Straszny Opublikowano 18 Sierpnia 2012 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 18 Sierpnia 2012 (edytowane) To i ja wrzucę coś swojego, bo zachęcił mnie text kolegi Czujnego. Opowiadanie w trakcie pisania (od 12 lat haha). PROLOG Siedział sam, może godzinę może dwie. Przez ułamek sekundy zdawało mu się, że w toni jeziora utopił się jaskrawoczerwony meteoryt, tak wiele mu się wydawało ostatnio. Woda sama już przechodząca w bardziej właściwą nocy smolistą barwę niosła głosy i muzykę z pobliskiej przystani. Kim był? Co tutaj robił? Transparentny włóczęga, krzyczący w samotność. Dym papierosa znikał mu nad głową ulatując w ciemność. Chmury pożeglowały za horyzont ciągnięte przez słońce, wolno podniósł głowę i zobaczył je. Gwiazdy, tryliardy gwiazd zamykały jego przestrzeń, każda z nich zawieszona w granatowej nicości, bez czasu ,bez przeznaczenia, on mógł tylko o tym pomarzyć. Z kieszeni spodni wyciągnął paczkę zapalając kolejnego papierosa, dziewczyna już spała. Czuł jej mokre włosy na swojej przemoczonej koszuli, jej zapach, wymykająca się zmysłom mieszanka ponętności i rozkoszy, stawał się jego zapachem. Czuł ,że rozumie więcej niż wie, to było chyba szczęście, nocna kąpiel, głodne uściski i sen, tak to było coś takiego. Jakaś grupka rozbawionych ludzi przesunęła swymi cieniami przez drzewa, poczuł jak powieki opadają ciężarem ołowianych kurtyn. Tylko dlaczego był sam? Gdzie znajdowało jego marzenie? Czy miał jakieś marzenia? Chyba tak skoro marzył. Zielona butelka z pustym łoskotem potoczyła się po kamiennych schodkach w stronę żywopłotu. Opadł na plecy w dywan precyzyjnie przystrzyżonej trawy. Co za absurd, znowu nie czuł czasu choć ten jak zawsze powoli odmierzał minuty do poranka. Za parę dni to wszystko przestanie mieć znaczenie, powróci szarość, monotonia podnoszenia się z łóżka, gdy jedynym pragnieniem jest powrót nocy. Narastające odgłosy szant znad kei przywróciły go światu. -No dalej- pomyślał -ruszaj tam. W ustach czuł popielaty smak tytoniu z paczki, której połowę skonsumował na ostatnim bezmiarze trwających w nieskończoność, hedonistycznych chwil. Niespodziewane wspomnienie wypitych piw dopadło go gdy stoicko nabierał wyprostowanej postawy. Zdążył chwycić ręką gałęzi próchniejącej wierzby i zwymiotował. Gdy resztki zawartości jego żołądka znalazły się na trawie i butach, świat wokół zawirował i wyraźne dotąd światła urządziły sobie pokaz sztucznych ogni. Wytarł szare, sportowe półbuty i zaczął powoli iść w stronę ciemnych ścian portowego hotelu. Coś ty zrobił ze sobą?- pomyślał. Staczał się po równi pochyłej swych marzeń, był tchórzem-Co za dzień, najpierw urastał do pięknego jaśniejącego blaskiem, by upaść w odmęty smutku i zwątpienia-upaść, co najgorsze za jego pozwoleniem. Był przecież zdolny, młody i głodny sukcesu na wszelkich polach realizacji. Co za pieprzenie!- Kogo to będzie obchodziło, że kocha poezję, książki, malarstwo i inne głupoty, gdy pójdzie na studia, a szczególnie gdy je ukończy? Przecież wiele osób też to kocha i z miłością kupuje ustawiając w ślicznych biblioteczkach, wieszając na ślicznych ścianach, czy wymieniając nazwiska mentorskim tonem przy kieliszku koniaku. Ale on kochał to naprawdę, wielbił sztukę, nie dla jej formy lecz dla spiritus movens, który w niej odnajdywał. To była jego ucieczka. Ucieczka od świata, do którego nie potrafił się naprawdę dopasować i w nim odnaleźć. To naprawdę ładne wypracowanie!- polonistka mówiła dość często, -Niezły rysunek-słyszał. Co znaczą Salinger, Marquez, Monet, Beaudleaire, wiersze, samotne chwile nad kartką papieru, muzyka wypełniająca pogrążony w nocy pokój, wzruszenia, tęsknota za miłością, wobec świata, jakie to ma znaczenie wobec pieniądza? jaką mają wartość dla stabilizacji, wykształcenia, bycia w porządku, posiadania znajomych, pracy, zdania na studia, zdania matury, dla bycia normalnym, dorosłym facetem? Żadną. Choć rozumiał świat nie interesowała go integracja z nim, doświadczył wystarczająco wiele by w wieku 17 lat czuć afront do wszystkich WAŻNYCH spraw. Mimo, że czasem uciekał zawsze odbijał się od jakiejś niewidocznej granicy i lądował pośród normalności. Tak też było dzisiejszego wieczora, tyle że nie wiedział od czego się odbił. Teraz to wszystko wirowało ,podnosząc się i opadając świetlistą spiralą odcieni, plam, kształtów. Znowu się zgubił w tym labiryncie myśli-chwiejnym krokiem dotarł do kamiennego murku falującego wkoło bosmanatu. Czuł wielką niechęć do siebie z powodu stanu w jakim się znajdował. Takty muzyki kołysały zwartą masą ludzi w tawernie przy jeziorze, wokalista Simply Red śpiewał „If you don’t know me by now...” noc zawirowała ostatni raz, ziemia pod stopami zaczęła uciekać we wszystkich kierunkach, nastał mrok... Rozdział 1 Obiekt nr 13 -A ten tutaj?- padło pytanie -który?-padła odpowiedź -no ten, po lewej, dawno przybył?- padło pytanie -Aa, chwila PANIE już sprawdzam- zabrzmiał głos przypominający pracę betoniarki -Tylko niczego nie pokręć- odezwał się głos przywołujący na myśl lodowe kry -Tak jest PANIE RAZ; powolny ruch powiek ku górze...Światło... Mgła DWA; ciemność -Piotr Kowalski, 10.09.1980-11.10.2004 , Polska, PANIE?... TRZY; powieki, w górę, w górę, Zmęczenie...Ciężko... Mgła -Co to jest Polska?- zakłopotany głos pełen lodu -Hhmm.uhmm ośmielę zaproponować pytanie, to znaczy jeśli PAN pozwoli, to ja chciałbym bardzo zasugerować, to jest PANIE ja... -DO RZECZY EDMUNDZIE! -zapytanie powinno raczej brzmieć „gdzie?” PANIE, najmocniej przepraszam-głos Edmunda lekko się załamał przy ostatnich zgłoskach -Hmmm, ciekawe, no więc gdzie to jest? CZTERY; otwórzcie się.... dalej.... Lepkość ...Ciężko...Światło...Zarys postaci...pochylających się postaci... -gdzieś no.. tam, na ZIEMI, PANIE, chyba, tak sądzę -khm,khm- rozległo się kaślnięcie- Czy masz cygaro Edmundzie? -Cygaro PANIE?-zdziwiony głos należący do Edmunda -khm,khm, taki brązowy, podłużny przedmiot z tytoniem w środku służący do palenia-wyjaśnił lodowaty głos -Ach tak, ma się rozumieć PANIE, to znaczy nie PANIE nie mam-odpowiedział Edmund PIĘĆ;otwarcie oczu.... dwie postaci... jedna wysoka w białym płaszczu z niewidoczną twarzą , druga niska z widocznym czubkiem głowy... łóżko... metalowe poręcze, czubek stóp. -Więc łaskawie przynieś jedno z magazynu, byle szybko, przeczuwam, że on się budzi.-stanowczo rzekł PAN -Tak jest PANIE, już biegnę- Do głowy Piotra dotarł dźwięk oddalających się szybko plaśnięć SZEŚĆ; świadomość, strach, ból głowy Piotr otworzył oczy, leżał w białej wykrochmalonej pościeli na wąskim, zardzewiałym łóżku, postać w czarnym płaszczu naprzeciwko sięgała chyba głową sufitu, przy którym wisiała jedna mrugająca żarówka. Przy kolejnym przerwaniu żarówki, Piotr dostrzegł że w istocie płaszcz postaci przed nim jest biały, to znaczy był biały, teraz pokryty plamami wydawał się smolisto-czarny. Znajome plaśnięcia zaczęły się zbliżać, Piotr uznał, że lepiej jeśli pozostanie „nieprzytomny”. -HHHHhhhhh,ma..,...hhhh, mam... mam PANIE...hhhh, pro..prosze-Edmund wywiązał się z zadania -mówi się „proszĘ” drogi Edmundzie, pamiętaj o tym, musisz popracować nad fonetyką-pouczył PAN -ufff,hh,ufff Tak jest PANIE-zapamiętał Edmund Piotr uznał, że ma dość poruszył się gwałtownie i usiadł na łóżku, przybrał groźny wyraz twarzy i zapytał: -Gdzie ja jestem?- jego pytanie odbiło się echem od pustych ścian jakiegoś obszernego pomieszczenia -Widzisz Edmundzie, moje przeczucia się sprawdzają -TAK PANIE, TAK JEST PANIE!-służalczo odparł Edmund -GDZIE JA JESTEM?-ponownie zapytał Piotr niecierpliwie -Interesujące, mało kto potrafi mówić po tak długiej drodze-odrzekła zakapturzona postać -Słucham? - wyartykułował Piotr -Musisz wypoczywać, wszystkiego dowiesz się w swoim czasie -Hrrr,rrrr PANIE może by tak przerfa na małego kilonka?- zapytał Edmund -Zamilcz głupcze, najpierw zadanie! Podsuń taboret! Edmund był jakby cieniem swego Pana, w nienaturalnie dużych smugach tytoniowego dymu o zapachu wanilii jego karłowata postać o nerwowych ruchach kręciła się ,podrygując wokół nóg wysokiej osoby w czarnej szacie. Twarz Edmunda ledwo dostrzegalna w żółtawym półmroku była w istocie poznaczona głębokimi bruzdami zmarszczonej skóry, spomiędzy których spoglądały małe rozbiegane oczka. -hhhh,hh już, tak, PANIE-wycharczał karzeł i potykając się o opróżnioną butelkę po jakimś bełcie pognał w stronę niskiego taboretu stojącego pod najbliższą ścianą . CO TO ZA MIEJSCE? Czy ja śnię? To jakiś koszmar? Zwariowałem?- myśli walczyły ze sobą w głowie Piotra włażąc jedna na drugą, potęgowane przez wibrujący ból rosnący w okolicach potylicy, zaczynały tworzyć wybuchową mieszankę. Tymczasem PAN już siedział na podsuniętym, odrapanym z resztek farby taborecie. -Edmundzie, potrzebuję karty obiektu nr 13!-dziwnym dochodzącym jakby spod ziemi, tubalnym głosem odezwała się czarna postać. -Już, Panie Edmund biegnie, biegnie-i pobiegł trzaskając drzwiami małej salki. -Chyba muszę zatrudnić nowego asystenta- sam sobie oznajmił PAN. -Kurwa co się dzieje?- frustracja i niepewność zaczynały narastać w Piotrze. -Nie irytuj się, zaraz wszystko wyjaśnię-wypłynęło przymilnie z ust siedzącego Piotr powoli, czując ból w szyi obrócił głowę i powiódł mętnym wzrokiem po sali, oprócz jego stały tam jeszcze dwa dziwne łóżka, których wygląd zadowolił by niejednego posiadacza skupu złomu. Na łóżkach leżeli ludzie podłączeni do trzeszczących cicho maszyn. -Po pierwsze chciałbym Cię powitać w moim przybytku, miło poznać!- rzadko trafiają tutaj takie okazy zdrowia -O co chodzi?- Piotr poczuł, że załamuje mu się głos. -Teraz bardziej nieprzyjemna strona formalności... musisz wiedzieć, że nie żyjesz-człowiek w czerni poruszył się nieznacznie wciągając w siebie dużą porcję dymu. -Że co?- zapytał , zaciskając dłonie na metalowych poręczach łóżka, zimna kropla potu spłynęła wzdłuż kręgosłupa Piotra. -Nie denerwuj się, każdemu się to zdarza, prędzej czy później, albowiem każda nić musi pękać.-dym opuścił czarny kaptur Przecież dobrze się czuję, oddycham i nic mnie nie boli, nie pamiętam żeby stało się coś złego, po prostu straciłem przytomność zeszłego wieczoru; to jakiś wariat na pewno, muszę uciekać-Piotr gwałtownie zerwał się z łóżka i wtedy to zauważył. Jego ciało pozostało na łóżku ale on znalazł się pod sufitem i spoglądał na pomieszczenie z perspektywy zawieszonej żarówki. Postać czarnego palacza podniosła głowę i zaśmiała się, śmiechem rodzica zadowolonego ze swej racji. Musiałem wypić za dużo, cholerne piwo, obudź się chłopie, obudź się-wyszeptał Piotr i zamknął oczy -A nie mówiłem, uspokój się i połóż z powrotem-rozległ się władczy głos o lodowym brzmieniu -Pomocy!- wywrzeszczał Piotr, otworzył oczy, jakaś siła wcisnęła go z powrotem w leżące ciało. -Kim... ty... Kim jesteś?- nie wytrzymał, poczuł że po twarzy płyną mu łzy -Niektórzy w waszym świecie nazywają mnie Śmiercią, lecz tak naprawdę jestem Strażnikiem Nici, niektóre muszę przecinać bo nie starczy miejsca dla nowych i wszystko się poplącze, a wtedy czas zamknie koło obrotu i sens straci sens. -Chcę żyć! Jestem młody!- załkał Piotr, czuł że w gardle rośnie mu wielka gruda żalu za czymś co stracił bezpowrotnie i co nigdy nie wróci. Nagle przed oczyma stanęła mu zieloność traw, powietrzność przestrzeni, blask słońca, jego rodzice, siostra, pies zawsze chętny do zabawy, znajomi ze szkoły, imprezy, muzyka ptaków, żądza życia. -Wszyscy jesteśmy młodzi wobec czasu, a życie jest względne -To sen, ja śnię, spieprzaj świrze chcę wstać!- naprawdę czekał na moment ,w którym w końcu otworzy oczy i zobaczy ścianę pokoju hotelowego, w którym z 2 kumplami mieszkał podczas wakacji na Mazurach. -Więcej szacunku, człowiecze kruchy jesteś a ode mnie zależy czy dostaniesz szansę na łaskę Strażnika Nici-podniesionym tonem przemówił Strażnik, zrzucając kaptur. Oczom Piotra ukazały się dwa puste oczodoły osadzone w czaszce o zielonkawym odcieniu. Po chwili dostrzegł ,że coś tli się w głębi tych dwu dziur, jak w lustrze dostrzegł on tam chmury lecące nad horyzontem. -Jaką łaskę? -Musisz zaczekać, najpierw zapoznam się z twoją kartą życia a potem pomyślę o możliwościach. -Kim są ci ludzie obok mnie? -A tamci, oni nie wypełnili zadań, jutro Edmund przetransportuje ich do sali dezintegracyjnej. Pan wstał z taboretu na odgłos człapnięć dobiegających zza drzwi do sali, rzucił cygaro na ziemię i przydeptał stopą. Piotr dostrzegł teraz, że ma chyba ponad dwa metry, strop nad jego głową był niebezpiecznie blisko czaszki, połyskującej teraz w blasku żarówki. Do sali wpadł zziajany Edmund, w ręku trzymając wielką księgę z wygrawerowaną na czerwono 13. Podał ją swemu panu, wykonując przy tym głęboki ukłon. -Prsze PANIE-po oddaniu rekwizytu osunął się pod ścianę i zaczął obgryzać bardzo długie paznokcie u stóp. Śmierć zaczął powoli przerzucać szeleszczące strony, jego oblicze przybierało raz za razem wyraz to rozbawienia to zamyślenia a czasem nawet smutku. Piotr zaczynał się zastanawiać: Może ktoś dorzucił mi czegoś do piwa? Jednocześnie przerażała go rosnąca realność całej sytuacji, czuł że jego oddech wraca do normy a serce, które parę chwil wcześniej omal nie opuściło swego miejsca teraz pracuje wolno i rytmicznie. Śmierć przechadzał się od ściany do ściany prostokątnego pomieszczenia, przy wtórowaniu mlasknięć Edmunda pochylonego nad swoją stopą. Piotra dziwiło, że wcale nie czuł głodu choć wczoraj nic nie jadł, ból powoli także mijał. -Taaak, myślę że dam ci szansę.-odwrócił się nagle Śmierć, z uśmiechem na „twarzy”- wszystko zostanie odwrócone i wrócisz na swe miejsce wśród innych nici, lecz jest pewien warunek-tutaj zawiesił głos patrząc wymownie na Edmunda, ten zerwał się na swe krzywe nogi i ponownie wybiegł za drzwi. -Jaki warunek?- spytał Piotr -Musisz wypełnić ZADANIE STRAŻNIKA, uprzedzam jednak że to nie będzie proste, albowiem sam będziesz musiał przeciąć parę nici. -To znaczy?- spodziewał się najgorszego wyjaśnienia i to co usłyszał wcale nie przyniosło mu ulgi -Tak jak rzekłem, pozbawisz życia parę osób z twego świata a ja w zamian odeślę twe ciało i duszę do domu-wyjaśnił Śmierć -Nie ma mowy, nikogo nie zabiję-sprzeciwił się Piotr i podkulił kolana pod brodę -Wtedy skończysz jak tamci i po prostu przestaniesz istnieć, a to nie jest dobre, zaufaj mi, poza tym nie nazywaj tego zabijaniem po prostu pomożesz mi, przecinanie nici to ciężka praca.-Śmierć obrócił się w stronę otwierających się ze skrzypieniem drzwi, w których stanął Edmund z grubo zwiniętym pergaminem. -Edmundzie podaj mi umowę-Edmund podał -Czy przyniosłeś liczydło?- zapytał PAN -Owiczyście PANIE- Edmund podał liczydło Śmierci i wrócił do dawnego zajęcia. -Zobaczmy, masz 17 lat odejmijmy powiedzmy 10,hmmm, wychodzi 7,mhm, może być, albo może 5 , taaak , to liczba odpowiednia-Śmierć pogrążył się w przesuwaniu małych czaszek na liczydle. Gdy skończył, a trwało to trochę wpisał 4 do umowy i podał ją do rąk Piotra. Zimny papier zawierał dziwne znaki, i wyszczególnione miejsce na podpis, Śmierć wręczył mu do ręki pióro z kości i z błyskiem w oczodole oblizał się fioletowym językiem. -Podpisz , a twoja tabula rasa zapełni się na nowo. -O co tu chodzi nic nie rozumiem z tych napisów? -To proste musisz zakończyć życie 4 osób z Twego świata, po wykonaniu każdej z części umowy zostaniesz tu przeniesiony abyś mógł wypocząć a następnie wrócisz znowu do pracy, kiedy ją zakończysz wrócisz do życia momencie kiedy z niego odszedłeś. -Kim oni są?- już nic nie wiedział, poddawał się nurtowi. -Informację o nich znajdziesz na miejscu w skrzynce pocztowej nr 13 na największej poczcie w danym miejscu, w którym się znajdziesz, będzie tam też odpowiednia ilość pieniędzy i to wszystko, reszta zależy od ciebie, nie mogę więcej powiedzieć, zgadzasz się czy nie?- pytanie zabrzmiało poważnie Bardzo chciał wrócić, wiedział że altruizm jest tu niewskazany, zobaczył swoją rodzinę i znajomych stojących na jego pogrzebie nad grobem i w tym momencie pochwycił mocniej pióro i postawił swój podpis we właściwym miejscu. Zdążył zobaczyć jeszcze szyderczo wykrzywioną twarz Śmierci i jego ręce wykonujące serię skomplikowanych gestów. Poczuł jak zapada się w łóżko i nagle wszystko wokół zgasło. Do jego uszu dobiegł oddalający się coraz bardziej odgłos inkantacji Śmierci i mlasknięć Edmunda. Ciemność. Rozdział 2 Filipek Jeździł po mieście już dobre 3 godziny i nadal nic. Było już dobrze po 22-ej drugiej a nie mógł znaleźć odpowiedniej fury, chyba się zestarzał. Nie to niemożliwe, to musiał być jakiś pechowy dzień, nadal był w dobrej formie, mimo 30 lat wyciągał na klatę 150 kilo i cieszył się szacunkiem wśród szczyli. Dalej robił każdą brykę, no prawie każdą , w góra 5 minut i spuszczał wpierdol na dyskach dużo sprawniejszym od siebie gnojkom. Nawet mały brzuszek nie przeszkadzał radości jego licznych kochanek zwłaszcza gdy przynosił im nowe , drogie prezenty. Poza tym Stary go lubił, więc czuł się pewnie. -O żesz kurwa-znowu przy zakręcie, kawałek Dunhilla upadł mu na nowy dres. Czarne bmw 730 turbo diesel poj.2,4 zarzuciło na zakręcie, pomarańczowe światła latarni przemknęły po czarnych szybach i alufelgach kiedy dodał gazu, pisk, wskazówka prędkościomierza pomknęła na 140 km/h. Samochód wpadł na Aleje Słowackiego. -wyluzuj Fili bo się szmaty do nas dopierdolą-powiedział Siwy, kumpel Filipka ze starych czasów w Nowej Hucie kiedy jako gnojki robili spożywczaki i kasowali pod szkołami. -Szef się dopierdoli jak nie skroimy jakiegoś okularnika-poprawił Filipek -Spox chłopaki, będzie dobrze-rzucił z tyłu Magister, najmłodszy z całej trójki. Filipek nie lubił go za bardzo, inteligentny był sukinsyn, skończył zawodówkę. Niedawno wyszedł z pudła, ale to nieślubny Szefa więc Filipek musiał się nim często zaopiekować. Dziś wieczór był takim „często”. Siwy wcisnął przycisk w zmieniarce Cd i z 200w-owych kolumn w bagażniku popłynęły rymy Liroya. Filipek odsunął szybę i wystawił rękę z Dunhillem za okno, czuł się wielki. Wczoraj kupił od Toniego niezłą berettę i żałował, że do weekendu tak daleko, chciał ją wypróbować na strzelnicy a tu dopiero poniedziałek. Ale to i tak bez znaczenia. Tak po 10 latach niezłego zapierdolu u Szefa doczekał się, miał mieszkanie z garażem w centrum Krakowa, własną bejcę i niezłą dupę co miesiąc. Był ustawiony w interesie ale jeszcze było dużo do zrobienia, nie zamierzał zawalać, chciał wybudować dom albo mieć część w jakiejś knajpie. To zależało od Szefa, a jutro miał się do niego zgłosić z towarem, spory kontrakt, był szczęśliwy czuł, że awans jest bliski. Ale to gówno przestawało go bawić, miał zamiar zmienić adresata jutrzejszej dostawy. Teraz czas się skoncentrować. -Tam, jest kurwa, jest, skręcaj!- Siwy mimo 40tki potrafił wrzeszczeć, ciągle nie rozstawał się ze swoim małym bejsbolem z włożoną do środka ołowianą rurą. Filipek dobrze pamiętał ten kijek, a jeszcze lepiej mordę tego gówniarza, który nim oberwał pod Epsilonem tydzień temu, normalnie szpachlą trza byłoby go zbierać z parkingu. -No, zajebisty, robimy-zdecydował Filipek -dawaj, dawaj Fili- krzyczał młody z tyłu -spokojnie Magister-uciszył Siwy -siedź i ucz się -dobra, dobra Siwy Bmw skręciło z piskiem w Śląską, małą ciemną o tej porze uliczkę przy alejach. Pan Stanisław dobiegał już 70-tki ale nadal czuł się świetnie, no może te problemy z sercem nie pozwalały mu ostatnio na dłuższe spacery lecz poza tym było dobrze. Zaparkował swojego ciemnozielonego Mercedesa 600 na parkingu przed blokiem wnuczki. Nie chciało mu się jechać dzisiaj do domu pod Krakowem, był zmęczony, dzień w firmie dał się we znaki. Ten cholerny Zygmunt blokował każde zebranie zarządu swoimi nowymi „koncepcjami rozwoju”, bezczelny młokos. Kiedy on zakładał pierwszą masarnię w latach 60-tych nie było koncepcji, marzył o dorobieniu się i wyszło mu. Teraz firma „Stanwac- najlepsze kiełbasy” miała wysokie obroty i posiadała filie w 6 miastach. Ciężka praca i pokora tego brakuje młodym, zawsze powtarzał to swej żonie przy niedzielnym rosole. Ale nowe czasy nie były złe, gdy zaczynał z 1 kilo mięsa wyciągał 0,8 kg kiełbasy teraz, dzięki maszynom miał prawie 2kg kiełbasy z kilograma, no i Mercedesa. Te myśli poprawiły mu nastrój, podniósł szyby i zgasił silnik gdy do uszu dobiegł go pisk opon. -diabli by wzięli tych gówniarzy- powiedział do siebie- szaleją autami rodziców Podszedł do bagażnika i otworzył walizkę ze sprawozdaniem księgowego, chciał poczytać jutro te bzdety, taki obowiązek szefa. Nie zauważył zatrzymującego się parę metrów za nim czarnego BMW i wysiadających z niego dwóch, rosłych mężczyzn. -Słuchaj Siwy, robimy jak zawsze, chowaj pałę i idziemy-skoncentrowany głos Filipka oznajmił towarzyszom Siwy przytaknął wkładając bejsbola pod wiatrówkę -A ja? Też chcę! Przecież nie będę tu kiblował!- zaprotestował Magister -Zamknij mordę młody! Siedzisz tu i jebanego nosa nie wystawiasz jasne!?- Filipek pogładził swój nadnaturalnie rozrośnięty kark i dodał mentorskim tonem: -Lukaj i ucz się bo nigdy nic nie osiągniesz- spojrzał groźnie na tylne siedzenie i zgasił papierosa w popielniczce. -Ok., ok., kurwa spokojnie- młody wiedział, że z Filipkiem nie warto zadzierać -Dobra, Siwy wyskakuj. Filipek i Siwy trzasnęli drzwiami i ruszyli w stronę ciemnozielonego merca. To będzie łatwe-pomyślał Filipek i wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Siwym, na twarzy którego wykwitł błogi uśmiech. On też wiedział, że to dobra okazja. 600-tek ostatnio mało było w nocy na mieście a Szef akurat miał zamówienie na ten model, wszystko przez te jebane parkingi strzeżone. Los uśmiechnął się do nich, lubił ten moment chwilę przed robotą. Bawił go wyraz twarzy krojonego frajera. Przepraszam czy ma pan papierosa?- zapytał Filipek, staruszek wyglądał na łatwy cel, Siwy niecierpliwie przebierał ręką pod kurtką za plecami Filipka. -Spierdalaj żulu, idź se kup-odpowiedział pan Stefan- te męty doprowadzały go do szału, głos za pleców sugerował takie pochodzenie. Filipek zdecydował o podjęciu radykalnych środków. -Siwy przyjeb panu -Filipek cofnął się o krok, robiąc miejsce dla roli Siwego, który właśnie zrobił zamach. -co do diabł..?- Pan Stefan obrócił się w momencie i ostatnim co zobaczył był zbliżający się do jego głowy czarny kształt pałki Siwego i napis Adidas na paskowym dresie Filipka, poczuł straszny ból i obraz zalał się czerwoną poświatą. Gdy spadały na niego kolejne ciosy wyciągnął dłoń w kierunku krawężnika i stracił przytomność. -Wystarczy Siwy!!!- ryknął Filipek , ale Siwy nie przestawał, łatwo zapalał się do roboty. -Wystarczy kurwa mać!- powtórzył chwytając Siwego za ramię -Uhhh, -westchnął zdyszany Siwy- skurwysyn ale tłuszczu, jakbym ubijał świnię. Chwytaj kluczyki i pakuj klienta do bramy-spokojnie powiedział Filipek- ja idę po Magistra, Pojedziecie do dziupli, ja mam dość na dzisiaj i wypierdalam do domu. -ok., ale pośpiesz się nie chcę trafić na szmaciarzy-poprosił Siwy -nie bój dupy stary-uspokoił Filipek. Podszedł do swojego auta ale Magister już zdążył wyskoczyć i widać było ,że rwie się do Siwego- dobra zapieprzaj do niego i pomóż mu, chłop ma już swoje lata, powiedz Szefowi że wpadnę jutro jak kazał. Nara! -Strzałka Fili, ale mu najebaliście, chyba nie przeżyje-zachwyconym głosem zaśpiewał młody. Dam se łeb uciąć- pomyślał Filipek -będzie z niego kawał pierdolca -taaa, taka praca, jadę do chaty uwijajcie się z Siwym-rzucił odjeżdżając Magister pognał w stronę merca i Filipek widział w tylnym lusterku jak kopie staruszka, Siwy zawołał go do merola i odjechali. Niezły pierdolec- powtórzył już na głos Filipek i wrzucił 1 w automacie, bejca ruszyła z piskiem. Czas do domu, jutro nadchodzi dzień PLANU, jutro odwiedzi Szefa odstawić towar, ale Szef się zdziwi bo towar zniknie, w końcu ten pierdolony dealer da dupy i nie załatwi dostawy. Dostawa trafi do Filipka. Już wszystko przemyślał, kupi dom na wybrzeżu i nikt o nim nie usłyszy. Czas się ustatkować .Musi się udać, jedyne czego się bał to pieprzony instynkt Szefa, miał go chyba od zawsze, już niejeden gryzł piach z tego powodu. Ale jemu się uda. Szef znał go od dziecka i nikomu tak nie ufał. Filipek docisnął gaz, mało nie rozjechał jakiegoś gówniarza na pasach gdy wpadał na Starowiślną. Uda się, wiem to, teraz czas na browca pomyślał widząc w oddali światła swojego apartamentu. Wyrzucił papierosa za okno, pogładził złoty łańcuch grubości kciuka. Docisnął gaz do oporu i przygłośnił muzę- zajebiście- chciał żeby jutro było już dziś. Rozdział 3 Plan Słońce poranka zalało sypialnię. Filipek powoli przetarł oczy, spojrzał na zegarek. Powiódł oczyma po pokoju, Angela jeszcze spała. Postanowił , że potrzebne mu duże śniadanie, wolno wstał z łóżka. Myśl o zbudzeniu tego gadatliwego potwora , z którym spędzał noce napawała go prawdziwym przerażeniem. Kafelki o różowej barwie, kolejny pomysł designerski jego kobiety zmroziły dolną część ciała Filipka. -Kurwa mać, kto to wymyślił?!- wrzasnął, lecz natychmiast się uciszył. Wolno ruszył w stronę lodówki, po drodze zbierając ubranie- ta kobieta kiedyś mnie wykończy, pomyślał rozcierając ugryzienie na szyi. Panująca w lodówce pustka, skierowała jego myśli w kierunku opuszczenia apartamentu i zdobycia żywności w najbliższej budce fast-foodu. Kiedy wytarł resztki wody po kąpieli, wskoczył w nowy garnitur-w końcu dziś chrzest córki Szefa-i cicho zamknął mieszkanie. Nie będzie więcej potrzebował rzeczy stamtąd, dziś rozpoczyna nowe życie, dziś zrealizuje PLAN. Znalazł kluczki w bocznej kieszeni marynarki i odpalił swe BMW. Głośny pomruk silnika zawsze sprawiał mu przyjemność, przez ostatnie lata tylko ten samochód kochał naprawdę, wiedział że to odwzajemniona miłość. Uczucie sprawdziło się kiedy uciekał przed szmatami w Nowym Targu i wiele razy w innych miejscach. Kiedy kończył hot-doga w obleśnej budce pod Pocztą Główną była 10-ta o 14-tej był umówiony na odbiór towaru w Nowej Hucie u Pana M. Pan M najlepszy kurier dragów woził je już od 15 lat. Szef miał go za najlepszego dostawcę, do dzisiaj, dziś wszystko się zmieni, wszystko. -umyję brykę, dziś pojedziemy naprawdę daleko-czysta fura-wiedział to z doświadczenia, przyda się w budowaniu nowego wizerunku. Pojechał na soją ulubioną myjnię przy BP w centrum, pracowała tam taka cycata panna, z którą Filipek odzwiedził już parę imprezowni, lody robiła jak marzenie ale z czyszczeniem szyb szło jej trochę gorzej,no cóż nie można mieć wszystkiego. Ale od czego automaty? Kiedy Bmw zatrzymało się z piskiem przed brama myjni Ewa była już przy drzwiach samochodu. -co mogę dla ciebie zrobić pysiu?-czemu wszystkie tak do niego mówiły, kurewski zbieg okoliczności-zaświtało w głowie Filipka -proszę mycie z pianą-Ewa otworzyła drzwi myjni i wsiadła do samochodu -no co się patrzysz!- warknął przez otwarta szybę do faceta w zniszczonym fiacie, który dwuznacznie zwrócił uwagę na zajście, kobiecie na siedzeniu pasażera-wypierdalaj dziadku! Filipek nie znosił zboczeńców, miał to po babci. Po kilkunastu minutach auto było czyste i Filipek też. -pa pysiu!- zaszczebiotała za Filipkiem- kochała go, to było budujące, w końcu załatwił jej te robotę przy pomocy Siwego i paru strzałów w mordę właściciela, no i nie bez znaczenia był fakt ,że wyciągnął ją z burdelu. Prawie się wzruszył, lecz spojrzał na zegarek. Światło zmieniło się na zielone i Bmw skoczyło do przodu.Słońce cholernie paliło i czuł jak jego koszula staje się coraz bardziej wilgotna, pieprzona klima akurat teraz musiała wysiąść. Pan M. Przyleciał wczoraj z Nepalu z ładunkiem najnowszej odmiany hery-500g po 100000$-nowa receptura, nowe efekty. Pan M miał w zwyczaju długu odpoczywać po podróży i wtedy nikt nie mógł się z nim porozumieć przez 2 tygodnie, Filipek nie należał do cierpliwych osób. Dochodziła 11-ta przejechał przez Rondo Grunwaldzkie, co mam robić do 14?-pomyślał, nagle ze skrytki wypadł mały prostokątny kawałek papieru. Bilet. Filipek podniósł go i przeczytał -Świetnie! -krzyknął -to był bilet na towarzyski mecz między Polską a Azerbejdżanem, data dzisiejsza na godz 11.15-stadion Wisły. Niedaleko- wóz skręcił w prawo i pomknął ku widowisku. Parking zafullowany-cholera!- zaklął-zaparkował między starym fordem sierrą a trabantem i wyskoczył z samochodu. Ciecie przy bramkach kontrolnych znali go dobrze, nie na darmo wykupił miejsce w loży vipowskiej na cały rok. Tłuszcza pcha się jak zwykle-trochę to przypominało mu jego początki kiedy, jako młody złodziejaszek pchał się z kumplami przez bramę główną. -Dzień dobry panie Filipie- powitał go pan Władysław, emeryt, cieć wpuszczający na lożę vipowską. -Dobry, panie Władysławie jak interes?-uprzejmie odpowiedział Filipek, pieniądze dają dużo, jeszcze kilka lat temu ten śmieć nie zechciałby nawet spojrzeć w jego stronę. Wszedł na wydzieloną część trybun, strefa vipowska. Znaczy trudniej dostać w mordę, i można kupić coś do żarcia. Stadion był zapełniony, wszędzie widać było gęstwinę w biało-czerwonych barwach. Po przeciwnej stronie miejsca gdzie rozsiadł się Filipek za murawą dostrzegł małą grupkę Azerów. -biedni skurwiele-powiedział widząc po swojej prawej rozjuszony tłumek uzbrojony w łańcuchy i kije bejsbolowe. Kilku młodych łebków w szalikach zakrywających twarz zaczynało wyrywać stołki i rzucać nimi w paru policjantów na dole trybun. Trzeba przyznać, że mieli wprawę, szmaty próbowały nieskutecznie unikać nadlatujących pocisków, co chwila potykając się i odgrażając w stronę trybun. Spiker uspokajał tłum. Obie drużyny wbiegły na boisko razem z sędzią. Słońce zalało arenę tego pojedynku, na niebie nie można było dostrzec jednej chmury. Chłód piwa przyjemnie pieścił gardło Filipka. Czuł ,że dzisiejszego dnia zacznie nowe życie. Teraz jednak chciał brać to co mógł. Zapalił papierosa i wciągnął dym, siedzący za nim ojciec z małym synem wstali i pośpiesznie opuścili swoje miejsca. Bezkresny błękit, który rozciągał się nad jego głową prowadził donikąd, nie miał granic. Był jednak pewien, że gdzieś tam znajdzie swój własny skrawek tej przestrzeni. Przestrzeni, która zapomni czym się kiedyś zajmował. Był jeszcze młody, pragnął wielu rzeczy ale najbardziej pożądał nowego życia. Wiedział czemu tu przyszedł, kochał sport, to banalne, odnajdywał w nim swe katharsis. Wiele osób kochało sport i uprawiało go aby poprawić stan swej Wielkiej Pompy, bo taka była moda, bo tak zalecał lekarz. Ale on kochał go naprawdę, nie dla jego formy lecz dlatego, że mógł komuś wpierdolić. Piłka w grze. -Jebać Żydów i policję!!! Za Polskę i Wisłę!!! -rozległ się chóralny zaśpiew z trybun. W kąciku ust Filipka pojawił się delikatny uśmiech pełen zadowolenia. Po raz kolejny czuł się dumny z bycia częścią tej grupy. Parę flar poleciało na boisko i mecz został chwilowo przerwany. Zauważył małego, starszego człowieczka zaraz przy siatce odgradzającej jego strefę. Człowieczek wstał złożył dłonie w trąbkę i zawrzeszczał - Jebać masonów!, -Jebać Masonów,Żydów i policję!!!!-powtórzył zgodnym rykiem cały sektor. Mecz toczył się własnym rytmem, trybuny falowały tworząc biało-czerwony ocean szalików. To mógłby przysiąc Filipek, było naprawdę wspaniałe. Padła bramka, sędzia wygwizdywany przez cały polski stadion , skulił się wyraźnie widząc z daleka grupkę podskakujących w biegu młodzieńców , ciągnących z pałkami w stronę jego nowiuśkiej Alfy. Spieprzył robotę , przemknęło w umyśle Filipka kiedy tablica świetlna pokazała 1 do 0 dla Azerbejdżanu. Jednak Torpeda miał rację, gdy mówił jak wiele zielonych zawiózł do Baku jego szef za ostatnią partię towaru dla chłopaków z Wybrzeża. To nic - on wiedział, że sprawiedliwość dosięgnie arbitra, w ten czy inny sposób , postanowił oglądać dalej całe widowisko i skonsumować w spokoju paczkę tłustych frytek. Do spotkania z Panem M pozostało wiele czasu. Rozdział 4 POWRÓT To nie był piękny dzień w Krakowie. Szarobure chmury , targane pozostałościami z Halnego przecinały niebo nad Kopcem. Samochody , ofiary unijnych dotacji ciągnęły powolnymi strumieniami przy akompaniamencie zacinającego deszczu. Niedobitki ludzi , wracające z pracy , śpieszące odebrać dzieciaki z przedszkól , kryły się w zamglonej poświacie pomarańczowych latarni. Piotr wziął głeboki oddech , jego płuca wypełniły się dziwną mieszanką zapachu wczesnej wiosny i samochodowego smogu. Nigdy wcześniej nie doceniał tego krakowskiego smrodu, nigdy wczesniej , aż do teraz. Od paru godzin odbierał wszystko inaczej. Z prawej do jego uszu dobiegł dźwięk klaksonu, obrocił się szybko po to by zobaczyć jak kierowca samochodu o numerach KR LANS , wysiada i podbiega do stojącego naprzeciw , niebieskiego Cinquecenta ze śląską tablicą i krzyczy - Chamie z wiochy, do miasta przyjechałeś! Kto ci tam dał prawko! Kierowca fiata z obojętnością popatrzył na krewkiego krzykacza. Krzykacz , napompowany do rozmiarów wielkiego balonu wrócił do swego Subaru, świecącego jak choinka i odkręcił na pełny zakres najnowszy klubowy hit. Tak wróciłem – powiedział sobie w duchu Piotr. Po przebudzeniu na szczycie Kopca Kościuszki czuł dziwną siłę kierującą jego pierwszymi ruchami. Edytowane 18 Sierpnia 2012 przez Straszny Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Ganges Opublikowano 18 Sierpnia 2012 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 18 Sierpnia 2012 Eeeee powiedzmy ,że piszesz specyficznym stylem. Nie takie złe. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Rekomendowane odpowiedzi
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.