Generalnie zachwycające jest to, jak edukacja idzie w stronę idiokracji nawet w najpoważniejszych dziedzinach, takich jak inżynieria, wojsko, czy medycyna. Mamy olbrzymią presję, żeby dążyć do skrajnie wąskich specjalizacji (nie pamiętam za czyim to cytatem, ale dobrze oddaje współczesne realia: “specjalista to ktoś, kto ma coraz większą wiedzę w coraz węższym zakresie, aż wie absolutnie wszystko o niczym”). Zmierzamy do świata, gdzie będzie jedna osoba od strzepywania siura, a druga od wycierania pupy, bo druga osoba nie będzie posiadała umiejętności pierwszej. Trochę się zgadzam z myślą, że “jak coś jest do wszystkiego to jest do niczego”, ale nie powstrzymuje mnie to przed zgłębianiem wiedzy z zakresu życiowego czy zawodowego, która po prostu się może przydać. I w pracy jeżeli uznam, że ktoś to zrobi lepiej, to do tego kogoś odeślę, ale przynajmniej jestem w stanie merytorycznie wytłumaczyć problem, konieczne rozwiązanie i uzasadnić dlaczego lepiej żeby zrobił to ktoś inny, a nie “panie, ja to tego nie ogarniam, idź pan gdzieś indziej lol”.
Nie macie wrażenia, że w czasach, gdzie ludzie wiedzieli gówno o niczym każdy chciał zaistnieć i się pokazać od jak najlepszej strony i wówczas powstały największe dzieła architektury, które stoją do dzisiaj, dumnie przeciwstawiając się prawom fizyki, a obecnie kiedy każdy ma papier na wszystko (nierzadko ciężko zapracowany, ale nieraz też nabyty na bazarze) mamy wysyp porażek i hołoty?
Co więcej, pochodzę z pokolenia wychowanego przez ludzi, którzy osiągnęli co nieco i chcieli żeby ich dzieci osiągnęły WIĘCEJ. I zostałem niechcący przez nich pozbawiony tego, co sami uznają za najcenniejsze w ich życiu, czyli beztroskiego, wspaniałego dzieciństwa, bo wmówili sobie i mi, że jak pozapieprzam za dzieciaka, to potem mi będzie dużo łatwiej. I tak zapieprzam odkąd pamiętam. Zapieprzam 30 lat. Mam dość zapieprzania. Zawsze było ciężko. Jest coraz gorzej. To, że nie stoję w kolejce w MOPSie po piwko i zasiłek nie jest dla mnie argumentem. Zapie*****m całe życie i chcę przestać, ale nie można. Nie jest mi lepiej i nigdy nie było. Stosunkowo niedawno sobie zdałem sprawę, że nigdy nie będzie (co, mam czekać do emerytury, której nie dożyję albo nie dostanę będąc na jednoosobowej działalności gospodarczej?). Czuję się oszukany i ograbiony z fundamentalnych praw dziecka i człowieka. I mogę sobie pogratulować, że wiem to czy owo i jestem dobry w tym co robię. I wiecie co, o kant ch*ja z tym, ostatnio musiałem od rodziny pożyczać pieniądze pomimo mojej fantastycznej, dobrze płatnej, wymarzonej pracy po wypasionych studiach. Chętnie bym to gówno zamienił na wspomnienia jak fajnie się grało po nocach w jakieś gry, kopało piłeczkę, czy dymało po krzakach za młodu (ostatnio mój tata mi wypalił z tego typu tekstami na rodzinnej imprezie, myślałem że go zatłukę na miejscu).
I ja mam się starać teraz? No staram się, bo nie chciałbym być w skórze kogoś kto przychodzi po ratunek do osoby zmęczonej życiem i nienawidzącej swojej pracy i wszystkiego co ją do niej doprowadziło. Staram się dla mojej żony, która jest jedyną dobrą sprawą, jaka mi się w życiu przytrafiła. I coraz częściej się zastanawiam, czy warto. Co się zmieni jak mnie nie będzie oprócz tego, że przestanę się męczyć?
Szczerze winszuję patusom, którzy mają jaja wyzyskiwać system, ciągnąć kasę za wypychanie z siebie dzieci, życie w konkubinacie i bezrobocie. TO jest życie, beztroska, spijanie śmietanki z ciężkiej pracy frajerów. Chyba lepiej jest tylko politykom. I ŻAŁUJĘ, że mam w sobie wstyd i ambicje, które nie pozwalają mi na takie życie, bo duszę się od zawsze i nigdy nie zaznałem chwili beztroski. I jak byście się nie brandzlowali swoimi umiejętnościami i kwalifikacjami, to nie wmówicie mi, że zapieprzanie przez całe życie jest w jakimkolwiek stopniu lepsze i godniejsze niż życie w przeświadczeniu, że ma się całe państwo za niewolnika. Jak ja bym chciał tydzień wolnego bez stresu, presji i wyrzeczeń… A są ludzie, dla których całe życie tak wygląda… Gdzie tu sprawiedliwość?