Skocz do zawartości

[Archiwum] [Charles King] Zlecenie


Rekomendowane odpowiedzi

Dawno temu tj. w okresie licealnym, gdy Fabryka Słów jeszcze coś tam publikowała ze Stalkera, podobnie jak wielu innych młodych zapaleńców chciałem debiutować jako twórca kolejnego "Stalkera", to wtedy też był okres, gdy człowiek tak naprawdę zaczął uczyć się pisać... Zapraszam do lektury krótkiego opowiadania. Za ból oczu jak i zębów nie odpowiadam!

Tekst zawiera trochę błędów. Kiedyś to poprawię, jednocześnie usunę elementy gry, jakieś mutanty się zostawi i kiedyś wydam w wydawnictwie. ;)

Zlecenie

 

I

 

Pan to musi być Cierń, prawda? – spytał grubym głosem zakapturzony mężczyzna.

Nie odpowiedział, tylko udawał, że jest skupiony na jedzeniu kotletów z dzika. Coś mu się w nieznajomym nie podobało, ale nie potrafił na razie odgadnąć co dokładnie powoduje dysonans. Może zbyt grzeczne pytanie? Póki co popił pogryzione jedzenie paroma łykami czystej wody.

Barman twierdzi, że jest pan gotów zrobić wszystko za pieniądze, poza dobrym żarciem – ciągnął obcy, ale najemnik machnął lekceważąco dłonią.

Dziadek gada różne rzeczy – odezwał się wreszcie. – Od razu uprzedzam, że nie mam ochoty zapierdalać do Strefy po jakieś napromieniowane zegarki należące do wujków.

Nie, no skądże szanowny panie – zaprotestował. – Po takie drobnostki wysłałbym kogoś innego, a nie tak świetnego najemnika.

Oho, wazeliniarz albo i pedał – powiedział stalker sam do siebie.

Nie, skądże znowu – żachnął się rozmówca. – Po prostu etykieta wymaga, by zwracać się z szacunkiem do uzdolnionych ludzi.

Ach, czyli to mi nie pasuje – pomyślał zadowolony stalker.

Uuu, chłopie tu jest Zona, a nie bal u Elżbiety I – odezwał się nieoczekiwanie siwowłosy barman zza szynkwasu. Zerknęli szybko na niego. Pomarszczony staruszek czyścił leniwie kufel po piwie.

Dziadek, kurwa nie wtrącaj się w cudze sprawy – warknął Cierń. – Już i tak ludzie Borysa chcą z tobą zrobić porządek.

Niech tylko spróbują – pogroził mu naczyniem. – A sam Mojżesz się o wszystkim dowie.

Czy on nie jest, no wie pan ten, tego? – szepnął nieznajomy do stalkera i dokręcił palcem niewidzialną śrubkę w swoją skroń.

Nie synku, nie zwariowałem jeszcze – odpowiedział barman nie przerywając swojej pracy.

Tak, tak już się zamykam – dodał i odstawił kufel na bok.

Dobra, wiesz co? – zwrócił się Cierń do nieznajomego. – Pogadamy u mnie w pokoju, tylko nie próbuj żadnych sztuczek.

Pedały – sapnął staruszek, ale nie usłyszeli go.

W sumie to dziwne, że w tym zacnym miejscu jest tak mało ludzi – stwierdził obcy.

No, cóż odkąd w tutejszej okolicy zauważono grupy zwiadowcze stalkerów z Wolności, to członkowie Powinności pod dowództwem pułkownika Suzejanowa wpadły w szał – wyjaśnił mu Cierń.

Ale co to ma do rzeczy? – zdziwił się jego rozmówca.

To znaczy, że każdy niezarejestrowany stalker nie jest wpuszczany na teren Hawrenki. Co w konsekwencji zmniejszyło mi liczbę klientów praktycznie do zera – wtrącił się barman.

Ach, to dlatego zatrzymano mnie i mojego przewodnika i samo wejście tutaj zajęło nam z półgodziny jeśli nie więcej. Na szczęście od czego ma się pieniądze?

Ty tak nie chwal się mamoną, bo Dziadek jeszcze się na nią napali i zajebie cię w nocy – postraszył go najemnik.

Skądże! Ja jestem najuczciwszym barmanem w Zonie, chyba uczciwszych nie ma! – zawołał z dumą barman.

No, oprócz Brodacza ze Skadowska, ale to szczegół – mruknął Cierń.

I wyszli. Minęli dwóch zmęczonych szeregowców z Powinności.

Nu Anóżka, to teraz co robim? Napijem się bimberku, czy piwka? – odezwał się wyższy z nich.

Chętnie, ale to ty stawiasz alkohol, a ja żarcie. A wy kim do cholery jesteście? – Anóżka zerknął na wychodzących ludzi.

Ty, czekaj… ja go znam – kumpel Anużki wskazał dłonią na najemnika

Ja też, dlatego ulotnijmy się stąd jak najszybciej – szepnął drugi Powinnościowiec i jakby bojąc się Ciernia przykleili się prawie do muru budynku. Obcy był zszokowany zachowaniem nieznanych mu stalkerów, ale najemnik myślał o czymś innym. Po chwili ruszyli dalej w stronę części sypialnej.

Bar połączony jest z hotelem. Od kilku lat próbowano przeprowadzić wewnątrz remont, ale na chwilę obecną ściany pozbawione tynku pokazywały poczerniałe od brudu cegły. Na jednej stronie wisiały w równych odstępach trzy lampy naftowe.

Nocą służyły za jedne z kilku źródeł światła. W pewnym momencie dostrzegli wiszącą tablicę z różnymi kartkami. Obcy chciał się z nimi zapoznać, ale najemnik burknął, że jego czas jest wystarczająco cenny, by go nie marnować.

Nieznajomy wyjrzał na chwilę przez okno i spoglądając na mocno zniszczone sąsiadujące budynki jęknął z żalu. Cierń nie dziwił mu się, jego przyszły klient mógł mieć w końcu tutaj rodzinę, więc go rozumiał. Do tej pory Hawrenko i całe Martwe Miasto znajdowało się w strefie wysokiego skażenia oraz skupiało w sobie chyba wszystkie anomalie jakie Zona miała.

Najstarsi z podróżników, którzy podróżowali do Jantaru, opowiadali, że nawet jeśli człowiek miałby na sobie najlepszą ochronę przeciwko promieniowaniu, to i tak nie dadzą sobie rady z anomaliami. Podejrzewano, że były one dużo gorsze niż „wyżymaczki”, czy „grawikoncentraty”. Ba, opowiadano legendy o duchach mutantów i martwych stalkerów, którzy wiecznie walczyli ze sobą.

Ponoć atakowali też żywych, w dodatku nie używali nabojów, tylko mącili iluzjami żywym w umysłach. Większość awanturników, która wyruszyła sprawdzić owe plotki nie wróciła z powrotem. Kilku stalkerów usypało niewielki kopiec pełniący rolę symbolicznego grobu. Później dyskutowano przy wódce, że stali się nieumarłymi.

Czyli ludźmi, którym Zona zrobiła emisjami pranie mózgu. Obszar Jantaru został po jakimś czasie uwolniony od anomalii oraz promieniowania, dzięki czemu tamtejsi naukowcy mogli spokojnie kontynuować swoje badania.

Wezwali helikopter, który wybił wszystkie żywe mutanty występujące na ich terenie, a potem przybyli stalkerzy szukający dobrze płatnej pracy i to oni dowiedzieli się o nieznanym im stalkerze-bohaterze, który uwolnił Jantar spod jarzma Zony.

Później okazało się, że nie tylko Jantar został uwolniony, ale też obszary do których nikt inny wcześniej nie miał dostępu. Nikt się nie spodziewał, że wywoła to istną gorączkę złota. Każdy zdrowy fizycznie stalker ruszał od razu badać zamknięte dotąd obszary, by móc jak najwięcej napchać pieniędzmi z nieznanych dotąd artefaktów.

Oczywiście pojawiły się też zorganizowane grupy przestępcze, które chciały zarobić polując na nieuważnych stalkerów. Czasem odbierano im życie, ale przeważnie zmuszano do pracy na ich rachunek.

– Daleko jeszcze? – spytał nieznajomy sprowadzając najemnika na ziemię.

– Nie, już jesteśmy na miejscu – wskazał na drewniane drzwi z namalowaną krzywo liczbą dwadzieścia pięć. Wyjął szybko kluczyk z kieszeni, przekręcił dwukrotnie zamek w lewą stronę i chwilę później zaprosił gościa do środka.

Nieznajomy stanął na środku pokoju. Oglądał z zaciekawieniem każdy fragment pomieszczenia. Wyobrażał sobie, że tacy jak Cierń będą pławić się w luksusie, a tu proszę poziom komfortu niewiele lepszy od pustych i zniszczonych chat, w których czasem musiał zatrzymać się na postój.

– Zdziwiony? – spytał Cierń, sam usiadł na lekko dziurawym materacu, jednym z lepszych jakimi tutaj dysponowano. Wsadził dłoń pod poduszkę i wyjął niewielki zaostrzony sztylet.

– Trochę – przyznał obcy i ściągnął kaptur. – Chyba nie chcesz mnie zabić co?

Nieznajomy był stary, na oko dobiegał sześćdziesiątki. Nie miał włosów na głowie, ale za to długi, siwa i bujna rekompensowała łysinę. Ubrany był w czarną kurtkę i brązowe spodnie. Na nogach nosił lekko utytłane błotem czarne gumofilce.

– Nie zabijam starców – mruknął.

– Gdyby nie to, że zostałem wcześniej przeszukany, mógłbym śmiało zmienić wasze zdanie.

– Może. Jednak wy jesteście zagorzałym fanatykiem pacyfizmu, ba brzydziliście się iść do wojska.

Widząc jak staruszek unosi rozdziawia usta postanowił pójść za ciosem.

– Co? Skąd mnie znacie? Podobno tutaj elektronika i internet wysiadają.

– To prawda – zgodził się. Przypadkiem wpadła mi w ręce wasza książka „Sprawa Piotra Konopki”. Interesująca powieść. Naprawdę kawał świetnej roboty.

– Nie schlebiajcie mi, bo będę zaczerwieniony jak panienka – uśmiechnął się. Jednak najemnik doskonale wiedział, że kluczem do sukcesu jest chwalenie swojego rozmówcy.

– Co prawda znalazłem niezbite dowody na jego winę, ale cóż i tak zostałem oskarżony przez sąd. A dzięki pomocy moich wpływowych przyjaciół dotarłem tutaj.

– W sam środek piekła - mruknął Cierń. Naprawdę, nie mieliście innego miejsca na kryjówkę?

– Miałem, ale cholera tu mnie nie znajdą, a przynajmniej nie tak łatwo.

Najemnik kiwnął potakująco głową. Co jak co, ale do Zony to tylko szaleńcy się pchają, albo ci co potrafią w niej przeżyć.

– Do rzeczy – powiedział Cierń. – Czego chcecie ode mnie? Bo chyba nie rozmowy na temat waszej książki?

– Nonsens, chce was wynająć, gdyż pragnę odnaleźć tajne radzieckie laboratorium.

Najemnik uniósł brwi w sztucznym zdziwieniu. Chrząknął znacząco, by starzec kontynuował swoją opowieść. Chciał wiedzieć, czy dziadek nie kłamie.

– Najważniejszy jest fakt, że na tych terenach jest gdzieś ulokowany bunkier naukowców, gdzie zostały ukryte wskazówki dotyczące dokładnej lokalizacji owego laboratorium. Chciałbym zbadać z wami oba te miejsca i sowicie was wynagrodzę.

– Ile dokładnie? Bo jeśli piętnaście tysięcy rubli, to muszę pana rozczarować. Od kilku lat używamy euro, a nie rubli poza…

– Nie! Nie! Spokojnie! – zaprzeczył piskliwie starzec. Odchrząknął i kontynuował grubym głosem.

– Pieniądze mam w euro tak jak trzeba, tylko, że trzeba po nie pójść. Są blisko miasta, znajdziesz zniszczony budynek, a pod nim jest piwnica. – zaczerpnął powietrza.

– Możemy tam pójść zaraz i otrzymasz swoje honorarium.

– Mhm - wyciągnął szybko z lewej cholewy daggera i cisnął nim w lewą stopę starca.

– Kuuurwa! Jak boli! – zawołał starzec i spróbował wyciągnąć ostrze. Zaklinowało się.

Chwilę później rozległo się pukanie do drzwi. Szybko poszedł zbyć gości.

– No, co jest? - spytał najemnik do dwóch kafarów podobnych do siebie jak dwie krople wody.

– Wszystko w porządku? – spytał jeden z nich. – Słyszymy jakieś krzyki dobiegające z waszego pokoju. Pan Vogelbrand się o was martwi.

– Przekażcie mu, że wszystko gra. Aha i moglibyście tak za półgodzinki rzucić okiem na mój pokój? Zapłacę jak wrócę z małego spacerku.

– Jasna sprawa - mruknęli jednocześnie.

Cierń zamknął szybko drzwi. Następnie doskoczył do starca, chwycił go mocno za ubrania i cisnął nim o ścianę. Szybko kopnął brzuch w pisarza. Ten padł ogłuszony na ziemię, następnie korzystając z jego chwilowego zamroczenia odebrał swój nóż.

– A to za co? – wydyszał starzec po chwili.

– Za niewinność, a musi być za coś? – odparł pytaniem na pytanie.

Nie odpowiedział.

Powiem tak, mógłbym śmiało uwierzyć, że jesteś tym za kogo się podajesz – zaczął.

– Jednak jest jeden drobny szczegół. Otóż mój drogi szpiegu za dychę zapomniałeś zbadać dokładnie informacje o osobie w której się wcielasz. Gregor Topolski nie żyje od jakiegoś czasu.

- Kurwa, wiedziałem, że o czymś zapomniałem – wysapał domniemany pisarz.

Spróbował się podnieść z podłogi, ale zajęczał głośno i nic nie zrobił.

– Musiałeś mnie tak skopać?! Boli mnie jak cholera – jęknął.

– Mogłem mocniej – mruknął Cierń. – Kim więc jesteś naprawdę?

– Tak naprawdę to chuj ci do tego – warknął i w tym momencie dostał z pięści w twarz.

– Cóż, może masz racje, ale ja mogę tak cały dzień – uśmiechnął się szeroko.

– Dobrze, już dobrze. Powiem wszystko, ale mnie nie bij! – wyjęczał błagalnie i usiadł na ziemi cicho sycząc z bólu.

Najemnik nie odpowiedział. Zajął miejsce na materacu i zaczął bawić się nożem.

– Nazywam się Abuyin ibn… znaczy się Igor Romanow. Jestem, a raczej cholera byłem tajnym agentem – pomasował ręką obolałą twarz. – Musiałeś mi tak rypnąć?

– Musiałem. Jesteś sam? Kto cię nasłał? – burknął najemnik nie przerywając

– Zostałem nasłany przez H.S.M.C. i naprawdę mam się dowiedzieć o tutejszym laboratorium i znaleźć jakiekolwiek informacje na temat broni dźwiękowej. Więcej nie powiem, bo nie wiem!

– No, dobra. Zostaniesz tutaj sam, a ja pójdę sprawdzić ten twój zrzut – wsunął niezauważalnie nóż pod materac. – Wspominałeś coś o kasie, ile dokładnie tego jest?

– Dali mi pięćdziesiąt tysięcy euro, nieco ekwipunku i mapę Zony oraz karabin, pistolet i amunicji nieco wraz z zapasami medykamentów. Ba nawet ubrania zapasowe tam dostałem.

– Wyglądasz jak on, ale głos ci się zmienił. Dlaczego tak? – spytał ukrywając zaciekawienie w głosie.

– Chińczycy wymyślili takie ustrojstwo odporne na każde ustrojstwo widoczne jak i niewidoczne – wyjaśnił mętnie.

– W każdym razie chcieli, bo jak widać na moim przykładzie to urządzenie jest w fazie testowania. Za jego pomocą można nałożyć iluzję wyglądu innego człowieka – kontynuował.

– Zobacz zresztą sam - przesunął jeden przycisk i wówczas zmienił się w zupełnie inną osobę. Był niezbyt wysoki, a ubrania zamaskowały jego prawdziwą sylwetkę.

Miał twarz upstrzoną piegami i licznymi, drobnymi bliznami, które prawdopodobnie pochodziły od ospy wietrznej. Błękitne lekko owalne oczy patrzyły na niego chłodno i przenikliwie. Urządzenie, które trzymał w dłoni zasyczało głośno. Przerażony Igor wyrzucił je przez okno. W tym momencie błysnęło oślepiające światło. Zasyczał cicho przedmiot i zajął się ogniem. Po chwili pozostawić po sobie kupkę popiołu.

– Cholera, tego nie przewidziałem – mruknął Igor.

– Cóż, chyba urządzenie jest wadliwe i stąd ten jeden egzemplarz, co?

– Produkty „Made in China” nie przeżyją testów w Zonie. Nie tacy próbowali testować różne urządzenia i wszystko było niszczone przez emisję. Strefa nie lubi elektroniki – wyjaśnił Cierń.

– No, ale w każdym bądź razie daj mi namiary na te twoje pakunki. Jeśli mówiłeś prawdę, to pomogę ci, a jak nie to trudno. Prawdopodobnie będę wtedy martwy, a ty żywy.

Po otrzymaniu dokładnego opisu drogi wyszedł z pokoju. Pozostawiając w teorii samego sobie Igora. Zdążył tylko zapłacić znajomemu stalkerowi z widzenia, by chronił jego pokój i przypilnował osobę, która tam się znajduje.

Tymczasem zdemaskowany agent uniósł szybko materac, by wyciągnąć nóż porzucony przez Ciernia. Mając ostrze w ręku poczuł się nieco lepiej, a zaraz potem stwierdził, że potrzebuje on cudu, by uciec z tego miejsca mając tylko nóż.

Los mu musiał sprzyjać, bo w tym samym momencie do środka wszedł dość wysoki mężczyzna ubrany w płową kurtkę z mocno naciągniętym kapturem. Przy dżinsach znajdowała się kabura z wystającą rękojeścią pistoletu.

– Ktoś ty?! – zawołał obcy stalker.

Zdążył tylko wyciągnąć broń, bo w tym samym momencie Igor poczuł przypływ adrenaliny i wykorzystując swoją wiedzę z sztuk walki rzucił się na niego.

Uderzył szybko nieznajomego pięścią twarz, następnie wykorzystując jego chwilę nieuwagi cisnął nim o ścianę i wbił szybko sztylet w kark nieznajomego. Krew gwałtownie wypłynęła, a obcy krzyczał charcząc juchą i usiłował wezwać pomoc. Igor zgrabnym ruchem przeciął dość głęboko skórę na karku. W nim zdążył wyciągnąć nóż do środka wpadło dwóch kafarów w kominiarkach.

O kurwa! – zdążył zakląć w myślach.

Obaj mieli gotową broń palną do wystrzału. Musiał się poddać. Rzucił nóż pod ich nogi i spróbował ucieczki przez okno, ale dopiero teraz spostrzegł, że zostało zabarykadowane. W tym samym momencie poczuł ból w czaszce i stracił przytomność.

 

II

 

Dwie godziny później najemnik przedzierał się przez gęsty las leżący na północ od Martwego Miasta. Musiał uważać, bowiem w okolicy występuje sporo drapieżników jak i roślinożerców. Dlatego prawdziwym utrapieniem „mieszczuchów”, tak określano stalkerów, którzy osiedli w mieście i nie wyobrażali sobie wyruszać dalej były watahy różnych psowatych gadzin.

Łowcy z Martwego Miasta narzekali najbardziej na ślepe psy, gdyż owe mutanty najczęściej poruszały się w sporych grupach liczących od ośmiu do dwudziestu osobników. I ich główna strategia polegała na dezorientacji wroga, by następnie zaatakować w odpowiednim momencie ogłupiałego agresora.

Licznik Geigera od dobrych piętnastu minut cicho trzeszczał. Najemnik schował dozymetr do kieszeni kurtki, następnie wyjął złożoną na kilka części sztabówkę. Rozłożył ją szeroko. Miejsce w którym najprawdopodobniej wylądował fałszywy pisarz znajdowało się w wiosce Świerkownijki.

Dawno temu była jedną z większych wsi zamieszkiwaną przez tysiąc ludzi. Barman będący jednym z ostatnich żyjących w strefie mieszkańców snuł liczne opowieści o życiu wieśniaków.

Podobno mieli tam szkołę podstawową wraz z niewielką biblioteką w której znajdowały się dzieła wybitnych marksistów oraz radzieckie bajki i baśnie dla dzieci. Jednakże dyrektor szkoły miał więcej oleju w głowie i kształcił dzieciaki w duchu poprzedniego ustroju.

Za co jednak został rozstrzelony przez jednego z donosicieli, a na jego miejsce przyjechał z Moskwy zwykły głupek, który nie radził sobie z niczym. Wobec tego nauczyciele w tajemnicy przed nim kontynuowali po cichu dzieło jego poprzednika.

Dzięki czemu młodzież mogła zdobyć podstawowe wykształcenie. Staruszek opowiadał, że co niedzielę rano najbardziej wierzący spotykali się w piwnicach, w małych grupkach i czytali Słowo Boże.

Po wybuchu w elektrowni Czarnobylskiej wszyscy ludzie żyjący na obszarze skażenia zostali przesiedleni do różnych miast. Byli jednak tacy, którzy chcieli powrócić do swoich domostw, jednak zostawali spałowani przez milicję i lądowali w więzieniach, bądź zostawali rozstrzeliwani. W końcu wojskowi odpuścili i samosioły (tak nazywano ludzi wracających do swoich domów) musieli walczyć o swoje życie.

Pieniądze im nie pomogły w przeżyciu. Starzy mieszkańcy z braku leków zmarli szybko. Młodzież, która dorastała poza wsią doskonale odnalazła się w nowym świecie, więc za nic nie chcieli wrócić do domów swoich przodków. Mieli już ułożone życie, więc mogli jedynie odwiedzać rodziców i jakoś im pomagać.

Głośne ujadanie psów sprowadziło najemnika na ziemię. Mężczyzna odruchowo przeładował strzelbę. Był w pełnej gotowości bojowej. Wyciągnął odruchowo granat odłamkowy. Zawahał się przez moment. Wprawdzie „cytrynka” nie jednemu ratowała życie na otwartej przestrzeni, jednak wśród drzew mogłaby tylko narobić kłopotów. Schował ją więc z powrotem do kieszeni. Odgłosy mutantów nasiliły się. Stalker szedł po cichu i uważnie obserwował okolicę.

– No dalej wy skurwysyny pokażcie mi się! – szepnął cicho.

Zona go wysłuchała, bo zaraz też zobaczył kilkanaście zdziczałych, pokrytych wrzodami i bliznami psów pędzących ku niemu. Niemalże widział agresję w ich pożółkłych oczach, ale nie stał w miejscu jak jakiś dzieciak o imieniu Artyom.

Ponoć jakiś inny mutant ocalił mu życie przed ślepymi psami. Jednak Cierń w to nie wierzył, bo mało prawdopodobne jest to, że w Zonie mutanty mają ludzkie odruchy. Właściwie to je posiadają, są niezwykle agresywne i żyją w stadzie tak jak stalkerzy, czy mieszkańcy Dużej Ziemi.

Jeden z psów przeskoczył nad kłodą drewna. W tym samym momencie najemnik poczęstował go porcją ołowiu. Mutant ze skowytem poturlał się po ziemi, brocząc krwią trawę. Znieruchomiał, ale na to już Cierń nie zwrócił uwagi. Zastrzelił kolejnego psa, zaraz też rzucił się do ucieczki. Niestety plecak z amunicją krępował jego ruchy.

Postanowił podjąć ryzykowne działanie. Trzymając strzelbę w jednej dłoni, drugą odpiął sprzączki plecaka przebiegające przez jego pas. Dzięki temu zrzucił bagaż i mógł biec dużo lepiej aniżeli mając obciążone plecy.

Doładował ostatnie dwa naboje jakie miał w kieszeni. Spojrzał za siebie, czy nikt go nie goni. W tej samej chwili potknął się o wystający korzeń jakiegoś drzewa. Strzelba wypadła mu z dłoni. Nie zdążył dostrzec, gdzie poleciała, bo uderzył twarzą w ziemię. Zabolało.

Tupot psich łap wraz z głośnym warczeniem narastał. Musiał się otrząsnąć jeśli chciał żyć. Chwycił szybko za broń i zaraz prędko wykonał półobrót ciałem, by zastrzelić kolejnego psa. Z lekkim trudem wstał z ziemi. Pozostałe mutanty uciekły w popłochu przed nim, prawdopodobnie tylko po to, aby przybiec większą gromadą. Pobiegł przed siebie. Mijane drzewa wyglądały jak mocno wyniszczeni chorobą ludzie.

Podczas biegu starał się zachować podzielność uwagi. Ślepe psy mimo że są słabsze na otwartej przestrzeni, to w miejscach, gdzie istnieje wiele potencjalnych miejsc na zasadzkę wówczas są zabójcami niemalże idealnymi. Dlatego niedoświadczeni stalkerzy poruszali się w niewielkich grupkach z minimum jednym doświadczonym bojownikiem Zony.

Cierń szukał dobrej kryjówki w której mógłby przeczekać zagrożenie. Stanął w miejscu na chwilę. Musiał uspokoić oddech. Coś srebrnego błysnęło mu koło oka.

Wieża widokowa? Chyba tak – pomyślał.

– W takim razie tam będzie dobre miejsce widokowe i obronne – dodał na głos.

Odczuwał zmęczenie i przeszywający ból w całym ciele, a zwłaszcza w nogach oraz kręgosłupie. Jeśli przeżyje, będzie miał zakwasy. Szedł równym, marszowym krokiem. Wiedział, że ma mało naboi w strzelbie, jeśli psy wrócą poświęci ją dla ratowania swojego życia.

Jak każdy stalker był jednak do niej mocno przywiązany. To właśnie broń palna była wiernym towarzyszem każdego, kto postanawia zostać w Zonie na dłużej niż godzinę. Dbali o nią tak jak kochankowie o siebie. Jednak los może sprawić, iż broń zatnie się w nieodpowiednim momencie.

Nagle z różnych stron lasu dobiegały odgłosy warczenia. Cokolwiek to było, z całą pewnością nie było pojedynczym ślepym psem. Najemnik postanowił wycofać się po cichu. Wiedział jednak, że niewidoczne dla niego mutanty czują jego zapach.

Modlił się w duchu, by nie uznały go za wroga. Głośny trzask gałęzi łamanej przez stalkera sprawił, że białe, psowate mutanty rzuciły się na niego. Mężczyzna poczuł silny ból głowy. Lekko zafalował mu obraz przed oczami. Cudem wystrzelił i trafił jednego z psów. Ku jego zdumieniu zwierzę zniknęło.

Kolejny potwór rzucił się na niego. Pociągnął za spust. Iglica głośno szczęknęła, ale nie przeszkodziło to najemnikowi w zdzieleniu mutanta strzelbą w pysk. Rzucił się do ucieczki. Znowu ból głowy dał o siebie znać. Mało brakowało, a uderzyłby łbem w drzewo.

Wiedział z kim, a raczej z czym ma do czynienia. Psioniczne psy, to wyjątkowo przebiegłe w Zonie drapieżniki. Potrafią tworzyć iluzyjne własne kopie, które znikają po pierwszym kontakcie fizycznym z ich celem. Jednakże potrafią skrzywdzić fizycznie ofiarę.

Jedyną słuszną metodą walki jest pozbycie się głównego mutanta, gdyż iluzje wraz z jego śmiercią znikną. Jest to trudne, jednak przeważnie stalkerzy marnują mnóstwo amunicji zanim ubiją właściwego gagatka. Bez namysłu rzucił strzelbę na ziemię i dzięki czemu mógł biegać swobodniej. Kolejny zawrót głowy sprawił, że potknął się po własne nogi. Wylądował plackiem na glebie.

Jeden z mutantów wskoczył na niego i przygniótł go do ziemi. Najemnik czuł nieprzyjemny zapach zgnilizny wymieszanej z potem oraz cieknącą z kilku otwartych ran ropą. Ból głowy narastał, nie odczuwał już kontroli nad swoim ciałem. Wydawało mu się, że Zona po niego przyszła. Słyszał nawoływania legendarnego Spełniacza Życzeń obiektu, który spełnia pragnienie każdego kto go odnajdzie.

– Twoja podróż dobiegła do końca człowieku, chodź do mnie – odzywał się grobowy głos.

Patrzył obłędnym spojrzeniem na nadbiegające kolejne psioniczne psy, które zniknęły pod wpływem kolejnych wystrzałów z broni palnej. Wydawało mu się, że widział jasnowłose anioły ubrane w srebrne płytowe pancerze. W dłoniach trzymali ogniste miecze, wymachiwali nimi groźnie. Świat szybko wirował dookoła.

– O kurwa – zdążył wymamrotać i zemdlał.

Tymczasem, jakieś niecałe sześćset metrów od niego jeden stalker odpiłowywał brzeszczotem łapy ubitego mutanta.

– Nie zapomnij o ogonie – mruknął jego towarzysz i bacznie obserwował otoczenie.

– Się wie, nie po to skurwysyny tropimy, by zarobić uczciwie – odparł tamten.

– Pamiętaj o oczyszczeniu brzeszczota, w końcu to dobra stal i dużo zapłaciłem za niego.

Piłujący już trzecią nogę stalker sapnął w odpowiedzi gniewnie.

– Nu, Wołga weź się nie denerwuj no – zaczął pojednawczo. – Wiem, że jesteś smyku zmęczony całą tą trasą, ale no chyba warto popracować nieco?

Wołga zerknął na niego. Gdyby nie to, że miał na sobie maskę przeciw gazową wówczas Brzytwa zobaczyłby szeroki uśmiech na jego twarzy.

– Jasne Dziadku – mruknął.

Spiłowane, zakrwawione kończyny schował do parcianego worka. Następnie oczyścił piłę o ziemię i wstał z ziemi otrzepując spodnie.

– Możemy już ruszać – oznajmił.

– Do tamtej wieży widokowej to było w tamtą stronę – wskazał Brzytwa drogę udeptaną między drzewami. – I chyba ktoś tam musiał przechodzić.

– Mhm – potwierdził Wołga repetując strzelbę.

Szli równym, marszowym krokiem. Krakanie kruków rozległo się niespodziewanie za nimi zerknęli za siebie i ujrzeli małe, czarno-bure ptaki z długimi dziobami rozrywały chciwie truchło mutanta. One same na wskutek wybuchu elektrowni zaczęły wykluwać się ślepe, ale podobnie jak nietoperze wyostrzone mają zmysły słuchu. Pazury oraz dzioby są niezwykle ostre i dzięki nim mogą poradzić sobie z praktycznie każdą zwierzyną.

– Oto i Sępy Zony – mruknął Brzytwa. – A pamiętam jak mówili, że zwierzyna wymrze. Jednak jest inaczej, bo większość stworzeń przystosowała się do warunków panujących w Zonie.

– Cóż, lepiej im nie przeszkadzajmy – zauważył Wołga.

Kwadrans później dotarli na skraj lasu, dostrzegli plecak leżący na środku drogi. Zawahali się na moment. Porzucone bagaże zwiastowały kłopoty.

– Pamiętaj, że może to być mimik – ostrzegł go stary stalker.

Młody kiwnął głową, gdyż wiedział jak bardzo niebezpieczne są owe stworzenia. Co prawda stworzenia te rzadko kiedy preferują walkę z dużo silniejszymi osobnikami od nich. Podobno jeśli zajdzie taka potrzeba, to potrafią przemienić się w dowolny żywy organizm, który obserwują. Po jego śmierci kradną tożsamość nieboszczyka, ale to podobno plotki. Owe stworzenia przypominają karłowatego staruszka z długą brodą.

Noszą zazwyczaj ciemne płaszcze, dlatego łatwo jest pomylić je z burerami. Nie mogą oddziaływać na cięższe przedmioty, ale i tak są niezwykle groźne. Ich podstawową bronią jest kamuflaż. To dzięki niemu są wstanie skopiować wygląd, umiejętności i psychikę agresora.

Bądź przybrać formę niepozornego przedmiotu. Rzecz jasna masa oraz rozmiar w tym wypadku musi się zgadzać. Dlatego też stalkerzy mogą odetchnąć z ulgą jeśli znajdą artefakty. Jeśli jednak w skrzynce mieszka mimik.

Wówczas należy zachować należytą ostrożność, gdyż wtedy materializują się w swojej naturalnej postaci. Należy więc poczęstować ich solidną dawką ołowiu ponieważ ich skóra była dość twarda, by kilka kulek zatrzymać.

Wołga zrobił kilka kroków na przód. Wycelował w plecak i pociągnął za spust. Głośny wystrzał spłoszył kroki, a także ogłuszył nieco stalkera. Ale żadnego mimika nie było. Odetchnął z ulgą. Machnął ręką, aby starzec przyszedł do niego. Natomiast sam odłożył broń i zaczął przeszukiwać plecak w poszukiwaniu cennych rzeczy.

– I coś tam znalazł? – spytał go stary.

– No, cóż – zaczął Wołga wysypując wszystko na trawę – generalnie jest to najzwyklejszy plecak należący do jakiegoś nieszczęśnika. Z czego co zdążyłem zauważyć podziurawiłem większość amunicji.

– Szkoda. Głupie miejscowe zabobony – burknął Brzytwa kopiąc nogą w ziemię. – A mówili, żeby w to nie wierzyć!

– Cóż, czasem warto znać mądrości ludowe, prawda? – Wołga popatrzył na niego przez chwilę i wrócił do dalszego grzebania w cudzych skarbach. – He, konserwy wytrzymają wszystko.

– Ruskie – stwierdził stary patrząc na krwistoczerwone bukwy. – Lub sądząc po napisach na eksport do Ruskich.

Nevermind1 – odezwał się po angielsku młody i odłożył je na bok.

Po kwadransie podzielili pomiędzy siebie łupy. Jedzenie zgarnął Brzytwa, paczki śrutu zabrał Wołga. Ruszyli w końcu w stronę wieży przy której mieli nieco odpocząć. Budowla miała na oko około czterdziestu metrów wysokości i w przeciwieństwie do innych tego typu konstrukcji jakie widzieli w innych rejonach Zony.

Ta prawdopodobnie musiała pełnić również funkcję mieszkalną. Wielkie dziury po szybach zdawały potwierdzać słuszność ich myśli. Skorodowane schody na pierwszy rzut oka nie nadawały się do użytku. Jednak chwilę później znaleźli solidnie wyglądającą drabinę. Wołga nie bacząc na ostrzeżenia starszego stalkera rzucił strzelbę na trawę i zaczął wspinać się na górę.

– Dzień doberek! – odezwał się nieoczekiwanie cichy, niski głos.

Wołga spodziewał się wszystkiego, ale nie żywego człowieka. Na widok wycelowanej w niego lufy zardzewiałego pistoletu chciał unieść dłonie do góry. Przypomniał jednak sobie, że ma w rękach drabinę.

– I co?! Znalazłeś tam coś?! – krzyknął Brzytwa.

– Odpowiedz mu. Tylko o mnie nic nie mów – rozkazał obcy. – I właź na górę, by go nie martwić.

Młodzieniec kiwnął głową i rozejrzał się w poszukiwaniu czegoś, co będzie dobrą wymówką. Oprócz nieznajomego leżącego na blaszanej podłodze dostrzegł on dwa topornie wykonane pojemniki przy jednym zwisała czarna słuchawka. Wróg siedział oparty o jedną ze skrzynek znajdujących się koło zejścia.

– Taa, jakieś sowieckie telefony, ale to ty się na nich znasz najlepiej! – odkrzyknął.

– W takim razie złaź na dół i sprawdź ten niższy budynek!

– Ani drgnij! – syknął obcy. – Niech sam go przeszuka.

Ręka stalkera ani drgnęła, Wołga nie miał pomysłu na przekazanie informacji o zagrożeniu.

– Co jest?! Języka w gębie zapomniałeś?! – w głosie starego było słychać nutkę niepokoju.

– Czekaj no, już do ciebie idę! – i zaczął się wdrapywać na górę.

– Czas minął – mruknął wrogi mężczyzna, pociągnął za spust.

Wołga wyobraził sobie ogromny ból przeszywający jego pierś, ale ku zdumieniu obu mężczyzn pistolet nie wystrzelił.

– Kurwa! – zawołał adwersarz. – Znowu się…

Nie dokończył, bo w tym samym momencie Wołga rzucił się na niego z kluczem nasadowym. Uderzył go szybko w potylicę. Nieznajomy nie zdążył zareagować. Chwilę później leżał już nieprzytomny, a z powstałej rany sączyła się krew.

– Ładnie sobie z nim poradziłeś – pochwalił go starzec, który zdążył dostać się na górę.

– Naprawdę? – udał zdziwienie Wołga.

– Szkoda, że na mnie nie zaczekałeś, ale nic to – mruknął Brzytwa i odetchnął parę razy głęboko. – Poradzimy sobie z nim. Leć po swój dobytek, a ja go w tym czasie opatrzę.

– Tak jest szefie – zasalutował żartobliwie stalker i wykonał polecenie dziadka.

 

III

 

Lodowata woda wylana z drugiego wiaderka ocuciła Igora. Mężczyzna chciał wrzasnąć, ale nałykał się wody co wywołało silny atak kaszlu. Drzwi otworzyły się, skrzypiąc przeraźliwie. Do środka wparowało trzech mężczyzn. Rozpoznał dwóch z nich, byli to napakowani bracia bliźniacy, którzy najprawdopodobniej go związali.

Środkowy zaś musiał być ich szefem. Wzrostem mu nie dorównywał, bo był niższy od przeciętnego czternastolatka i w przeciwieństwie do bliźniaków ubranych w czarno-białe dresy ubrany był burą koszulę w zielone paski oraz znoszone, brązowe spodnie. Na stopach nosił starannie wypastowane czarne oficerki.

Igor skrzywił się niemiłosiernie z bólu. Zdawało mu się, że odczuwa ból w całym ciele, lekko zawirował świat mu przed oczami. A mimo to podejrzewał, że jeśli nie będzie współpracować to może niechcący stracić życie.

– Witam pana w naszych skromnych progach – odezwał się niziołek.

Głos miał skrzekliwy, co jednocześnie Igora bawiło jak i przerażało. W dzieciństwie bardzo się bał klaunów oraz starszych pań, które mieszkały naprzeciwko niego. Ubiorem przypominały mu okrutne czarownice, toteż unikał ich jak diabeł święconej wody.

– Nie sądziłem, że gości wita się w – tu spróbował się rozejrzeć, dostrzegł tylko kilka czarnych skrzynek – magazynie.

Karzełek parsknął ochrypłym śmiechem jakby usłyszał nieznany mu dotąd dowcip, ochroniarze zawtórowali mu krótkim chichotem. Zaraz też oprzytomniał i wydał krótki rozkaz. Bliźniacy wyjęli z pochew długie bagnety, błysnęły w świetle lampy zaostrzone czubki ostrz.

– Mam dla ciebie propozycje – zwrócił się do Igora.

– To pewnie te tak zwane „nie do odrzucenia”? – spytał dziwnie piskliwym głosem.

Pierwszy raz od dawna tak się nie stresował, a przecież uprawiał sporty ekstremalne i czasem na innych misjach narażał swoje życie. Co prawda miał wtedy wyposażenie, teraz jednak czuł się jak mysz złapana przez trzy koty i zastanawiał się kiedy zostanie przez nich pożarty.

Bliźniak stojący po prawej stronie karła podszedł do niego, następnie uderzył go nie za mocno w brzuch. To jednak wystarczyło, by zawartość żołądka podeszła mu do przełyku zostawiając przy tym nieprzyjemny posmak soku trawiennego. Osiłek chciał znowu zaatakować, ale wtem karzeł chrząknął znacząco.

– Ostaw, może pan szpicel będzie chciał ze mną porozmawiać uczciwie i odpowie na kilka pytań co?

– Z przyjemnością, ale niestety będę czuł się krępująco przy rozmowie. Rozumie szanowny pan „krępująco”.

– No cóż, nie mogę pomóc – westchnął karzeł dziwnie smutnym głosem. – Ale nie martw się, za dobre sprawowanie będziesz wolny.

Jego ochroniarze popatrzyli na siebie z krzywymi uśmiechami. Igor, który dostrzegł zmianę ich mimiki mógł się tylko domyślać co go będzie czekać, jeśli odpowie nie tak jak ich szef będzie sobie życzyć.

– Powiedz no, co ty tu u diabła robisz? Zdaje się, że nie ma w tutejszej okolicy żadnego interesującego miejsca dla takich szpicli jak ty.

– Faktycznie. Nie ma – potwierdził szpieg – ale podobno jest tutaj w okolicy ukryte laboratorium lub miejsce ze wskazówkami prowadzącymi do niego.

Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale został spoliczkowany przez osiłka.

– Zbytek przemocy – mruknął pod nosem karzeł. – Może jednak dzięki temu powie mi prawdę?

– Przecież mówię! – zawołał obrażony Igor sycząc z bólu, gdyż sznury wrzynały za każdym razem w skórę.

– Leszy wspominał coś na temat zrzutu. Gdzie go znajdę? Co on zawiera? – spytał cicho mikrus.

– Ukryłem go w wiosce, niedaleko was. Cierń, jeden ze stalkerów wyruszył po jego zawartość. Będzie dla mnie pracować… – tu spostrzegł, że nieco się zagalopował.

– Ach, tak… wynająłeś już tego najemnika. To dobrze, nawet bardzo dobrze. Nie na mój koszt, a teraz słuchaj uważnie, bo nie będę powtarzać.

– Słucham – wykrzywił usta w niewinnym uśmiechu.

– Od tej pory pracujecie dla mnie, zapominacie o swoich pracodawcach. Wszystko czego się dowiecie towarzyszu ma natychmiast znaleźć się na moim biurku w postaci szczegółowego raportu.

– Jasne, coś jeszcze?

– Nie przerywaj mi! – warknął. – Tak, jest coś jeszcze. Wyposażenie masz na kredyt ode mnie. Będziesz go spłacać według mojego widzi mi się. Czy to jasne?

– Tak jest! – uśmiechnął się zadowolony Igor.

– Jak się tylko ogarniesz, zostaniesz zaprowadzony do mojego gabinetu. Tam otrzymasz szczegółowe dane na temat kilku robótek dla mnie.

Nie czekając na jego odpowiedź skierował się w stronę wyjścia. W tym momencie Igor spytał szybko.

– A jak się szefie do was zwracać?

– Panie Vogelbrand lub po prostu „szefie” – i wyszedł bez pożegnania.

 

IV

 

– To co teraz z nim zrobimy? – spytał Wołga. – Ja bym najpierw go opatrzył. Ta rana wygląda paskudnie.

– Po co? – zdziwił się stary. – Należy przywrócić mu świadomość i szyć na żywca.

– Barbarzyństwo – oburzył się młodzik. – Przecież teraz jest znieczulony z mojej winy.

– No więc? Nie pierwszy raz zabijasz ludzi prawda?

– Pierwszy – głos młodzika zaczął łamać. – Zanim cię poznałem polowałem na różnorodne mutanty. A teraz mogę zabić niewinnego człowieka!

– Spokojnie, do więzienia nie trafisz – zauważył trzeźwo Brzytwa. – Tu w Zonie wszyscy są martwi. Także nic się nie bój.

– Ale w Biblii jest napisane, że nie wolno zabijać! – wychlipał. – A ja zawsze starałem się postępować zgodnie z wolą Boga.

– I tu popełniłeś błąd – mruknął starzec. Następnie wyciągnął z plecaka butelkę wódki oraz czyste śnieżnobiałe gazy. – Jak mi z nim nie pomożesz to faktycznie twój Bóg będzie zły na ciebie.

Wołga zdjął zaparowaną maskę przeciw gazową, położył ją gdzieś na bok. Przetarł szybko wilgotną od łez twarz, wysmarkał się w palce i wytarł je w spodnie. Dopiero teraz był gotów do działania. W tym samym czasie starzec skończył przemywanie rany na głowie obcego. Mężczyzna delikatnie poruszył się, dając tym samym oznakę życia. Nie wypowiedział żadnego słowa.

Brzytwa drżącymi dłońmi zaczął zszywać ranę. Nieznajomy otworzył oczy, krzyknął przeraźliwie. Nie wiedział, że starzec chciał mu pomóc. Na szczęście igła została samotnika w rękach, czego nie można było powiedzieć o niciach.

– Co wy do cholery robicie?! – krzyknął obolałym głosem.

– Pomagamy ci, nie widać? – odparł starzec.

– Próbując mnie dobić igłą?!

– Dziadek zszył ci ranę, która powstała na wskutek wypadku – wtrącił się milczący do tej pory Wołga.

– Akurat – burknął nieznajomy.

Chciał się podrapać, ale wykrzywił usta z bólu. Był mocno związany sznurem. Brzytwa uśmiechnął się paskudnie, po czym schował igłę do kieszeni.

– A mówiłem, by go zabić? – spojrzał z wyrzutem na młodzika. Sięgnął po akacza i pogładził go czule po kolbie.

– Chce najpierw odpowiedzi na kilka pytań – mruknął Wołga. Starzec popatrzył na niego z niedowierzaniem.

Nie dość, że mu wpierdol spuścił, to chce go przepytywać. Moja krew – pomyślał z rozbawieniem.

– Ależ proszę cię bardzo – rzekł obojętnie starzec. – Dla mnie możesz pytać ile wlezie.

– Dzięki – spojrzał na więźnia. – Co ty tutaj do diabła robisz?

– Leżę, nie widać? – odpowiedział z przekąsem.

– A na serio? – dopytywał młodzieniec.

– A tak naprawdę uciekałem przed mutantami. Skurwysyny mają, gdzieś tutaj swoje gniazdo. Chciałem wybadać, gdzie ono jest, ale cóż zaskoczyły mnie i tak się tutaj znalazłem.

– Gdzie jest twoja baza? Jest was więcej? – dopytywał się Wołga.

– A jak odpowiem, to mnie wypuścisz? – spytał z udawaną nadzieją.

– Ta i damy ci pięć minut na ucieczkę – mruknął Brzytwa repetując broń.

– No, to strzelajcie.

– Słuchaj, mów prawdę, bo nie mamy czasu ani ochoty na rozmowy. Polujemy na psioniczne nibypsy. Także powiedz wszystko co wiesz, a ci damy spokój. Ale tego grata zardzewiałego ci nie oddamy.

– Jasne, a było to tak. Zostałem wysłany, by odnaleźć zrzut i zabrać jego zawartość. Cokolwiek, by to nie było.

– Gdzie masz broń i ekwipunek? – spytał Brzytwa, był zaintrygowany misją nieznajomego. Zastanawiał się w myślach jakby tu oskubać obcego na kasę i część towarów z zrzutu.

– Strzelba wraz z plecakiem znajdują się, gdzieś w lesie. Może znaleźliście przypadkiem co?

– Eee… – odezwali się równocześnie dwaj stalkerzy przypominając sobie o podziurawionym plecaku.

– No, co? To, że go splądrowaliście to kij z tym. Co z moją bronią?

– Nie znaleźliśmy jej, ale możemy wspólnie poszukać – oznajmił Wołga.

– A za niektóre łupy z zrzutu i jednej trzeciej twojego wynagrodzenia możemy cię ochraniać aż do wypełnienia twojej misji – dodał Brzytwa z szerokim uśmiechem na twarzy.

– No, to rozwiążcie mnie i możemy ruszać choćby zaraz.

– Świetnie, zatem młody rozwiąż pana. Zaraz będzie zmierzchać, a nigdy nie wiadomo co znajdziemy w nocy.

Wołga rozciął bagnetem więzy nieznajomego. Ten po dłuższej chwili usiadł z trudem i rozmasowywał obolałe dłonie.

– Tak właściwie to jestem Cierń, najemnik Cierń.

Koniec

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Korzystając z tej strony, zgadzasz się na nasze Warunki użytkowania.