Skocz do zawartości

Prace Konkursowe


Agrael

Rekomendowane odpowiedzi

                                Paaaaaaałuuuuuuundraaaaaaaaa !!! Marzenia to plany rozciągniete w czasie - hr. Otto von Bismarck

 

- Ja nie mam marzeń, strata czasu i energii - 

 

                                                          Poczęcie - Słuchajcie! robię was dowódcą tej wyprawy! Chociaż jesteście oficerem rezerwy i lata sprawności fizycznej macie za sobą ale służba w desancie jest jak jazda na rowerze, chyba był jakiś powód w WKU, że was powołano z rezerwy i wysłaniu do tego zadupia w Afganistanie, ja uważam, że tym powodem był wasz tutaj pobyt w latach 1985-1986 ale dowództwo w stolicy może mieć inne powody. Macie się załadować na ptaka wraz z ładunkiem oraz z ludźmi których wam przydzielę i udać się do Mińska Mazowieckiego, tam się zgłosicie do pułkownika Macińskiego, pilotom wydałem dyspozycję jasną i czytelną znaczy się tak: Tyflis, Czerkasy, Mińsk. Wszystko jasne, są pytania! - Znaczy się tak, ładujemy się, ładunek i ludzie, lecimy według marszruty i zdaję ludzi oraz ładunek, co ważniejsze? Ludzie czy ładunek i czy ten złom doleci oraz czy jacyś nieznani terroryści czyli kolejna odmiana lubiących kozy palaczy opium nie walnie nam jakiejś strieły w ogon i… -Wy! mi tu nie pierdolcie! majorze, macie wykonać, koperta, otworzyć po starcie i według instrukcji a dojedziecie szczęśliwie do swojego życia na Łużycach czy skąd tam jesteście ! a i samoloty AN 24 przecież znacie i lubicie nimi latać! -Tak jest obywatelu, znaczy się Panie generale, rozkaz!!!.                                                           Poród W piczku mater! Jak ja się w to wjebałem! Dobrze, że już stąd odlatuję, fajnie, że jest „Narożnik” i „Krokodyl”. Gdzie? A tu pod oknem tyłem do kabiny, widzę ładunek, swoich i tych nowych, przydzielonych pod komendę ale czyją? Moją czy tego siwego z naprzeciwka? wyglądają na debili po lobotomii, wdzianka jakby szmaciarz(magazynier) był ich wujkiem, złom też jakiś pedalski, podobno amerykański! A knaga tam my mamy nasze setki (AK) … ale, ale, ci cywile to jacyś dziwni. Ten siwy o aparycji amalgamatu lisa z hieną to pewnie z wywiadu, reszta to kuriozalne indywidua jajogłowe, ciekawe co robią teraz w chacie, pewnie impra kolejna, przecież lisa nie ma to myszy harcują, też, tez kiedyś byłem młody ale nie miałem takich ,możliwości i …. ………….. - Panie majorze!, majorze, „Zimny” do kurwy nędzy! Obudź się wreszcie! - Słyszę verdammte scheiße, już zasnąć nie można! - Słyszy Pan! Jest pan dowódcą, majorem Wojska Polskiego, miał Pan nas przetransportować do Polski wraz z ładunkiem to jest pana misja! Czy Pan … _ kumam, nie jestem głuchy, zamroczony czy pijany, nie drzyjcie się tak bo jeden drugiego nie rozumie, co się stało! Skąd tak panika? - Pa maim wnutriennym sudzie on charoszyj, ładna – powiedział siwy z wywiadu. No fajnie! Wszyscy się na mnie patrzą jakbym miał rogi na czole i dwa ogony, baniak mi trochę dymi ale to pewnie po długim śnie, tylko dlaczego, dlaczego leżę na trawie, cały uwalony jakimś bagiennym szlamem, a ta fajna blondyna już nie zadziera nosa tylko ślini się i stęka jak koras patrząc na jakieś zwłoki koło jarającego się silnika lotniczego…, silnika!!!!!!! . - Dobrze, „Narożnik” raport, jestem i pytam! - Słuchaj „Zimny”! coś było nie tak, czytałem twój rozkaz w myśl razwiedki jeden rozkaz wszyscy czytają i wiem, że po Czerkasach mieliśmy lecieć do Mińska ale do Mińska Mazowieckiego nie białoruskiego!!! Dalej, piloci byli w pytkę zbysia dobrani zajebiaszczo, jeden Biwojnio drugi Strewicius, po szkole a jakże po Dęblinie, ładunek, siwy cap co sapie jak pierdolnięty za moimi plecami ze złości i te kurewsko ciężkie skrzynki i… - Dobra! Styka, kumam, nasze „orzełki” zamiast do naszego Mińska chcieli na Weißruthenię lecieć, jarzę, że dostali w łapę albo szantaż czy innsza bladź ich spotkała, ale co się stało i czy wszyscy jak ja spali przez większość lotu!? - było, jest tak, lecimy z Czerkasów, po około 4 minutach mi coś nie pasi, słonce zachodzi jakoś tak za szybko, ide do kabiny, ty charczysz i marudzisz z kimś ze swoich nietoperzy z południa, jestem w kabinie , pytam się co i jak a tu nagle jak nie pierdolnie, zahuczy, błysło jak wtedy gdy „Majcher” się po pijaku odlał po raz ostatni na transformator. Złapałem film razem z większością, wyciągnąłem między innymi ciebie i parę zwłok, uratowałem trochę złomu i pestek. Mamy 5 schabów, 7 ryjów z husarii znaczy się teraz te dmuchanym ryżem karmione lebiegi to jakieś takie nasze „komandosy”z jakiegoś grzmotu, foki czy innego pioruna, 2 gwiazdy pod „opieką” tego capa w binoklach, siwy z wywiadu – już dał się poznać husarzom, coś tam ujadał do nas ale mu zaproponowałem szpica w torbę i zawarł kniapę oraz nas trzech, 2 PK, 10 jakiś tam koltów, Kochów i innego badziewia z wurstlandu, 20 AK - 7 naszych setek reszta buldogi zdobyczne, te co były w skrzynce po kozoje… -Panowie oficerowie! To miło, że już panujecie nad sytuacją po tej awarii samolotu, po tym strasznym wypadku ale tu są dwie kobiety i jakby panowie mniej mówili żargonem i przeklinali to by było… - a ten to co za „Geniusz Karpat”? „Krokodyl” kto to jest? - To są ci tzw. myślący a my jesteśmy tymi od roboty. - dobra dziadu! Kim jesteś i czemu się wpier.., czemu się wtrącasz! - Jestem profesorem …. i tak jak pan zapewne zapoznał się w rozkazach my to znaczy personel cywilny „Pana misji” oraz nasz nie Pana ładunek jesteśmy najważniejsi!!! Proszę się zorientować i doprowadzić misje oraz jej członków do końca! - Znaczy się tak! Pan i Pana personel oraz ten oficer wywiadu macie być w Mińsku, naszym Mińsku a my mamy zrobić wszystko wszelkimi środkami i nie patrząc na straty doprowadzić „Pana Misję” do końca? Wiesz co! przyjąłem założenie, że jest tak jak mówisz cywilu, misja jest najważniejsza. -To miło, że się rozumiemy… - Słuchaj obleśny kutafonie! Moja misja to doprowadzić WSZYSTKICH do bazy, i nie koniecznie żywych jeśli chodzi o cywilów czy bladzie z wywiadu, wystarczą psie blaszki rzucone na biurko w sztabie i po misji a z ciebie wędkarze będą mieli robaki na ryby!!! Ty… - Panie majorze, koleżanka Monika i ja czyli Luiza mamy jedną sprawę do Pana, wygląda Pan mimo upływu lat o wiele korzystniej niż nazwijmy to umownie nasi młodzi komandosi… - Mała, nic z tego, nie mam teraz ochoty na seks, wytrzyj gile i się zbierz w sobie. -OOOOCH cham, bydlę, zimny drań, ty… - ruhe da, paszła do budy!!! - Krokodyl! Wydaj im szmaty, wszyscy te same szmaty, wydać złom, pestki i jak się już domyśliłem jesteśmy tam gdzie mieliśmy szkolenie w 1986 w marcu! - Ty to jesteś jasnowidz! Skąd wiedziałeś, się domyśliłeś, że jesteśmy koło kołchozu zwanego Prypecią? - widzisz ten zagajnik za moimi plecami, te bagno, te krzyże…. Masz też deża wu! - W mordę, jeśli chodzi o przeczucia, wieści, domysły zawsze są hu.. znaczy się ze względu na damy lub nie damy, złe i się sprawdzają, miałeś pewnie kiedyś w rodzie jakiegoś żercę! - Dobra laski i wy stare capy oraz ta siódemka wspaniałych, kierujemy się na zachód według słońca, mech, kompas i debilizmy na bateryjkę odpadają, koniec z elektroniką, maski i op-2 na garba, stare ale jare, guma długo się trzyma i nie parcieje jak się o nią dba. -Aha ładunek, żarcie, złom i pestki rozdzielamy po równo według możliwości fizycznych, jakieś pytania? Brak, dobrze, pochowamy schaby, psie blaszki do mnie i idziemy. -Zimny! co jest Narożnik - ale kumasz jaka mamy datę i kiedy mogą nas zacząć szukać!? - Nie i czy to jest aż tak istotne? - mamy sobotę, wylecieliśmy w czwartek wieczorem, leżałeś trochę bez filmu ale ogarnąłem tę dziką bandę i mamy miłe sobotnie popołudnie. - Noż w piczku mater! Już nas szukają, 24 gadziny od zaginięcia czyli, że kiedy straciliśmy kontakt z bazą? - piątek ok. 11 oo, teraz jest sobota ok. 17oo., jesteśmy w zonie, anomalie już nam dupy liznęły, czekamy na odwiedziny i kontakty sąsiedzkie mieszkańców, tych „normalnych” i tych mniej fajnych. Tak, jesteśmy ciemnej dupie, najpierw te sprzedajne paparuchy, piloty ich mać, ten siwy cap z wywiadu który buntuje jajogłowe towarzycho chcąc przejąć komendę, tych siedmiu potencjalnych Korasów gotowych za obietnicę przeżycia ukatrupić kolegów, ładunek, tajemnice, spiski, polityka i … i jakbym miał wrażenie, że zona jest przedsionkiem Nawii którą Narożnik nazywa Valhallą. Dobra, jest cel, dojdziemy do granicy zony i się zobaczy co dalej. - Panie majorze, jestem Luiza a Pan jak ma na imię i dlaczego mówicie do siebie Krokodyl, Narożnik, Zimny, jesteśmy w tym samym położeniu i powinniśmy się poznać i sobie pomagać, wspierać się, znamy się tylko z nazwisk na plakietce, wiem, że panowie służyli kiedyś w Pomorskiej Powietrzno Desantowej? Zwę się baron von pipe palcem szturchau z domu graf von ruchau fest! Drażan się kiedyś po pijaku utlenił, że nie ma matki i urodził go krokodyl, Winkler jest tak jak ja i Barewitz z Łużyc a ty się więcej nie męcz bo nie jesteś w moim typie, sypiam tylko z naturalnymi blondynkami.                                                           Życie Tak, jesteśmy ok. 10 kaemów od granicy zony, jakieś cepelie po prawej, Prypeć 20 km na wschód, cepelia murowana zwana miastem Prypeć za plecami. Noc była straszna, coś wyło, charczało, strzelało i to nie tylko zębami, cały czas słychać jakieś wystrzały z garłaczy, była straszna bo te pojebane buraki z husarii dały się namówić i „ogrzewały” na zmianę tę całą Sruizę czy jak jej tam tej nimfomance na imię, a na warcie to pewnie swoje mendoweszki wystawili, siwy kutafon normalnie jak Wij tylko łypie tymi swoimi kaprawymi gałamy. Gdyby nie cieniutka otoczka cywilizacji to bym gada ukatrupił…. - Dobra, zjedli, wypili to wyp…., 10 kaemów przed nami, potem się zobaczy, Krokodyl, klonem idziemy, poucz koty co i jak. Idziemy już dwa dni, mapy!!! Ten co tworzył mapy nie przewidział fluktuacji cywilizacji ludzkiej i natury. Jak nie „tajemnicze” rowy z dziwna wodą to jakieś zasieki, anomalie, jeden z kotów poszedł w piec, wzniosło go na 20 metrów w górę i rozerwało. Sruiza do tej pory się smarcze i wyje cicho za tym kotem, może biochemia? he, he, he, reszta bandy patrzy na naszą trójkę jak na zimnokrwistych morderców. Czy ktoś im kazał się patrzeć na nasze tatuaże? Ideał jest tylko jeden, nie każdy może zostać skinheadem, jak się nasze wiatraczki nie podobają to niech nie patrzą, verdammte schvulle! Z daleka widzieliśmy parę ekip, podobnie ubranych w różne kamuflaże, istny junajted kolor beneton, wdzianka, złom, mordy niektórych jak z koszmaru, laski czasem patrzą na nasze treliny i tych z różnych ekip, rzec jasna przez mojego zeissa i porównują, se jedna zażartowała, ta z fajnymi mięśniami czwórgłowymi, blondyna, że to chyba nasi jacyś kumple. …szssszszszsssss paniał, kaniec swiaza. Nieważne kto, gdzie i jak, ktoś chce nas zabić i ma krótkofalówki. - Krokodyl! wal po prawej ty masz PK reszta milczy i czeka, walić by zabić od 20 metrów i wiem, że krzaki i wiem że nie widać nic, walić jak się coś poruszy. Jest, mam cię bladzio, czekaj już wiem. Wsadziłem mu nóż prosto w okular aż mi knykcie się odbiły od jego hełmu, drugi miał pojedynek z moją 107-emką, zajął drugie miejsce. Kurwa mać, skup się, to nie książka. - Narożnik! Raport! - straty 5-u, siwy z wywiadu, cap jajeczny i trzech kotów, Blondyna toczy pianę z japy, dostała pigułę na nerwy, brunetka i dwóch kotów się zesrało, ją kumam ale oni ci husarze to podobno tacy twardzi i byli w Sryraku i innych Srystanach… i - I co i? - Ich było pięciu, łączność, kamuflaż, wały, groza, jakiś dziwny szur-szur, to była pierdolona alfa!!! I oni wiedzieli kim my jesteśmy, zdechli bo ich zaskoczyliśmy, wyszliśmy nie z tej strony ich zasadzki z której mieliśmy wyjść, mamy ich radio, jakieś świstki, namiary, aż mi się skóra na torbie prostuje, co jest grane oprócz tego, że na nas wszystkie trepy i jak wynika z tych świstków klony trepów z powinności polują??? - Cóż, z tego co kumam to nie my i nie profesorek i jego fraucymer tylko przesyłka, to jest oś zdarzeń i dla tego siwy dlatego koty z grzmotu czy innego gromu a my? my byliśmy na odstrzał i jako zasłona niczym halka na dupie ponętnej kobiety, niby widać ale nie widać. Tak, zawsze chciałem być w zbowidzie i walczyć o wolność i denaturat, teraz to nam z dup uczynią tarcze, odkryliśmy parę schowków, sprzedaliśmy zawartość za miskę i pestki, czasem jakieś mało istotne info, zazwyczaj o jakimś cudownym schowku…, trepy, trepinność, alfa i pewnie ten dziwny o byczym karku typ przy którym mnie głowa bolała to też na nas naśle rodzinkę, podobno to jakiś tam kontroler, pewnie sprawdza bilety w zonie… Jedyna możliwość to sarkofag, tak mają być dwa szturmowiki po ładunek, tak alfa miała w swoim pda czy czymś takim, i te tępe koty, zamiast się uczyć języków obcych, niemieckiego, rosyjskiego czy szwedzkiego uczą się chamskiego, prostackiego slangu bez formy wyższej i czasu zaprzeszłego z fluktuacyjnymi idiomami zamiast gramatyki zwanego ha ha ha „językiem” angielskim, żadnego pożytku z matołów, jeden tylko się do czegoś nadaje, ale on od nas ze Śląska, ale mnie na filozofowanie naszło. - Dobra! spiąć poślady, idziemy do dziury którą widziałem 5 godzin temu, leży koło agrosromu czy jakoś tam to zwali - zwą? , tam spanie, żarcie, gastryczne kwestie i leziemy na sarkofag, to jest za Cepelią murowaną zwaną Prypecią.                                                        Zgon Czwartek, 3 dni ucieczki, strzelania, zabijania, kluczenia, szkoda, że nie mam kamery, fajny materiał do horrorów, jesteśmy na sarkofagu, blondyna zdechła. Nie, nie umarła, nie zabito jej, nie… mówiłem, nie podnosić niczego czego nie znasz a co znasz to się zastanów. Podniosła jakiś „fajny” świecący przedmiot, poświeciło i…i z niej jak z wora wylazły wszystkie flaki i treść żołądkowa jak z kubła. Stalkery powiedziały nam, że to jest czarna dusza, zaczyna dawać ognia w promieniu metra od siebie, jeden z nich, młody, kot się spytał starszego co się stało, odpowiedział, że zdechła na sraczkę, lało się z niej jak z hydrantu. Taaaaaaaaaak, mamy przejebane i nie, wydano kwity na nas, ale szukają nas nie tam gdzie jesteśmy, koty chciały żeby mówić do nich po imieniu i nadać im ksywki. Narożnik nawinął im, że kopsnie im ksywki rycerz 1,2, 3 itd , dlaczego spytali, bo macie takie zbroje w gaciach przy każdym szeleście czy ryku, że nawet te dziwne szczury, podobno snorki nie chcą was próbować. Zamknęli japy, spokój, brunetka na granicy komy z nerwów, nawinąłem Krokodylowi, że chyba jej kopsnę pawilon. - Dawaj dalej, ruszać się - ale skąd strzelają, kto to jest -stul pysk, biegnij, oszczędzaj oddech - są, przed nami, zabić obsługę i pilota, drugi ma być żywy - PAKOWAĆ SIĘ, Narożnik steruj Krokodyl do PK, reszta na pokładzie leżeć! - Zimny, WSIAAAAAAA -Jak Kapitanie zginął? -dostał gdy już był na pokładzie, chyba snajper…. ……………………………………………………………………………………………………………………… Dla kolesi, których nie ma, bo żyją ci co na to nie zasługują.

 

 

                                                                           Nawia

 

192 dni później

 

- Cześć, szukam miejsc w których nie ma najemników, unikać ich mam na uwadze.

- nie wiem gdzie ich nie ma, wiem gdzie są, unikaj terenów za barem między wyschnietym bajorem zwanym Jantarem, jest tam niedokończona budowa, lokomotywownia, rampy przeladunkowe, tam są na pewno.

- Dzieki, będę miał to na uwadze.

- Zaraz, zaraz, jesteś bardzo podobny do jednego z ich starszych, tego o koszmarnej mordzie i zimnych niebieskich oczach, jesteś jego kuzynem? bo jeśli tak to 

bump, bump

- Nie! jestem jego bratem!

 

Chyba mnie pojebało albo wpływ tego miejsca - ZONY.

Gadam do trupów, spoko jednak te wały to dobry słowiański złom.

Dobra teraz na ten tzw. Rostok, trza ogarnąć temat z .... teraz już go nie zostawię samego, niech wykona kwity i wracamy do domu.

 

Bagna Prypeci, tylko rosjanie potrafia jeździć po nich czołgami tak jak w 1944 roku.

Krokodyl, Narożnik, Marika i inni z jego nabojki czekają az rozkminie gdzie jest brat i wiadomośc wyjaśniającą dotyczącą ładunku, ładunku za który..., robię to co kazał mi przekazać przez nich mój brat, zabili wszystkich żeby brat mógł zostać i pilnowac przesyłki.

 

O! widac już jakieś smiecie, typowa podpucha dla niekumatych zagrożenia frajerów, pewnie gdzieś niedaleko juz od 5 minut jakis koleś z gęsi ma mnie na swoim zeissie, nie pstryka bo mam znajoma trelinę i ruszam się znajomo.

 

jest, tam 3 kroki w bok od chaszczy, leży i... i szczerzy te swoje czarne. kręcone, obrosnięte mchem od północy pienki jak po stomatologicznej hiroszimie, dalej żuje betel!

 

Co!!! jest warte tylu istnień, że wywiady wszystkich krajów zabijają nawet swoich żołnierzy?

 

- Cześć Oprawca! brat na mecie czy na wybiegu?

- Ty, ty, ty, ty,  Sharnsen skąd! ty się tu wziąłeś????

- Nie wnikaj, nawiń gdzie brat

- Dorwali wczoraj jakieś głupie od ekologów, spili i wywiedzieli sie po co ci ekolodzy tu przyleźli, jesteś w dobrym czasie, szykuje się wycieczka.

- jeśli nie jesteś sam to wzywaj resztę swoich, potrzebujemy wszystkich, brat ci nawinie co i jak.

 

 jeśli znasz kogoś od dzieciństwa, pierwsze zabawy, kobiety, wojsko, trupy, zdrady, braterstwa krwi... nie zadajesz pytań, nie dziwisz się, nie... reagujesz, instynkt wilka.

  • Dodatnia 5
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Opowiadanie z tematu "Centrum"
 
Autor: Wasilij
 
ESKORTA
 
 
   Był późny sierpniowy wieczór, niebo spowite szarością, słońca nie widać, ale ogólna widoczność w normie. Profesorkowie pykali przyciski na swoich urządzeniach przypominających telefony z antenkami, a ja oparty o ścianę nie robiłem w zasadzie nic. Patrzyłem na ich skupione mordy w okularach i myślałem o różnych głupotach.
   Siedzieliśmy w rozpadającym się bloku w Prypeci w mieszkanku bez zewnętrznej ściany. Z daleka majaczył we mgle sarkofag z kominem CzAES. Co parę minut słychać było smutne skomlenie psów i jakiegoś większego bydlaka. Zapewne doszło do jakiejś walki. Wszędzie śmierdziało wilgotnością i mokrym cementem. Waliło niemiłosiernie, ale to dlatego, że przed chwilą padał deszcz. W sumie to zawsze tak wali. Gorszy zapach jest tylko w bunkrze Iłmanowa, ale to już inna historia.
- W porządku panie Wasilij, poziom promieniowania w normie, piętro wyżej byłoby wyższe tło, ale tu jest niegroźne. - głośno powiedział Uzumin, wyrywając mnie z transu spowodowanego wpatrzeniem się w sarkofag. Żartowałem, to nie powoduje żadnego transu. Po prostu już zasypiałem, ale śmieszą mnie głupoty o tej całej hipnozie przy gapieniu się na CzAES. Ludzie za dużo naoglądali się Władcy Pierścieni to im się teraz w głowie poprzewracało. Przetarłem twarz brudną ręką i odpowiedziałem jajogłowemu:
- Zrozumiałem profesorze. Śpiący jestem, powinniśmy się zatrzymać na noc, bo na dole niebezpiecznie.
- Niech nas pan poprowadzi jeszcze pod ten plac zabaw za blokiem, widoczność i tło w normie to nie ma dużego ryzyka.
Ta jasne. "Na szczęście" w tym momencie z dołu zaszczekało jakieś badziewie i profesorek zmienił zdanie, bo innaczej by nie odpuścił. Zostajemy na noc.
   Oboje zaczęli rozkładać jaskrawo czerwone śpiwory na zakurzonej podłodze. Ja natomiast - zdjąłem plecak, położyłem na nim głowę i przyciąłem komara jak "prawdziwy twardziel". Tych dwóch spało już po dwóch minutach, a ja zawsze miałem problemy z zasypianiem. O tak, potrafiłem nie zasypiać jeszcze trzy godziny mimo tego, że próbowałem. Cóż, na całe szczęście zasnąłem po jakichś piętnastu minutach, bo cały dzień bez wytchnienia szlajaliśmy się po obrzeżach miasta.
  Soczysty, chłodny ranek ze słoneczkiem. To uwielbiam najbardziej w Zonie. Godzina szósta. Budzę się. Leżę przez parę sekund, próbując wychwycić najmniejszy szmer. Nic. Spoglądam w lewo - Uzumina i Kofiejewa brak. W prawo - to samo. Po śpiworach też ani śladu. Zrywam się, podczołguję do krawędzi podłogi by sprawdzić czy jeden z nich nie leży na dole, obgryziony lub obgryzany przez mutanty. Nic nie widzę, chociaż mogli już zjeść ich szczątki i nic nie zostawić. Dobra, nieważne, nie chcę nawet o tym myśleć. Wstaję więc, zarzucam na ramię opartego o ścianę kałasza i po skrzypiącej podłodze wychodzę na zimną klatkę schodową. Mierzę lufą w dół schodów i powoli stawiam coraz niżej kroki. Byliśmy na trzecim piętrze, więc na dół nie jest aż tak daleko. Ostrożnie schodzę po betonowych schodach obsypanych tynkiem z sufitu. Kawałki szkła i zaprawy murarskiej gruchoczą mi pod nogami.  Otwieram drzwi wyjściowe z gwałtownością ślimaka. Wystawiam lufę w lewo i w prawo - gówno widać. Wychodzę i przytulam się ramieniem do ogromnego koła spalonego kamaza. Zastygam, szukając jakiegokolwiek ruchu. Ruszam pod wierzchołek bloku, wyglądam zza niego na plac zabaw, żeby sprawdzić czy tych dwóch tam siedzi. 
   Uff. Boże Wszechmogący... Znaczy się Putinie Wszechmogący. Zabiję tych idiotów, takiego stracha mi napędzili. Narazili całą operację na porażkę i wciąż to robią, stojąc z detektorami na tym widocznym w całej okolicy placu zabaw gadając naprawdę głośno i nie zważając na mutanty, które lada chwila wyjdą z tępą mordą zza krzaków robiąc głęboki burdel. Stukam kolbą w ścianę bloku, żeby się odwrócili. Lecz nie robią tego, są skupieni do granic możliwości. Dostrzegam leżącego na ulicy niby-koto-pso-coś. Ma tak zmasakrowany pysk, że trudno stwierdzić czym właściwie było. Za pewne dostał ze śrutu od Kofiejewa. 
  Dobra dość tych fanaberii. Podchodzę do placu zabaw, wymawiam jednoznaczne "pssst!'. Odwracają się.
- Ooo, panie Wasilij, zdrastwujtie! My tu sobie nowe punkty ustalamy do następnej drogi i pomiary wykonujemy! A tego psa to Kofiejew ustrzelił. W pojedynkę był bez stada, to i bez ryzyka!
- Kurna, pacany, przestańcie drzeć się na całe osiedle, wracać na klatkę schodową! - Krzyczę szeptem.
- A już już! Poczeka pan sekundkę...
Dobra, sekundka minęła. Wbiegam na plac i pociągam Uzumina w kierunku bloku.
- Dobra, chodź Kofiej, idziemy. - Posłusznie stwierdza swój rozkaz.
Ostrożnie wchodzimy na klatkę schodową. Zatrzaskuję drzwi... O cholera. Dobra mniejsza o to, naprawi się. Wchodzimy z powrotem do naszego tymczasowego mieszkania. Teraz już normalnym lecz zdenerwowanym tonem, mówię do tych pacanów co o tym myślę. 
- Kurna wasza mać, nie mogliście mnie ostrzec, że idziecie na pomiary? Obeszłoby się bez przemocy i niepotrzebnych strzałów. Cieszcie się, że ten strzał nie ściągnął na was mamuśki tamtego. Dosłownie mielibyście przesrane.
- Ale panie Wasilij, spokojnie! - Mówi coś wreszcie wiecznie milczący profesor Kofiejew - My tu mamy zlecenie i ważną pracę, nie możemy się uzależniać od pana zegarka.
- No to mówię właśnie, dlaczego mnie nie poinformowaliście, że wychodzicie?
- Spowolniłby to pan, a my jesteśmy bardzo punktualni, jako że czas to pieniądz, a my... - Uzumin coś tam jeszcze gadał, ale stwierdziłem, że nie warto się kłócić, bo uparci jajogłowi nigdy nie dają za wygraną. Rzuciłem tylko:
- Dobra, ale zróbcie to jeszcze raz, a was pozostawię na pastwę Zony. Okej?
- Oczywiście, panie Wasilij!
Tylko ich tak straszę. Tak naprawdę tych jajogłowych muszę przeprowadzić pod samą zajezdnię kolejową CzAES, bo "tam mają pomiary". Muszę to zrobić, bo wynagrodzeniem za taką umowę jest dziesięć tysięcy rubli, co bardzo mi się przyda na dawno zaległe modyfikacje do karabinu i potrzebne wiadomo-dlaczego konserwy z tuńczyka. 
  W całym moim trzyletnim stażu w Zonie od dwa-jedenastego pod elektrownią nie byłem ani razu. Nie chce mi się ani trochę tam iść. Ale co mi tam. Życie stalkera to w pewnym sensie życie gangstera. Wplątasz się w to i nie wyjdziesz, a jedyną drogą do wolności jest śmierć. Tak więc - czy zginę zaraz, czy za pół roku nie ma znaczenia - i tak zginę. Zona to nic dobrego, ale jak już zaczniesz to staje się nałogiem. Nie ma już dla ciebie miejsca na Dużej Ziemi. Jest tylko Ona. I nic poza nią. Tak jak fanatyczna miłość. Każdy się zakocha i za Nią szaleje. Nie ma na to lekarstwa. Nawet naukowcy i wojsko mają to samo. Trudno ich zmusić, żeby Ją opuścili. Były nawet przypadki dezercji z tego powodu. 
  Wyciągam z plecaka suszone brzoskwinie, na szybko zjadam całe dwie sztuki i popijam wodą. Nie wódką. Jest taka zasada wśród stalkerów - nie pije się alkoholu w czasie wypadu. To kończy się nie tylko bólami głowy, lecz także trudnościami w celowaniu w kierunku wroga. Był taki jeden Sasza. Chlał litrami na każdej wyprawie w Zonę. I faktycznie zginął - bo nie podzielił się wódą z bandytami. Taki los stalkera. Nigdy nie wiesz co cię czeka.
 
   Zdecydowaliśmy się kontynuować. Zatrzaśnięte drzwi klatki schodowej nie dały się otworzyć. Musieliśmy skakać przez okienko parteru w jednym z mieszkań. Kofa potłukł sobie kość piszczelową, na szczęście nie krzyczał. Miał nawet nadzieję, ze tego nie zauważyłem, bo oglądał się po naszych twarzach. Udałem że nie widzę, nie będę chłopaka stresował. Ruszyliśmy w kierunku południowo - wschodnim. Prosto do elektrowni. Poruszaliśmy się w ustalonym szyku Ja - Kofiejew - Uzumin. Trzymaliśmy się ścian bloków i czegokolwiek. Około ósmej wyszliśmy na prospekt Lenina. Zatrzymaliśmy się na moment, aby rozpoznać teren. Dałem znak profesorkom, aby poczekali, a ja poszedłem kawałek dalej. Robiło się gorąco, pot zaczął mi ściekać po plecach i policzkach. Wiatru nie było wogóle. Na ulicy osadziły się niewielkie "trampoliny", podnosząc wodę z kałuży. 
   Machnąłem ręką do jajogłowych, żeby przeszli na drugą stronę ulicy. Odwróciłem się przed siebie...
Cholera jasna.
   Z kałuży dwadzieścia ileś metrów ode mnie pił wodę ogromny kaban. Jakim cudem wcześniej go nie zauważyłem - tego nie wiem, wyraźnie Zona robi sobie pośmiewisko z moich umiejętności. Najgorsze było jednak to, że Kofa i Uzumin dalej biegli na drugą stronę ulicy w ogóle go nie zauważywszy. Dobiegli w pół drogi na zieloną wysepkę oddzielającą oba części prospektu. Wtedy wielki, ciężki ryj odwrócił się w ich stronę i zaczął nerwowo chrumczeć. Rzucił się na nich, Kofiejew chciał dobyć strzelby, ale zamiast tego wypadła mu ona z ręki i zaczął spieprzać razem z Uzuminem w kierunku powrotnym. Wybiegłem za nimi i mutantem, pociągnąłem serią po jego zadku. Głośno zakwiczał i rzucił się na mnie. Odskoczyłem na bok raniąc go drugą serią prosto w tłustą szyję. Wyraźne zwolnił, wykonując zakręt o trzysta-sześćdziesiąt stopni w biegu i... ku mojemu i tamtych szczęściu wpadł w trampolinę. Złapała go za nogę i wciągnęła w samo centrum anomalii. Potem już tylko zawróciłem do profesorków, starając się nie patrzeć na krwawy spektakl. Z wyrazu twarzy Uzumina i głośnego, żałosnego kwiczenia kabana wnioskowałem, że dobrze tego nie widzieć.
- W porządku panowie profesorzy? - Zapytałem moich towarzyszy.
- W porządku panie W. Takiego kabana to myśmy dawnienko nie widzieli. - Odpowiedział Kofa. Tak go nazywam w skrócie, wiecie że chodzi o Kofiejewa. - Pobiegnie pan po moją strzelbę?
- Ależ oczywiście panie profesorze.
Kultura musi być więc grzecznie pobiegłem po jego SPAS-a 14, po czym bez entuzjazmu wręczyłem mu brudnego grata. Obejrzał go - cały w błocie, wrzucił go inteligent jeden do kałuży. No trudno, w końcu nie chcący to zrobił. Ale broni już mu nie wyczyszczę, nie ma mowy. Zarzucił na ramię. Ruszyliśmy grupką przez całą szerokość prospektu, po drugiej stronie zatrzymując się na parę sekund nasłuchując niebezpieczeństwa. Cisza - dobra nasza. Przeszliśmy kawałek prospektem "Entuziastiw", po czym przechodząc na drugą stronę, stanęliśmy na skraju lasu. Kucnęliśmy by sprawdzić czy nic nas nie goni. Nie goni. Ale między blokami paliło się ognisko przy którym wyraźnie widać było ludzkie sylwetki. Podniosłem wybajerowaną do granic możliwości, naukową lornetkę Uzumina i spojrzałem przez nią w ich stronę. Nie znam ich, nie wiem co za frakcja, czy może to zombie albo żołnierze. Wiem na pewno tyle, że nie będziemy wchodzić sobie w drogę.
 
   Przed nami gęsty, szumiący las. Miernik Geigera wystukiwał rytm jakiegoś marszu z amerykańskiej wojny secesyjnej, a przynajmniej tak mi się wydawało. Cholerne sentymenty. Włożyłem ciasną maskę przeciwgazową, w której było jeszcze goręcej ale wolałem się spocić i śmierdzieć niż napromieniować się i dostać raka. Naukowcy zrobili to samo, Kofa miał mały problem z naciągnięciem jej. Ześlizgiwała mu się z twarzy, musiałem zakryć sobię usta, by nie zobaczył mojego uśmiechu. Speszyłby się. Wyglądało to naprawdę zabawnie, biedny chłopak. Kofiejew był dwudziestoczteroletnim geniuszem z wrodzoną nieśmiałością. Asystentem siwiejącego już Uzumina, co nie powstrzymało go od nabycia większej od niego wiedzy na temat Zony. Wiedział niemalże wszystko o anomaliach, mutantach, artefaktach i innych lokalnych osobliwościach. Powolnymi krokami zagłębiliśmy się w dzicz. Słońce grzało teraz naprawdę niemiłosiernie, czułem tylko zapach starej gumy i chemikaliów z mojej maski, a słyszałem szelest suchej trawy i ściółki zgniatanej przez nasze ciężkie buciory.
  To właśnie las. Najmniej bezpieczne miejsca w Zonie pełne wszelkiego diabelstwa, anomalii i pułapek. Każdy twój dźwięk może zwabić największą bestię z krzaków i zadecydować o twoim życiu lub śmierci. Nie wolno w nim rozmawiać, należy poruszać się wolno i ostrożnie, najlepiej w małej grupie, bo sam jesteś skazany na śmierć. Unikaj lasów, choćbyś przedłużył sobie drogę o całe kilometry. Taki błąd właśnie popełniliśmy. Ale było już za późno, szliśmy już chyba pół godziny, między drzewami świtało słońce. Byłoby idealnie gdyby nie ślepe psy idące prosto na nas, głośno warczące i skomlące.
- Panie Wasilij, ślepe psy! - Krzyknął Uzumin. Debil cholerny, teraz już na pewno nas słyszeli.
   Poderwałem kałasza i cofnąłem się parę kroków, gdy wataha pięciu psów już na nas biegła. Wywaliłem chybioną serię. I dupa. Koniec magazynka. Spieprzyłem za najbliższe drzewo na przeładowanie, dosłownie cztery sekundy. Kofa tym razem z sukcesem dobył broni i wystrzelił trzy razy z wielkim hukiem raniąc dwa mutanty. Po przeładowaniu wychyliłem się zza drzewa i już miałem strzelać gdy tuż za mną jeden ślepak zatopił zęby w moim... plecaku. Jak ja to uwielbiam. Błyskawicznie zrzuciłem go z ramion, odwróciłem się i pojechałem serią po głowie psa. Padł martwy. Celuję z powrotem w stronę reszty, psy gdzieś znikły, Kofa leży, a Uzumin go opatruje. Obok nich dwa martwe psy. Cholera. Nie dobrze gdy jest się rannym w Zonie. Szczególnie podczas misji.
- Kofiejew, co się stało? - Pytam z autentycznym zmartwieniem. W końcu to moi towarzysze. Jacy by nie byli, muszę o nich dbać.
- Będzie żył. - Uzumin mówi za Kofiejewa - Ma niewielkie ugryzienie na prawym udzie, ale to nic. Założę opatrunek i ruszamy dalej.
Patrzę na plecak. A niech to szlag - rozpruty i dziurawy jak ser szwajcarski. Na szczęście na nieużywanych kieszeniach, więc problemu raczej nie będzie. Trzeba tylko mapę i proch dezynfekujący przełożyć do kieszeni spodni.
   Kofa chwiejnie wstał, przeszedł parę kroków i stwierdził, że może chodzić. To idealnie. Ruszyliśmy ostrożnie, żeby nie wpaść na pobliską "karuzelę" i nie dogonić tych zbiegłych kundli. Nogi w butach chlupotały mi od potu, maska p-gaz ślizgała mi się po twarzy. Po kilkunastu minutach częstotliwość drzew i stukania licznika Geigera wyraźnie spadła. Z wielka ulgą zdjąłem maskę, wdychając soczyste powietrze, kucając na chwilę i rozpoznając okolicę. Z lewej daleko widać stare garaże Prypeci, z prawej jakiś mały zakład, z przodu pole, a z tyłu las. Zaraz, gdzie ich znowu wcięło? Widzę jak powoli z oczami wlepionymi w swoje kalkulatory wychodzą z krzaków. Chrząkam tylko nerwowo i macham żeby się pospieszyli. Nie widzą mnie. No jasne.
  Pozwalam sobię na chwilę relaksu, biorę łyka wody, a Uzumin wpada na mnie potykając się o własną głupotę (czyli o mnie), po czym podnosi się, rozgląda, zauważa mnie i dopiero zdejmuje maskę p-gaz. Kofa szedł zaraz za nim, ale przez swoją małomówność nie ostrzegł go, że jestem na jego drodze.
- O panie Wasilij, długo pan na nas czeka?
- Nie, ani trochę. Słuchajcie panowie, musimy ruszyć między tymi magazynami i silosami po prawej stronie, a według mapy zaraz będziecie mieli swoją zajezdnię. Zbierzcie się do kupy i ruszamy.
Właśnie zauważyłem swoją rozlaną piersiówkę wody. Musiałem ją upuścić, gdy Uzumin na mnie wpadł. Gorzej być nie mogło. Mamy przed sobą jeszcze całe pół kilometra, a wody już nie ma.
- Oj panie W, proszę się nie przejmować. - Uzumin wyciąga właśnie swoją wielką metalową manierkę - Mam tu cały zapas. Przeleję do pana pojemnika i będzie dobrze.
   Mimo, że na nich czasem narzekam, to jednak dobrze nie być w Zonie samemu. Zawsze masz do kogo gębę otworzyć, nawet gdy zazwyczaj nie mówisz za dużo. Kumpel podzieli się z tobą wszystkim (no, prawie wszystkim), a sam jesteś zdany tylko na siebie. Szanse przeżycia w grupie rosną nawet dziesięciokrotnie. Warto więc znaleźć towarzysza na wypady. Ja Uzumina i Kofiejewa poznałem przy współpracy z profesorem Iłmanowem - największą naukową szychą w północnej części Zony. Mam z nim umowę na dokumenty i artefakty. Dobrze płaci, a jak trafi się jakieś większe zlecenie jak to, wtedy grzech odmówić. W końcu mamy umowę, a zysk jest po obu stronach.
 
 
   Ruszyliśmy więc dalej wzdłuż betonowego krzywego muru jakiejś niewielkiej fabryki. Z lewej mieliśmy widok na zardzewiałe, wiekowe silosy. Przed nami rysowała się górka jakiegoś śmiecia. Sarkofag był już z tego miejsca naprawdę ogromny. Skończył nam się murek, wyglądam zza rogu - jacyś ludzie. Czekam chwilę, informuję szeptem profesorków, że mamy towarzystwo. Kofa chwyta strzelbę i trzyma ją w gotowości. Znowu wyglądam - ten ktoś patrzy prosto na mnie. Po sekundzie robi wielkie oczy i drze mordę bluzgając na moją matkę. Podrywa jakiegoś gnata i strzela. Bandyci. 
- Twaju mat'! Suuuuki!
Wychylam kałacha i strzelam serią. Gnoje poukrywali się za stosami betonowych płyt. Daję towarzyszom gestem do zrozumienia, żeby znaleźli osłonę. Kryję się za kontenerem, oni też za mną. Bandyci coś tam krzyczą i strzelają w naszą stronę. Z tyłu mieliśmy piękną drogę ucieczki. Zdecydowałem więc, że to bez sensu. Wywaliłem jeszcze serię w ich kierunku, po czym zbiegliśmy z miejsca zdarzenia, ukryliśmy się za wielką górką z gruzu i dalej hyc za jakiś murek. Dobra, chwila odpoczynku.
  Zbierały się chmury, słońce powoli za nimi znikało. Zrobiło się trochę chłodniej, co nie zmieniało faktu, że wciąż się pociłem. 
- Panie W, którędy teraz? - Nareszcie wypowiedział się Kofiejew.
Musiałem spojrzeć na niego wielkimi gałami, żeby odreagować stres. Cholera, nie wiem co gorsze - Bandyci czy mutanty? Kofa wyraźnie przestraszył się mojego spojrzenia, po czym dotarło do mnie, że coś powiedział. Wydusiłem z siebie tyle:
-Eee yyy teraz? Aha to tam gdzieś. - pokazałem palcem w stronę sarkofagu. Po czym nastała cisza. Moja głowa wyraźnie stała się ciężka, a ja otumaniony. Chyba nie tylko ja. Uzumin i Kofa też siedzieli i gapili się na wszystko z wytrzeszczem. Wiedziałem, wiedziałem, cholera wiedziałem. Byliśmy naprawdę zabójczo blisko sarkofagu. Zaledwie ponad kilometr. Działa to na mózg, bez żartów. Zacząłem mieć wątpliwości, że w ogóle tam dotrzemy. Pod tą zajezdnie znaczy się. Pod sam sarkofag nie podejdę za żadne ruble. 
  Połknąłem antyrad, łyknąłem wody i wstałem. Podciągnąłem za ręce Uzuma i Kofę, pokazałem im gdzie idziemy. Damy sobie radę, nie wolno się poddawać, nawet mimo to, że mamy mętlik w głowie. Przeszliśmy pomiędzy niewielkimi magazynami. Wyszliśmy na niewielkie pole. Co parę chwil odwracałem się żeby sprawdzić czy tych dwóch idzie za mną czy już zamienili się w zombie. Na końcu polanki widać było parę wraków ciężarówek i jakiegoś beteera. Pewnie droga.
Wtedy usłyszałem z prawej strony jakieś dziwne dźwięki. Odwracam się i jakieś sto metrów ode mnie widzę mały zbiór drzew. Z tamtąd dochodzi dźwięk. Coś jakby gwałtowne wciąganie powietrza przez zakatarzony nos z małymi przerwami. Szybko odbiegłem w lewo. Nie chciałbym dowiedzieć się co to u licha było. Grunt że mnie nie widziało. Chyba. Dobiegam do jezdni. Chwilę czekam. Z prędkością geparda przelatuję przez jezdnię . Za nią widzę tory kolejowe. To te co prowadzą do zajezdni. Tak?...
  Przy tym całym zawrocie głowy zapomniałem o najważniejszym. Gdzie do ciężkiej cholery są te tory do tej pieprzonej zajezdni, nosz kurna jego mać! Lecę dalej za tory, przez wąski pasek drzew. Potykam się o leżące nie-wiadomo-co i padam twarzą w ziemię. Podnoszę się powoli i dopiero wtedy... Zdaję sobie sprawę, że zgubiłem profesorków. Jakby tego było mało to nie wiem gdzie dokładnie jestem.
   Właśnie zwaliłem całą misję. Pewnie leżą teraz gdzieś i są właśnie obgryzani przez jakieś monstrum. Patrzę na to o co się potknąłem - martwy stalker. Po ogólnym stanie wnioskuję, że zginął nie dawno. Nie miał żadnych ran, zadrapań. Nagle nieboszczyk przewraca głowę w moją stronę i otwiera szare ślepia bez źrenic. Scena jak z kiepskiego horroru. Strzeliłem dwa razy w jego czerep, a zombiak ani drgnął. Kopnąłem jego głowę, przewróciła się bezwładnie. Teraz już nie żyje.
  Co mam teraz robić? Ocieram twarz brudną, spoconą ręką.
-Spróbuję po nich wrócić - Mówię sam do siebie.
Podciągam spodnie i ruszam do drogi. Kładę się przed nią próbując dostrzec na polance jakiekolwiek ślady naukowców. Nic nie widzę, lecz słyszę. Znów ten sam przerażający dźwięk od strony tamtych drzew. Może to anomalia? A może to jest to co pożarło... Nie! To nie mogło ich pożreć! Oni na pewno gdzieś tu są!
  Zaczyna padać lekka mżawka. Kapanie kropel robi się coraz głośniejsze. Wtem dostrzegam Uzumina leżącego przy tamtych drzewach z tym dźwiękiem. On już jest stracony, widzę z daleka okrwawioną twarz. Kurna mać. W mordę... Nie pójdę tam i nie uratuję go. Być może rycerz na białym koniu zrobiłby to. Ale nie ja. W Zonie wszyscy troszczymy się najmocniej o siebie. Dobra, ale gdzie jest Kofiejew? Ze skupieniem rozpoznaję teren i nie dostrzegam jego zwłok.
  Po chwili Kofa wychodzi zza niewielkiego silosu po drugiej stronie pola i nerwowo rozgląda się. Czyli żyje. Podchodzę bliżej, żeby mnie zauważył, ale oczywiście, jak to zwykle nie zauważy mnie, choćbym świecił jak słońce. Podchodzę jeszcze bliżej. Wtedy ten Szum ucicha...
  Zamieram z przerażenia i błyskawicznie padam na ziemię. Ręce mi sie trzęsą. Mierzę w te cholerne drzewa. Przemykają między nimi jakieś niewyraźne kształty. Potężny ryk spłoszył pobliskie ptaki. Już wiedziałem, że mamy przerąbane. 
   Dobiega do mnie Kofa. Ja wstaję, bo skoro to coś i tak mnie widzi to nie ma sensu się kryć. Dwa białe, świecące ślepia w przezroczystej galarecie zbliżają się do mnie zabójczo szybkim tempem. Kofiejew stoi jakieś pięć metrów ode mnie i strzela. Gubię z oczu dwa ogniki. Chwila ciszy. Pijawka.
- Zabi... - Kofa nie zdążył dokończyć kiedy ogromny potwór wpadł na niego i odepchnął swoją klatą na trawę.
Odwróciłem się i zacząłem walić ile wlezie. Wróg syknął i znów gdzieś znikł. Rozglądam się nerwowo. Gdzie on jest?! Kofa wstaje. Usłyszałem ciężkie kroki dosłownie dwa metry ode mnie. Odruchowo walnąłem serię, najwyraźniej celnie bo Pijawka straciła niewidzialność. Zobaczyłem jej oblicze w całej okazałości - szarobrązowy, oślizgły zgarbiony człowiek z mackami zamiast otworu gębowego. Spojrzał na mnie, ryknął plując śliną i rozdmuchując macki. Już chciałem strzelać, już bym go zabił, gdyby nie koniec magazynka. Należy przeładowywać po każdej akcji. Eh...
  Spieprzyłem więc w stronę silosu zza którego wyszedł Kofiejew, przeładowywując w biegu. Po zaciągnięciu zamka, odwracam się, patrzę, a Kofa w tym momencie rozchrzanił łeb mutanta na pomidorówkę strzałem ze swojego SPASa. Ogromne truchło biegnąc jeszcze wpadło prosto na niego, przygniatając go po czym zamarło. Podbiegam, profesor patrzy na mnie i mówi:
- Pomoże mi pan? 
Tylko tyle z siebie wydusił. Posłusznie schyliłem się by podnieść oślizgłe ciało Pijawki. Jej palce i resztki macek wciąż drgały w odruchu nerwowym. Ciężkie to było cholernie ale Kofa się wyczołgał. Zaczynam do niego:
- Panie Kofiejew, niestety straciliśmy pana Uzumina. Musimy ruszać dalej, jesteśmy naprawdę blisko zajezdni. 
Skinął głową. Niechętnie ale skinął. Wyraźnie posmutniał, w końcu Uzu był jego najbliższym partnerem. Ale nie płakał, widać bywało u niego gorzej. Poszliśmy więc z powrotem przez polanę, za drogę i do torów. Musieliśmy biec bo odgłosy wystrzałów i pachnące zwłoki mutanta zaraz ściągną tu ślepe psy. Mój wciąż żywy towarzysz dał mi znać, że te tory nie prowadzą do zajezdni i musimy przejść dalej za drzewa, na drogę i wzdłuż w stronę sarkofagu. No to może on tu zostanie przewodnikiem, zna się skurczybyk to by dotarł tam bez pomocy. Żartuję. Ból głowy rzuca mi się na mózg. Ale przywykłem i póki co go nie czuję za bardzo. 
   Idąc już spokojnie ruszyliśmy wzdłuż betonowej drogi z wielkich płyt prosto w stronę elektrowni trzymając się drzew rzecz jasna. Na jej końcu zza krzaków już wyłoniło się wielkie biało-zielone pudło. Nigdy nie wiedziałem do czego służyło ale jest charakterystyczne. Magazyn chyba, jedna z części elektrowni. Po drugiej stronie drogi mijaliśmy magazyny i budynki administracji. Zagnieździły się w nich anomalie, słyszałem trzaskanie "elektro".
   W końcu ją widać - Zajezdnia kolejowa, najwyraźniej terminal załadunkowy, wnioskując po dźwigu bramowym widocznym zza płotu. Przebiegamy na drugą stronę w jej kierunku. Ból głowy wyraźnie mi się nasila ale staram się o nim nie myśleć. Wychodzimy na teren zajezdni. Czysto, anomalie typu "trampolina" i "elektro".
- Panie Wasilij tutaj mogę dokonać tych pomiarów, zajmie to około piętnastu minut.
- Spokojnie, panie Kofiejew. Mamy czas.
O w mordę! Piętnaście minut? Już dawno coś nas może wywęszyć. Ale nic na to nie poradzę, mogę go tylko poganiać. Siadam pod murkiem, spluwę trzymam w gotowości i biorę ostatniego łyka wody.
   Budzę się gwałtownie, zasnąłem na chwilkę. Nie mogę zasypiać! Nie teraz. Patrzę czy Kofa żyje. Żyje i wciąż pracuje. Pytam czy długo jeszcze.
- Jeszcze momencik panie W!
Wstaję żeby oblecieć wzrokiem okolicę. Wszędzie cisza. Deszczyk się kończy, widać już słońce. Wiatr się za to nasila. Zaczyna dmuchać od strony sarkofagu. Poganiam Kofę. On kończy, zapisuje coś w swoim detektorze, chowa go i patrzy na mnie.
- Gotowe? - Pytam
- Jasne, możemy ruszać!
No nareszcie! Już myślałem, że mi broda urośnie... A no tak. Już urosła. Zebraliśmy się więc, Kofiejew spakował detektory i kalkulatory. Musieliśmy zawrócić się na koniec tej drogi do przejazdu kolejowego, a z tamtąd do bazy na stacji "Janów" zostanie rzut beretem. Przed nami jakieś dwa kilometry. 
Żeby nie tracić czasu ruszyliśmy. Wiatr wiał coraz mocniej. Ból głowy ani trochę nie odstępował. Ziemia zaczęła drgać. Najwyraźniej trzeba było szykować się na najgorsze. 
  Byliśmy już w połowie drogi do przejazdu kolejowego, gdy trzaskanie piorunów i grzmoty były coraz bliżej. Zaczęliśmy biec do najbliższego magazynu. Otwieram zardzewiałe drzwi, które uchylają się z oporem i głośnym skrzypem. Wpadamy do środka, Kofę jak to naukowca trzeba było zaciągać siłą do środka. Gapił się, koniecznie chciał to zobaczyć. Zapalam latarkę i widzę: Ośmiu wojskowych siedzących z nogami przytulonymi do brzucha między skrzyniami. Trzech gapi się na mnie, wyraźnie zdziwieni, reszta trzyma głowę między nogami, żeby ochronić się przed niszczącą siłą Emisji. Na szczęście byłem z naukowcem, zatem u wojskowych mam fory. Usiedliśmy między nimi zasłaniając się śmierdzącymi starym drewnem skrzyniami. Trzeba było z nimi przeczekać, czasem dla ocalenia trzeba siedzieć nawet z bandytami. I co z tego, że zaraz ograbią cię ze wszystkiego co masz? Grunt to przeżyć. Chociaż przeżycie traci sens gdy nic już nie masz.
   Trzęsienie ziemi narastało, niebo zaczynało mienić się czerwienią, grzmoty były już nad nami, wiatr szalał przewalając słabsze drzewa. Słychać było głośne krzyki i wystrzały z zewnątrz. Zakryłem usta, by zniwelować palący ból gardła i zamknąłem oczy, bo to one pierwsze padają ofiarą terroru Emisji. Nie wiem co się działo na zewnątrz, wszystkie mutanty w okolicy zapewne też się kryją, albo je zaraz wybije. To dobrze bo będziemy mieli bezpieczniejszą drogę do Janowa.
   Po dwudziestu minutach szaleństwa Emisja zaczęła słabnąć. Grzmoty ucichły, wiatr też, a niebo pokrywało się szarością, by za moment zrzucić na nas deszcz. Otworzyłem oczy by obejrzeć sytuację, Kofiejew i Wojskowi rozglądali się, głównie patrzyli na mnie. Liczyłem na pomoc od nich w dostaniu się do Janowa. Niestety usłyszałem smutne:
-Stalkerze, zmiataj stąd, bo cię podziurawimy! I tego naukowca też weź, nie chcemy byście przeszkadzali nam w misji!
No trudno się mówi. Pewnie to szeregowi, wnioskując po płaskich, tępych mordach i braku sprawdzania mi dokumentów. Kapral czy jakiś oficer zrobiłby to w pierwszej kolejności, jeszcze przed Emisją. Otworzyłem drzwi, wychyliłem głowę by rozpoznać teren. Czysto, na drodze nic nie leży. Wyszliśmy z magazynu. Spokojnie dotarliśmy do przejazdu kolejowego. Parę razy coś nam przebiegło drogę, ale nie atakowało. Pewnie wystraszone ślepe psy. Z tamtąd wzdłuż torów dotarliśmy bezpiecznie do Janowa.
                                                                                           
 
   Powrót na bazę "Pobieda" minął mi bez większych trudności. Po paru dniach dotarliśmy na Zaton do bunkra Iłmanowa by odebrać nagrodę i odstawić Kofiejewa. Iłmanow nie był szczęśliwy z powodu śmierci Uzumina, a jakby tego było mało to jeszcze pomiary miał niekompletne. Dostałem zamiast umówionych dziesięciu tysięcy skromną raczej sumkę pięciu tysięcy rubli. Cap cholerny. Ostatni raz kogoś mu eskortuję.
W dwie godziny później byłem nareszcie w domu na stacji "Pobieda" w północnym Zatonie. Zaprawdę powiadam wam - nie ma lepszego uczucia, niż zmyć z siebie brud po długim wypadzie, najeść się i zasnąć jak niedźwiedź na zimę. Następny wypad? Nie mam pojęcia. Może za tydzień, może za dwa. Nie śpieszy mi się. Chociaż im dłużej siedzisz w bazie, tym uczucie próżności nasila się. Jak będę potrzebował pieniędzy to się coś wykombinuje. 
 
 
  • Dodatnia 4
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

Ostatnie życzenie

 

 

Zlany potem omijam pobłyskujący małymi płomieniami żarnik. Przemoczony sprzęt i strój ciążą niemiłosiernie. Słońce zaczęło już wyłaniać się znad widnokręgu. Wciąż pada, przez co jestem przemarznięty mimo użycia narciarskich wkładów ogrzewających. Przyśpieszam kroku, bo już widać Skadovsk – ostoję stalkerów na Zatonie. Zchodzę, a raczej spadam  ze zbocza niewysokiego wzgórza prosto w tymczasowe bagno. Zapadam się prawie pod kolana i z trudem stawiam kroki, ale brnę dalej. Nie mam pojęcia jak daleko ciągnie się grząskie, śmierdzące i zimne błoto. Słońce było już prawie całe wyszło zza ściany drzew, gdy chmury rozrzedziły się i na niebie ukazała się niezwykle rzadka w zonie tęcza. Ale nie mam teraz czasu na przyglądanie się temu niezwykłemu zjawisku. Ruszam dalej, aż po przebyciu około dziesięciu metrów wydobywam się. Chcę przyśpieszyć, ale w ostatniej chwili powstrzymuję się od tego. Przyzwyczajenie, czy zwykła rozwaga? Ja nie znam odpowiedzi. A przynajmniej nie mam czasu się nad nią zastanawiać, gdy w gąszczu zmutowanej około dwumetrowej trawy zaczyna coś szeleścić. „Dzik” myślę podnosząc broń „jak jeśli łowca się zatnie to zagryzę tego zwierza” rzucam w myślach tradycyjny suchar, dla „zmiękczenia” wyćwiczonych ruchów zdejmowania strzelby z ramienia przez co robię mniej hałasu. Lufa już zieje mrocznym wnętrzem w kierunku wciąż okropnie hałasujących krzaków. Z serca spada kamień gdy w końcu z chaszczy wydostaje się dwoje stalkerów w barwach Wolności. Ale skąd się tu wzięli?

-Ktoś ty? – pyta stalker  w masce, przez co wypowiedź przypomina raczej stłumiony bełkot. Bełkot tak mi dobrze znajomy i przyjazny.

-Wasilij? – zadaję „głupie pytanie na „dzień dobry”

-A kto pyta?

-Ty stary prychu! –Wykrzykuję ze śmiechem – Nie poznajesz kompana wyprawy pod Jupitera?!

-Dmitrij?

-A kto niby?

-Gdzieś ty się podziewał nie widziałem cię całe wieki! Chodź do środka, bo w zonie pecha przynosi. Czesiek idź po Trębacza, żeby mnie zmienił – drugi stal ker bez komentarza ruszył ku kłądce, a my za nim.

Wchodzę po starej trzeszczącej kładce. Przy włazie do wnętrza wraku zdejmuję przemoczony sprzęt i umieszczam go w prywatnej „skrzynce”. Już tutaj da się słyszeć z dołu przerażający harmider. Wasilij odstępuje mnie na chwile pod pretekstem potrzeby zapalenia, ale wiem, że i tak idzie się uchalać. Bez oglądania się za nim schodzę na dół i wręcz oszołamia mnie przeokropny tłum i zapach potu oraz smród niemytego psa. Skręca mnie gdy schodzę na najniższe piętro. Okropny tłum. Wszędzie sylwetki odziane w kurtki, skafandry a niekiedy egzoszkielety.

-Jeżeli jeszcze raz nie dasz mi tych pieniędzy, to dopilnuję, żebyś zawisł na haku któregoś z dźwigów portowych!!! – Drze się wściekły brodacz na skulonego świerzaka skulonego przy swoim stoliku.

-Co tu się dzieje? – pytam żartobliwym akcentem

-Dmitrij?! Co u ciebie słychać?

-A nic… było się to na jednym drzewie, na drugim… Zagryzło się parę monsterów… zresztą lepiej to ty opowiadaj co tu się dzieje!

-A co ma się dziać? Zima nadchodzi i stalkerzy zbierają się do zimowania. Niezłe sumki nazbierali ,a dla niektórych to nawet i na dwie zimy starczy. A i długoterminowego jedzenia u mnie nie brak. A ta Wolność pytasz? Hmm. Sami tutaj przyszli, zapłacili za pobyt i wyżywienie i obiecywali ochronę. Dla mnie to tylko bonusy. I mutanty ubijają.. i tą… no tę Powinność… już kilku ukatrupili, ale mniejsza z tym… - tu podrapał się po brodzie i przypatrzył dwójce uchlanych bandytów ewidentnie szykujących się do bójki. – Ej wy! Tak ty! Co się patrzysz jak idiota? Jak zamierzacie się tu bić to wypierdalać, bo to jest spokojne miejsce! Przepraszam Dmitrij. Potem pogadamy zgoda?

-Jak chcesz.

Odszedłem zagłębiając się w ludzkiej masie spoconych, brudnych i śmierdzących idiotów i pół mózgów nie mających pojęcia o życiu w strefie. Odszedłem już dobre kilka minut temu, a wciąż słyszę donośne bluzgi Brodatego zmieszane z urywanymi (nie)żartami o stalkerze  Pieteovie. Szwędam się w poszukiwaniu znajomych twarzy, gdy na każde PDA przychodzi wiadomość o nadciągającej emisji. Wrak tradycyjnie zaczyna lekko się trząść, a Głowa zaczyna boleć niewyobrażalnym bólem. Zawsze mnie boli przed Emisją, ale nigdy aż tak. Ten ból jest nieporównywalny do niczego. Nagle kilku stalkerów z głuchym pacnięciem pada na ziemię. Potem kolejni i następni. Ja również…

***

Boli mnie głowa… puls przyśpieszył niewyobrażalnie… Ból przyciśniętych czymś niewyobrażalnie ciężkich nóg jest nie do wytrzymania. Próbuję uklęknąć, gdy uświadamiam sobie, że leżę w lepkiej i śliskiej mazi… prawdopodobnie żółci wymieszanej z krwią. Z zewnątrz dobiegają „skrobania i rzężenia”. Uszy powoli się odtykają. Po kilku próbach udaje mi się wstać. Coś ciągnie mnie do Łowcy. Czuje się tak jakby to on mnie przyzywał. Jak by teraz chciał, bym to ja był jego bronią. Chwiejnym krokiem, potykając się o ciała nieprzytomnych stalkerów ruszam po schodach, ku „skrzynce”. Tupot i skrobanie narasta. Przyśpieszam. Wchodzę po schodach. Dzieje się tu coś okropnego, tyle, że nie mam pojęcia co. Nie wiem nawet czy to sen czy jawa. Znów skrobanie. Takie ludzkie… takie melancholyjne… takie pozbawione życia. W tym momencie uświadamiam sobie co się dzieje. Biegnę i wyjmuję Łowcę. Załadowuję, gdy Kołowrót włązu aczyna rdzewnie trzeszczeć. Pięć, sześć, siedem… Już prawie cały magazynek. Drzwi otwierają się gdy lufa łowcy jest w nie wycelowana. Mimo wszystko nie strzelam ,gdy w drzwiach ukazuje się Postać owinięta w szmaty podziurawione dziurami, które wydają się krwawić. „Głowa” unosi się, i spoglądam w oczy martwe, w oczy pozbawione sensu życia… spoglądam w oczy zombie. Naciskam spust. Nieumarły zostaje odrzucony na pięć metrów w tył, a ja zatrzaskuję właz, i zamykam go na skobel. Zbiegam na dół, by zaalarmować resztę. Na dole zastaje mnie tłum odrętwiałych i ledwie żywych ludzi. Ludzka masa odżywa. Otwieram usta, by coś powiedzieć, ale nie mogę z siebie wydusić nic prócz jednego słowa które wryło się w pamięć każdego obecnego tam człowieka… Jedno słowo, które przeraża i napawa lękiem. Powiedziałem „Zombie”…

 

***

 

Siwy opatruje sobie rękę, gdy ja myślę o tym co było wczoraj. Strzeliłem do Waslilija, a raczej tego co z niego pozostało… Muszę wziąć się w garść, ale jest to niewyobrażalnie ciężkie zadanie. Muszę zaplanować jak się wydostać z tego piekłą. Pieprzona demokracja. Wybrali mnie skurwysyny jedne. Ale co zrobisz? Nic nie zrobisz.. Siedzimy tu już od ponad siedmiu dni i kończy nam się jedzenie i środki medyczne. Na dodatek to skrobanie wyniszcza psychikę po kawałku. Każda minuta „pozornej ciszy” to tak naprawdę cisza przed byrzą. Musimy działać i to szybko. Tylko, że nie mam pojęcia co mam robić

***

-Waldek nie oddalaj się tak!

-A bu Cu mi zrubisz?!

Nie wiem co mam odpowiedzieć. W takich sytuacjach najgorszą odpowiedzią jest cisza, ale nie to teraz mnie obchodzi. Całą ekipa stalkerów weteranów szła powoli już od trzech dni. Wyruszyli z Janowa zaalarmowani nagłym zanikiem jakiejkolwiek łączności ze Skadovskiem, gdzie przed tygodniem było ponad sto sygnałów. Czuję, że musimy się spieszyć.

***

Wszyscy zebraliśmy się przy oknach gdy tylko skrobanie ustało. Obuch już celował „suką” w zbutwiałe deski okna spoglądając na nas mętnym wzrokiem zupełnie pozbawionym strachu. Rudy szykował granaty a Herkules miał pod pachą swojego LKM’a i nawijał na niego pas pocisków. A ja? Ja stoję jak idiota i modlę się o powodzenie. Bo jeśli się nie uda to wszyscy zginiemy. W końcu rozlegają się strzały „suki” obucha, a tuż za nim ryk LKM’u i stukot granatu. Huk i ból przeszywający całe ciało. Adrenalina. Wyskakuję przez okno i wpakowuję potężną brenekę prosto w klatkę piersiową niczego niespodziewającego się zombie.

***

-Pośpieszcie się!

-Kto strzelał?

-Już niedaleko! Ruszać dupy!

Kolumna posuwała się coraz szybciej w kierunku wzgórza. Gdy dobiegli na szczyt ktoś zaklął, ktoś inny zaczął się modlić. Ja spojrzałem w szkła lornetki. Widok, który mi się ukazał był nie do opisania…

***

Przeładowuję, gdy kolejny potwór wychodzi zza kabiny i wyciąga do mnie sztywne ręce. Czuję że nie zdążę przeładować. Wyciągam z pochwy nóż i zamachuję się. Zombie chwieje się lekko i staje w miejscu zupełnie jakby chciał się zoriętować w odniesionych obrażeniach. Ja znów się zamachuję tym razem celując w tętnicę (lub to co z niej zostało). Udało się, ponieważ potwór zaczyna charczeć, i w końcu przewraca się i wypada za burtę. Podnoszę Łowcę i ruszam dalej. Znów słyszę terkotanie LKM’u Herkulesa i marne popukiwanie „pipidówki” Obucha. Słychać, że z tamtej strony idzie im lepiej. Kolejni stalkerzy wydobywają się z wnętrza wraku. Przeładowuję. Zostały trzy pociski. Wybiegam zza kabiny i naciskam spust. Jeden zombie upada, drugi żuca się na mnie i uwięził w „żelaznym” i martwym uścisku zimnych łapsk. Zombie zrzuca mnie ze statku. Ja ciągnę go za sobą. Spadamy oboje.

***

Wszyscy biegną. Słyszymy wystrzały, jęki i krzyki. Ktoś strzela. Wybiegam zza krzaków.  I już widzę cele. Padam na ziemię i naciskam spust. Seria powala zombie, który dostał w plecy. Inni już biegną do przodu, rzucając się z nożami, a inni po prostu strzelają. Inni stalkerzy oczyścili już połowę barki.

***

Ból w pogryzionej ręce i potłuczonych plecach doskwiera boleśnie. Nóż trzymam w lewej ręce i dźgam nim wciąż szamoczącego się zombie. Znów huk granatu. Zombie upadł, ale na jego miejscu pojawiło się dwoje innych. Nie mam już siły. Wszędzie strzały i huki, jęki rannych i krzyki gryzionych żywcem. Dźgam kolejnego potwora, gdy nieznana siła odrzuca mnie w tył. Krew tryska z lewej części klatki piersiowej, a ja krztuszę się krwią. Nagle podbiega do mnie jeden bojownik i chyba coś krzyczy. Chyba, bo nic nie słyszę i teraz przestałem widzieć. Czy to koniec? Zginąłem tak marną śmiercią? Na zastanawianie się nad odpowiedzią nie starcza mi czasu…

***

Cały sprzęt rozdaliśmy jego przyjaciołom, a jego pochowaliśmy z resztą najlepiej jak potrafiliśmy. Mamy nadzieję, że będzie z nas zadowolony gdy wstanie. Miejmy tylko nadzieję, że nie nadejdzie to zbyt szybko…

Od autora:

Liczba wyrazów: 1 560

Godzina przepisywania : 22 – 23

Parę słów od autora:

Witajcie! Mam nadzieję, że mimo błędów i możliwego braku spójności, które mimo mojego czujnego oka i tak na pewno się ujawiną  mniej więcej z powodu wklejania z worlda ;)to mam nadzieję, że mimo wszystko spodobało się wam opowiadanie pisane na lekcjach ;) I nie nie piszę z przymusu, lecz z przyjemności. Problem w tym, że nie jestem wcale dobrym pisarzem -_- ale mam nadzieję, że uda mi się to poprawić. Tak więc życzę wam wszystkim miłego dnia drodzy stalkerzy!!!

  • Dodatnia 4
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

Opowiadanie tematu "pierwsze dni w zonie"


Uwaga opowiadanie zawiera treści nie cenzuralne , absurdalne i groteskowe.
Życzę przyjemnej Lektury :)

Widia i cichy siergyj

Co by było gdyby...

Ciepłe letnie popołudnie przy granicy zony jeszcze za kordonem zbiera się mała grupka stalkerów do wyruszenia do Kordonu jednymi z nich są nasi bohaterowie Widia i Cichy Siergyj. Widia to typowy cwaniaczek nie szanuje i nie uważa żadnej władzy czyli innymi słowy typowy "bandyta" jego słabościami są kobiety i HASH. Drugi z bohaterów nie wiele się odzywa chociaż ma więcej oleju w głowie i rozsądku niż Widia. Cichy Siergyj zawsze po za zoną ratował dupę Widii często samemu się pakując w kłopoty z władzą.


Dzień 1 - Trepy to dziwna frakcja.

Była godzina 17:00 kiedy wyruszyli dziwnym było to że już zaczeło się ściemniać jednak starzy przewodnicy byli na to nie wzruszeni. A Widia jak zwykle musiał sobie strzelić blanta i oczywiście chciał się ze wszystkimi podzielić.
- Siergyj chcesz macha ?
Na to siergyj nic nie powiedział tylko machał głową na znak protestu żeby tego nie robić.
- Ty ! Koleś zgaś to bo na trepy zobaczą ! - ostrzegł naszego Widie jeden z przewodników.
- Kurwa co ty tam wiesz lamerze. - Jak miał w zwyczaju odpowiadać Widia
Mineło 4 godziny marszu Widia zbakany na Amen ledwie kontaktuje Siergyj zbachał się samym dymem
a przewodnicy zgubili się ale znając szczęście naszych bohaterów musieli się w coś wpakować okazuję się że władowali się na sam środeczek posterunku Wojskowego w Kordonie.Oczywiście wojskowi zaczeli Strzelać myśląc że to mutanty. Nasi Bohaterowie Schowali się pod schodami jednej z wież obserwacyjnych myśląc że im się upiecze jednak nie tym razem.
- Mam tu dwóch ! Schowali się pod schodami!
- Dawaj tu ich żywych pomoga pisać protokuł a ich sprzęt sprzedamy ciemniakom z kasą.- rzekł Komendant
- Ale oni nic nie mają tylko kilka konserw i bibuły i trochę bobków z Konopii- oznajmił szeregowiec
- A po co wam ta bibuła chłopaczki?- zapytał się podejżliwie komendant.
- Panie! to mój patent. Wpycham sobie w otwór by uniknąć śladów na gatkach. Jak rozdzielisz pół dupki to zobaczysz Bobki.
- Załuż te spodnie ! Zabradź mi ich sprzed nosa i zamknąć ich.
- Ale gdzie?- spytał się szeregowiec
- Nawet sobie i ich wsadź w dupe jeśli trzeba.
Szeregowy jakich wiele był zwykłym głupkiem jakich mało zamiast zamknąć ich w małym karcerze zamkną ich w magazynie amunicji.
- Eeee... Sergyj widzisz to co ja ? -spogląda na sterte skrzyń dynamitu - Może by im nowy rok w sierpniu zrobić ?
- Taaaaaaa... Ale nie rozjebie nas przypadkiem? - ze zrezygnowaniem w oczach rzekł Siergyj
- Co ty pierdolisz grałem w Stalkera rzucisz sobie granat pod nogi i cię nie zabije słowo ! - Bardzo głupio stwierdził Widia
- To tylko w Stalkera grałeś to jeden argument nie wierze ci dalej.
- Kurwa Siergyj Grałem jeszcze w... w... "o cal od dupy" czy jakoś tak i było to samo człowieku ogarnij się to ty fizyki nie kumasz ? Yyy... a może chemii ?
- No dobra ale ty odpalasz.
- Siergyj kurwa nie ty odapalasz ja wymyślam ty odpalasz.
- Nie ty odpalasz bo wymyśliłeś...
Gdy nagle wchodzi sam komendant i pół posterunku do składu pobierać amunicję.
- Wy leniwe skurwysyny szybciej to nie są ćwiczenia a nie spacer po kurwa żłobku atakują nas pijawki ! brać co się da... a wy skąd się tutaj wzieliście? - odezwał się naprawde zezłoszczony komendant.
- MY myyyy... On nas zamkną.- Powiedział Widia wskazując na myślącego wstecz szeregowca.
- Wodziacki do mnie do jasnej kurwy !
- Wodziacki melduję się na rozkaz!
- Czemu kurwa zamknełeś tych ludzi tutaj ?
- Bo mi pan kazał. ze strachem odpowiedział Wodziacki
- Nie kazałem tutaj zamykać kurwa żołnierzy tylko więźniów!
Wszyscy zamarli nie wiedzieli co się dzieje tylko Widia i Siergyj wiedzieli że komendant zajebał im z plecaka resztki hashu i odleciał.

Widia i Siergyj korzystając z chwili chaosu złapali kamizelki, kilka plecaków z amunicją i żywnością po automacie. i zaczeli uciekać przez posterunek nie patrzyli co się dzieje że żołnierze latają jak ogłuszone muchy. Bohaterowie uciekali tak szybko że nawet sam Kubica by się takiej prędkości nie powstydził.
Widzą światła ognisk w jakiejś wiosce daleko przed posterunkiem oczywiście udali się tam nie zapominając że koledzy mieli ukryty zapas hashu w butach
- Akurat po cztery Jointy czaisz ! Siergyj !
Siergyj nic nie powiedział tylko wskazał palcem na stworzenie ze świecącymi oczami.
- O koleżka widze że ma zapalniczke nawet dwie ! pożycz na sekundkę. - Próbując odpalić blanta od oczu pijawki.
- Stary jakieś chujowe te zapalniczki... jeszcze raz.
Siergyj wiedział że to nie człowiek i po cichutku przeładował wykradzione wojskowym AKM.Strzelił kombajna z kałacha prosto pijawce w oczy.
- Siergyj coś ty zrobił ?
Siergyj tylko wzruszył ramionami , machną na głupotę kolegi i kazał iść dalej.
- Ja tu kurwa rządze !- Stwierdził oburzony Widia.
- Mało co przez ciebie nie zgineliśmy idioto ! -Przyświecając latarką na "byłą" twarz pijawki
- Kumasz Widia czy czaisz ?- zapytał się zezłoszczony siergyj
- Ja nie żaba ani czajnik by kumać czy czaić :D.
Siergyj machną tylko ręką i poszli w kierunku wioski kotów.
- Witajcie Stalkerzy wy do Sidora ? Czy może na przyśpieszone szkolenie ?
- Co jakie szkolenie co to kurwa szkoła dla lamusów ? - zapytał twierdząco Widia
- To gorzej niż szkoła to żłobek - odpowiedział z dramatyzmem Stalker.
- A ty ktoś ty przedszkolanka ? - jak nigdy zapytał się Siergyj.
- Nazywam się wilk i jestem tak jakby dyrektorem tego przedszkola. Albo kupujecie coś od Sidora albo pytacie jednego z doświadczonych czy będzie was uczył. - rzekł wilk.
Widia i siergyj tylko na siebie spojrzeli i machneli ręką i poszli coś wychachmęcić od sidora
- Czego ? - spytał sidor
- Gówna psiego zapodaj mi tu gorzałkę rach ciach tylko mocne nie jakieś szczyny spod psiego ogona. - odpowiada Widia
- Widzę że trudny klient. Podobasz mi się...
- co ty pedał ? Dawaj moje zamówienie ide się urżnąć w trupa.
- Zamknij się tu pierw płacimy później pijemy.
- Ale jak płacimy myśleliśmy że to jest bar. - rzekł Siergyj zdumiony
- Bar to u mojego koleżki w fabryce rostok koło bazy powinności jakieś 6 km z tąd a pomiędzy tym jest cały kordon i wysypisko podobnych do ciebie przygłupów.
- słyszałeś nazwał cię przygłupem- Widia powiedział do Siergyja. Siergyj tylko machną na to ręką.
- Możecie kupić gorzałe ale pijecie po za obozem. Takie zasady Wilka.
- No dobra daj 3 kozaki.
- Należy sie 600 ru . -odpowiedział sidor
- Co Kurwa ? 600 ru pojebało cię ? możemy ci dać w zamian kilka konserw i chleba. - Targuje się widia.
- Nie mamy cennika ale dla znajomych pracowników należy się zniżka jak popracujecie wymienie się.- powiedział sidor myśląc że trafił na frajerów.
- Nie. Obrabimy jakieś trupy . Czekaj przecież pijawki mogły wybić całą tą pseudo jednostkę.- powiedział z blaskiem w oczach Widia.
-  CO? Jednostkę Pijawki zaatakowały a dużo ich tam było ?- zapytał z przerażeniem sidor.
- No tak jak stamtąd spierdalaliśmy latali na wszystkie strony a pijawki przecież one niewidzialne.
- Ale kurwa to ostatnia linia obrony przed mutantami do świata zewnętrznego baranie! Wysyłam wezwanie do Barmana każdy karabin jest cenny jak złoto.
- O co mu kurwa chodzi cichy ?
A cichy jak dziecko zasną po spaleniu dwóch jointów.Widia korzystając z chaosu zaciągną Siergyja  zabunkrowali się w magazynie Sidora w piwnicy. otworzył kozaka wzioł kilka łyków i zasną.



Dzień 2 - Co się tutaj stało ?

Widia i Siergyj skacowani ,zjarani i z gastrofazą wyszli z piwnicy sidora w wiosce pusto żadnego ducha. Nasi bohaterowie nic się nie odzywali poszli w stronę Wysypiska. Jak to w zonie leje. Jedząc kiełbase i konserwy magicznego mięska idą w stronę wysypiska by udać się do baru mekki Widii.Pod mostem kolejowym widzą zamsakrowane i wyschnięte ciała wojskowych , kilku bandytów oraz Stalkerów.
Gdy nagle.

-Cssossscie za jjedni ? - odezwał się dziwny głos zza krzaków
- Widia i Cichy Siergyj a kto pyta ?
- Tttto małoooo isisistttotne. Ddddużo tttu wassssss ?
- Co ty pigułe jebnąłeś czy żeś pijanego węża twór ? - Jak zwykle bezczelnie odezwał się Widia
- Ttto niiiie łłaadnie takk ssssie odddzywać. Alllbo daccccie namm dddwie bbutelki krrrwi mmmięsaczzzza allllboo.
- Stary co ty tak na krew zmutowanych świń pazerny za jakiś kilometr jest posterunek wojskowy może mają zapasy krwi ludzkiej a na wolności można sobie nakupić świń z krwią do bólu.
- Dddddobra . Mmmówiłem żżże naaależy się zzapytać aa nie odrazu doić bbbałwan. - kłócąc sie za krzakiem.
Siergyj wiedział kto czy raczej co to było i chyba nie umyślnie wysłał kolejną fale ataku na posterunek.

Odchodząc bardzo szybko od dziwnego spotkania nie patrzyli pod nogi wiadomo kac, gastro i inne efekty uboczne. Widia mało nie wpadł w anomalie wadł mu jednak kawałek kiełbasy który wpadając w anomalie implodował.
- Ty stary patrz taki Winrar w realu ! - stwierdził Widia.
- Eee... tam szukamy roboty w barze nie pamiętasz ? - otrzeźwił Siergyj Widię
- Ty mi tu nie matkuj Tatuśku.
- Twoja...
- NO dokończ !
- S-T-A-R-A
- Ty chujku !
Panowie zaczeli się bić. Bili się tak że aż jeden drugiego przekopał aż do wysypiska gdzie bandytów w bród i problemów jeszcze więcej.

Postanowili po dłuższej "rozmowie" założyć obóz i by rozwiązać ten spór. Jako że zaczeło padać wygrał ten kto lepiej się pobuduje Widia wyjmuje jedyny namiot który nosił zwykły dwu osobowy kawałek szmaty na kołkach a Siergyj znalazł strażnicę zasłonił kawałkami szmat okna zasłonił kurtką drzwi , rozłożył karimate i przykrył się wygodnym śpiworem. Widia widząc jak pofarciło się Siergyjowi zdenerwował sie. Bo zawsze Siergyj rozkładał namiot gdy on palił.Poszedł do Siergyja do strażnicy pełny wściekłości.
- Siergyj ?
- Yhy... ?
- Jest tu jakieś wolne "kojo" ?
- Tam - pokazuje na kałuże w kącie
Widia jak to Widia wziął resztki namiotu przywiązał do ścian strażnicy robiąc hamak wyściół karimatą i przykrył kocem.
Pierwsza noc w plenerze...

Ciemno wszędzie głucho wszędzie co to będzie? Co to będzie ?

Dzień 3 - Ach te heheszki.

- KONTROLER !
- Co kurwa ? Ja ci dam grzebać w moim pięknym umyśle ty pojebana kujońska kurwo ! - Widia pruje ze swojego AKMu po wszystkich stronach tylko nie tam gdzie słyszał głosy.
Cisza... z lufy i okładziny AKMu niesie piekący oczy dym Siergyj w drzwiach blady nogi mu zamieniły się w wielką galaretę ale w sobie śmieje się do rozpuku. Widia wnerwiony przybrał kolor podobny jak przody samolotów Wizzar.
- Co ty do chuja twego odpierdalasz !? - zapytał z wściekłością Widia. - Buka!
Po chwili ciszy Siergyj zaczyna sie śmiać i mówi:
- W tej części zony nie ma kontrolerów tylko psy , chomiki i od czasu do czasu się snork trafi.
- A z kąd ty to wiesz baranie ?
- Z broszurki turystycznej !
- Co ty pokaż ?
 Witaj turysto
Chcesz zaznać prawdziwego strachu o życie ?
Brakuje ci adrenaliny ?
Zapraszamy do cudownej krainy w pobliżu Czarnobyla
Zapewniamy 100 kilo w gaciach.
Wyżywienie Spartańskie w ramach nowej promocji "Sparta".
Strzelnica jest wszędzie.
Celem jest wszystko. Nawet TY!
Ponadto dla osób z zagranicy specjalna promocja
Lot ulubioną linią lotniczą zachodu "Osama Air Lines"


Przygoda wzywa. Nie przegap
a i tak cię tylko do wysypiska wyślemy byście nie wracali składać pozwy
o nie dotrzymanie warunków umowy.
Warunki umowy.
(Nie czytelnie mała czcionka)


- No jak chcesz to potrafisz
Udali sie do najbliższego posterunku. O dziwo nie było tam wojska. Skradali sie myśląc że to wosjkowy a mylili się. Skradając się nie wzieli pod uwagę że po pierwsze chodzą jak snorki po drugie powinnościowcy są newrowi z uwagi na sytuacje w kordonie. Bahaterowie byli tylko kilka set metrów od posterunku gdy nagle jeden z powinnościowców zaczą walić ze swojej Grozy. Gdy jeden zaczął strzelać to i następni a jak następni to przyszli jeszcze następni. Nim bohaterowie sie ogarneli było już ich około 40 żołnierzy .
- Jak z tąd spierdalać ? - Pyta spanikowany Siergyj , i w tym samym czasie zdał sobie sprawę do kogo kieruje pytanie.
- Mam pomysł rób to co ja.
Widia wyskakuje zza bloków betonowych i zaczyna tańczyć jak Michael Jackson.
- U u ua... Smooth kriminal u u u - dennie sobie podśpiewując pod nosem.
- Uwaga chamerykański pedał !
Nim zaczął tańczyć zleciało się jeszcze 30-stu następnych żołnierzy.
- Nie chcemy tu pedałów. A zwłaszcza spedalonych mutantów. - Po plecach żołnierzy przeleciał dreszcz na myśli gejowskich mutantów. Jak tylko doszło to do ich świadomości zaczeli bez ostrzeżenia strzelać.
- Nie udało się jest gorzej. - Stwierdził oczywistość Widia.
- Może teraz ja. - Zebrał trochę odwagi Siergyj.
Jak tylko wstał zobaczył 70-ciu chłopa uzbrojonych po pasy w granatniki rewolwerowe, Granatniki PP , Ciężke karabiny maszynowe, i karabiny szturmowe z granatnikami . Nim się do końca obejrzał miał pełne portki. Mówi trzęsącym się głosem.
- MMMMMMyyy nie mutanty. Myyy llludzzzie. Nieeee jesteśśśśmy ppppedddały.
Nagle śmiech na całym wysypisku rozbrzmiał tylko dlatego że portki Siergyjowi wisiały po kostki. Wiadomo z jakiego powodu. Powinnościowcy leżą na ziemi nawet sam Zulus który przyszedł na wezwanie nie mógł się napić Piwa bo nie mógł ze śmiechu przełknąć.Widia wystawił ręce w górę i kończąc tą sytuację zaprowadził na stronę Siergyja. Zostawił go tam i podszedł do Powinnościowców.
- Ludzie zrozumcie go wyglądaliście jak wojskowi było was...1,2,3... ,23 yyy w każdym razie w chuj my pierwsze dni w zonie zrozumcie go.
- Co? Koty ? I nie wiedzieliście co to za znak przed naszym posterunkiem ? Nie szkoliliście sie u Wilka ?
- A no nie mieliśmy okazji porozmawiać.- rzekł Widia
- Wy pewnie do baru idziecie. Wejdźcie za darmo takiej uciechy to za żadne pieniądze nie dostaniemy.
Widia złapał za wszarz Siergyja postawił na nogi i poszli w kierunku Baru.

Trafiając pod wejście do rostok widzieli powieszone ciała wisielców i podziurawione ciała mutantów przed okopanym posterunkiem powinności. Zapytali się grzecznie dyżurnego gdzie mogą iść przenocować i bez słowa udali się do jednej z hal na zasłużony wypoczynek.


Dzień 4 - Nigdzie nie idę!

Na zajutrz Widia udał się z samego rana do baru 100 radów na poranny rozruch. walną dwa kielichy i zapytał się barmana:
- Barman jest małe pytanie.
- A jakie ? A masz kasę ? - zapytał się z myślą zysku Barman
- To ty mi będziesz płacił szukam pracy najlepiej tu najlepiej u ciebie.- Już po kilku kieliszkach obruszony Widia.
- Nie szukam czeladnika a już parę latek mam. Co umiesz ?
- Kręcić hash, Produkować Kokę ,herę ,ekstazy . A ponadto zajebiście gotuję. Jak to zawsze po gastro.
- Hmm... - Barman po cichu coś burczał do krótkofalówki.
Za parę sekund przyszło dwóch powinnościowców związało Widię i zabrało do aresztu. Chwilę potem do baru przyszedł Siergyj. Na śniadanko.
- Barman. Raz mięso z blynami.
- podaję.
Po kilku kęsach Siergyj zaczął się zastanawiać gdzie jest Widia i się zapytał Barmana.
- Barman mam pytanie !
- Kolejny. Szukasz pracy i masz doświadczenie narkotykowe?
- I tak i nie, był tu Widia ?
- Nie wiem kto to był. Ale szukał pracy i podał swoje CV do pracy w kolumbijskiej fabryce narkotyków.
- A czy był On wysoki szczupły z twarzy idiota, wory pod oczami , zaczerwienione oczy, erotoman z oczu ?
- Właśnie tak wyglądał!
- A gdzie jest wie pan ?
- Jest w areszcie powinności czeka na stracenie.
- CO ? DO CHUJA !
Siergyj z prędkością światła udał sie do bazy powinności. lecz...
- Nie przejdziesz !
- A czemu ?
- Wojna z wolnością chyba że do rekrutacji idziesz.
- A no idę.
- w lewo, pierwsze drzwi po lewej a na prawo będziesz miał areszt więc nie daleko jak coś kombinujesz
- Spoko harcerzyku.
Siergyj zajrzał do aresztu i zobaczył tam Widię. wartownik spał a Widia na spokojnie palił sobie papieroska.
- Wyrwę cię z tąd !
- A po co nie lepiej wygląda jak akademik a karmią nie najgorzej mówili że jutro będę wolny.
- Jutro to ty będziesz uwolniony ale od życia pamiętasz te suchary co wisiały przed wejściem ?
- Yup !
- To ty do tego zacnego grona dołączysz.
- KURW...- Siergyj zasłonił usta Widii by nie obudził strażnika.
- Słuchaj idę zagadać może coś wykombinuje.
- Ssssppppoko - Widia ze strachem w głosie.
Siergyj przeszedł do pokoju rekrutacji.
- Siadać - powiedział wrednie wyglądający sierżant - czego ?
- Ja do powinności.
- A po co ?
- Zona dała mi w kość.
- Nie tobie jednemu synu. A masz pieniądze na koszty dozbrojenia ?
- Nie ale mam najwyższej klasy pancerz i dobry AKM kilka razy ocalił mi skóre.
- dobra to pomińmy. Kwalifikacje ?
- studiowałem 3 lata leśnictwo i tyle samo na politechnice Kijowskiej.
- A masz dyplom?
- Nie . Kumpel mnie wrobił w handel narkotykami - (Mowa o Widii)
- I wywalili cię z uczelni ? a jakieś papiery jakie oceny dostawałeś ?
- NIE KURWA PRZYSZEDŁEM TU URATOWAĆ KUMPLA I SPECJALNIE MIAŁEM DOKUMENTY wziąśĆ KTÓRE W ZONIE SĄ NA CHUJ POTRZEBNE ŻEBY SIE ZAPISAĆ TA KURWA NIE WIEDZIAŁEM ŻE SĄ POTRZEBNE.
Nim się obejrzał Siergyj został związany i wrzucony do celi obok Widii.
- I co teraz ? - zapytał Widia.
- Stary nie mam pojęcia.

Dzień 5 - It ` s The end ?
Wczesne godziny poranne koło barykady chrząta się kilku katów szykując stryczki i kilka beczek pod nimi. Wschodzące słońce daje miłe ciepło na twarz Widii i Siergyja idących w stronę plutonu egzekucyjnego "powinności". Ta chwila trwała dla naszych bohaterów jak godziny. Widia telepie się jak galareta krzycząc "FREEEDOOOOM" ! nawiązując do Filmu "Brave Hearth - Lwie serce" . Siergyj jak to on zachowuje ciszę i powagę w chwili ustawienia Widii i Siergyja obok innych skazanych Siergyj robi dziwny grymas który według stwierdzenia powinnościowców przypomina Bruera więc nie będzie go szkoda.
- Według konstytucji Powinności i okolic baru 100 radów Widia Piździwój ? i Siergyj ChujusWielgus ? Co nawet w chwili swojej ostatniej godziny nie potrafią zachwać powagi zostają skazani na śmierć za próbę otrucia naszych braci i wolnych Stalkerów oraz za próbę szpiegostwa naszej frakcji która próbuje ocalić ludzkość przed okropieństwami zony. Macie jeszcze jedno prawo do ostatniego życzenia.
- Chcę kobitki ! - Wykrzykną Widia
- To nie możliwe - rzekł z uśmiechem kat.
- Ja chcę zapalić cygaro widziałem że mieliście w barze za konfiskowanie mojego sprzętu kupicie ich ze 300. - Ze spokojem rzekł Siergyj.
- Niech będzie. Możesz jeszcze zmienić życzenie. - Mówi do Widii
- Chce stać na jednej beczce z nim - Powiedział Widia wskazując na Siergyja
- Noo dobra ped..a..ł..y - Mamrocząc ostatnie słowo pod nosem.
W Widii aż się talepie za stwierdzenie powinnościowca ale robi co mu Siergyj kazał ostatniej nocy.
Powinnościowiec przynosi cygaro , obydwaj bohaterowie stoją na beczce i ze stryczkiem na szyi.
Cygaro zapalone a wtem Widia się drze:
- Pijawki ! Wszędzie pijawki łapcie za broń widziałem jedną !
Wszyscy powinnościowcy się odwracają i rzeczywiście była mała pijaweczka którą wypuścił nowy kumpel Siergyja poznany w barze podczas wczorajszego śniadania. Ale o tym później. Siergyj idealnie wypluwa do beczki cygaro w którym były resztki benzyny wykopują w stronę chaotycznie poruszających się powinnościowców . Doszło do dość silnego wybuchu Siergyj ranny w stopę wiszą na stryczku Nowy kumpel Siergyja odcina bohaterów i uciekają do UAZa zaparkowanego w krzakach koło drogi.
- Ale jebneło ! Co ci jest koleżko ? - mówi z niespokojem Widia
- Kurwa szrapnel trafił w stopę nic wielkiego ale napierdala !
- Ej ty Kurwa długo jeszcze bo mi tu koleszka sie wykrwawia.
- Zamknij Jape ! Dojedziemy jutro do umuwionego miejsca. Nie daleko jest moja dacza mam końcik szpitalny więc szybko Siergyjowi pomożemy. Aby tylko magister był
- Magister ? Jakiś uczony ?
- Nie kurwa idiota troche przytrzymany ale umie dobrze ludzi składać jak nie jeden bałwan za biurkiem w szpitalu Kijowskim.
- Taaaa... Jakby wziąść jednego bałwana zza biurka do jakiego lazaretu w zonie to by się kurwa zesrał ze strachu a potem nie wiedziałby jak składać ludzi jak wcześniej kiedy za biurkiem siedział.

Jechali kilka godzin nagle z 5:00 zrobiła się 19:00 jechali bardzo wolno ponieważ było dużo anomalii energetycznych samochód to wytrzyma robi sie klatka Faradaja. A dodatkowo anomalie zasilały i chroniły przed mutantami kryjówkę nowego kolegi Widii i Siergyja . Jak dojechali do kryjówki nie zastali nic prócz drzewa wyglądało ono na bardzo stare i martwe właściciel owego drzewa podszedł do niego i go przewrócił a pod nim ukazała się jama z włazem. Znieśli Siergyja do jakby przed pokoju który był nim oczywiście tylko zamiast butów i kilku kurtek było kilka podpisanych dźwigni np: Miedza, garaż , Wylot , Odbyt oraz wisiało kilka Kałaszów , Rkm kilka OP1 oraz maski co świadczyło że nie żył tu sam . ściany były zrobione częściowo z cegieł a częściowo z żel betonu co widać że kolega długo robił sobie "jame". Zaprowadzili Siergyja do lecznicy "jamowej". "Magister" od razu wziął sie do pracy przygotował sie do niej perfekcyjnie jak wprawiony chirurg. A w międzyczasie Widia uciął sobie małą pogawętkę z falloutowym Stalkerem.

- Stary ale habira ! prąd za darmoche woda kurna deszczówka. Ileś kurwa to robił ?
- 5 lat twój kolega ma ze mną umowe. Sprzedał wasze dusze więc zawioze was do wyznaczonego punktu spotkacie tam kilku stalkerów i oni się już wami zajmą poprostu przysługa za przysługę. Ja potrzebowałem ich pomocy wy mojej a ja zapłacę wami.
- Co my kurwa ? Jakie Niewolniki mamy być czy inne Afryki ?
- Nie Rekrutami . A może się wam poszczęści i nie traficie do oddziałów szturmowych. Tam najkrótszy żywot by was czekał.
- No dobra a jak uciekniemy stąd ?
- Anomalie a jak im to zawsze traficie na jakiegoś łowcę nagród który was zdejmie za dezercję mimo że frakcja wporządku ale jeśli macie dług to już go spłaćcie.

Widia jak nigdy zachował powagę ponieważ nie bał się śmierci z rąk mutanta albo w anomalii tylko bał się zginąć z ręki człowieka. Noc była cicha spokojna i zimna wręcz czysta jak na zone sen naszym bohaterom nie okazał światła na ich myśli Widia spał a Siergyj rozmyślał. Rozmyślał co dalej być zdrajcą i zginąć czy pójść w nieznane.


Dzień 6 - Siemaneczko :D

Z samego rana nasi bohaterowie zostali przewiezieni do Magazynów wojskowcyh i zostawieni w opuszczonym gospodarstwie.

- Panowie za 5 min będą tu umówieni Stalkerzy nie róbcie wstydu. Zachowójcie sie i lepiej teraz nie uciekajcie snajper z wieży was obserwuje i wie po co tu jesteście.
- Co to kurwa za konspira ?
- To nie konspira tylko rekrutacja macie na pieńku z powinnością chcieli was ubić to teraz macie szansę się odegrać.

Nastała cisza jednak Widia wiedział o co chodzi. Nie chciał być na pieńku z "zonowymi psami" ale jak mus to mus. Siergyj miał łeb na karku posiadał wiedzę roślin i wiedział że jak się załapie to pójdzie do produkcji leków. Ze szczytu góry pokazały się dwie osoby idące w stronę naszych kolegów.
- Widia , Siergyj ?
- A kto mówi ?
- To ja Vlad ty jebana szmato ! - powiedział mściwie jeden z bojowników.
- Ja ci dam szmato ty jabana sraj taśmo. - powiedział równie groźnie Widia
- A kurwa siemanko - nagle zmieniając to z groźnego na przyjazny
- Siemanko wy stare chuje - mówią wszyscy chórkiem.
- Lecim ? - spytał Vlad
- No ba strzelim sobie gibona i pogadamy - rzekł Widia

Vlad był bojownikiem wolności to stary znajomy Widii i Siergyja z czasów szkolnych. Nazywali się trzema muszkieterami ale do 2 klasy technikum Vlad zaginą i cała rodzina go szukała znajomi oraz miejscowi mundurowi i ratownicy . Chłopak miał problemy z rodzicami alkoholikami i starszym bratem ćpunem. Okazało się że uciekł do zony .  Nie dziwne że uciekł. Był wysokim blondynem o ciemnych oczach miał wstręd do alkoholu jako jedyny w zonie rozpowszechnia abstynencję we frakcji wolność.
Po bardzo krótkiej rozmowie właściwie monologu komendat kazał naszym bohaterom pobrać oporządzenie i stawić się do "sierżanta kadr"
- Imiona panowie kawuchy ? Czy wódki lewuchy ?
- Co to za wódka ? A tak wogóle Siergyj i Widia.
- Lewy robi wódkę dlatego lewucha. a wracając umiecie coś ?
- Ja jestem bez zawodu ale studiowałem prawie 4 lata leśnictwo miałem dobre oceny wręcz za dobre i jakiejś zawistnej piździe się zachciało mnie wyjebać to wyjabeli. Znam się na roślinach leczniczych i "nie tylko" - rzekł Siergyj podkreślając "nie tylko"
- Aaaaa... już wiem spoko znajdzie się miejsce. A ty.
- Znam się na produkcji wszelkiej maści drugów . Wykorzystuje tylko naturalne dopalacze do gibonów. moje motto "żadnych chemików ale pracuj jak chemik na Nobla".
- Dobra idźcie do labo macie robotę będzie tam kolega który też się tym bawi ale tylko choduje "krzaczki" ale za bardzo mu to wychodzi a do walki się nie nadaje ty chyba Siergyj dowodzisz Labo od teraz na próbę.


Nasi bohaterowie zostali w wolności. Widia został głównym naukowcem nauk imprezowych i palaczy. A Siergyj został głównym botanikiem oraz dowódcą labo od czasu do czasu szedł sobie z ekipą zbieraczy próbek by trochę zaczerpnąć powietrza przez co stracił palca podczas ataku powinności na wolność.
I było im kanabisowo.
 

  • Dodatnia 4
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Korzystając z tej strony, zgadzasz się na nasze Warunki użytkowania.