Skocz do zawartości

Kola

Stalker
  • Postów

    25
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    1

Ostatnia wygrana Kola w dniu 16 Marca 2019

Użytkownicy przyznają Kola punkty reputacji!

O Kola

Informacje osobiste

  • Płeć
    Kobieta

Informacje o profilu

  • Ruble
    213
  • Frakcja
    Samotne Wilki
  • Broń główna
    MP5

Ostatnie wizyty

Blok z ostatnimi odwiedzającymi dany profil jest wyłączony i nie jest wyświetlany użytkownikom.

Osiągnięcia Kola

Turysta

Turysta (2/21)

74

Reputacja

  1. @vidkunsen Fałszywe, hmm? 😛
  2. XVIII rozdział ON Ani myślałem zostawiać Anastazji w tym przeklętym budynku. Nie ruszyłem się z miejsca, więc to ona w końcu wykonała ruch i odwróciła się na pięcie. Automatycznie ruszyłem za nią. - Ana, chodź ze mną, proszę cię... - ciągnąłem, idąc krok w krok za rudowłosą. - Zaprowadzę cię z powrotem poza Strefę, gdzie będziesz bezpieczna. Wrócisz do swojego domu, do normalnej pracy i zapomnisz o tym, co się tutaj wydarzyło. Prychnęła tylko jak wściekła kotka, nie racząc mnie nawet jednym spojrzeniem. Weszła do swojej sypialni i już miała mi zatrzasnąć drzwi przed nosem, ale byłem szybszy i zablokowałem je butem. W końcu podniosła na mnie buntownicze spojrzenie. Jej usta zaciśnięte w wąską linię i zmarszczone brwi powoli topiły moje nadzieje na powodzenie w wydostanie stąd kobiety. Dość tego. Chyba trzeba było zmienić strategię. - Jesteś cholernie denerwująca - warknąłem w końcu i zdecydowanym ruchem pchnąłem drzwi. Ana odskoczyła przestraszona zmianą mojego podejścia. Zauważyłem jak wyraz jej twarzy natychmiast się zmienił - z hardej buntowniczki w zlęknioną ofiarę cofającą się przed drapieżnikiem. Trochę zabolało, kiedy spostrzegłem, że biega wzrokiem po pokoju, jakby szukała czegoś, czym mogłaby się przede mną obronić. - Nie chcę zrobić ci krzywdy... - zacząłem i już miałem ciągnąć dalej mówiąc, że jeśli będzie potrzeba to wyniosę ją stąd choćby siłą, ale w porę ugryzłem się w język. Nie chciałem jej bardziej straszyć. Już i tak mój wygląd mógł przyprawiać o ciarki. Zakrwawione ręce i ubrania raczej nie budzą u innych zaufania. Wtedy Ana zrobiła coś nieoczekiwanego. Dała nura w bok i rzuciła się na łóżko. Z niepokojem obserwowałem jak sięga pod poduszkę, gdzie trzymała podarowany ode mnie nóż. Skierowała ostrze w moją stronę. Ręce jej się trzęsły, kiedy tak ściskała je oburącz przed sobą. Na widok przerażenia i desperacji w jej oczach opuściły mnie trochę siły. - Naprawdę? - Spytałem, rozkładając ręce w bezradnym geście. - Dźgniesz mnie, kiedy się do ciebie zbliżę? Wykorzystałem ten zauważalny cień zawahania w jej postawie. Skoczyłem ku niej i palnąłem ją po łapach na tyle mocno i zdecydowanie, by wytrącić z nich nóż. Zupełnie się tego nie spodziewała. Ostrze z brzdękiem upadło na posadzkę jakiś metr ode mnie. Kobieta przylgnęła plecami do rogu pokoju i strzeliła oczami w stronę narzędzia, po czym wróciła zlęknionym spojrzeniem na mnie. "Co teraz?" - mówiły jej oczy. Usilnie tłumiłem w sobie ochotę przytulenia i uspokojenia kobiety, ale zarazem miałem ochotę zawinąć ją w koc, zarzucić sobie na ramię i wynieść z tego piekielnego miejsca. To była gorzka myśl, ponieważ na zewnątrz Anastazja wcale nie byłaby bezpieczniejsza. Podniósłszy nóż z podłogi zauważyłem jak Ana otwiera usta, by już mi coś powiedzieć, kiedy wtem usłyszeliśmy kroki na korytarzu, a potem podniesione głosy. Zamarłem, a Anastazja wciągnęła z sykiem powietrze. - To Akira. - Szepnęła prawie niedosłyszalnie i pokręciła głową próbując mnie odwieźć od pomysłu, by przywitać gospodarzy z pistoletem w ręku. Zawahałem się. Palcami już dotykałem kabury, a w drugiej dłoni mocniej ścisnąłem rękojeść noża. I tak miałem krew jakiegoś dzieciaka na rękach. Ci ludzie, kimkolwiek byli, nie przywitają mnie tu z otwartymi ramionami. Tylko czy to oznacza, że mam strzelić do kogoś na oczach Anastazji? Słyszałem, że ktoś biegł w stronę tego pokoju, a ja wciąż się wahałem, wpatrując się w szeroko otwarte oczy kobiety. Będę później tego żałował. Wyciągnąłem odbezpieczony pistolet w momencie gdy jakaś obca kobieta wbiegła do pokoju. Zauważyłem wiatrówkę w jej rękach. I wtedy czas jakby zwolnił. Wycelowaliśmy w siebie w tym samym momencie. Doszedł mnie krzyk Any. - Ponury NIE! Anastazja pojawiła się przy mnie, odepchnęła moją wyciągniętą z pistoletem rękę w bok. ... Padł strzał. Ale to nie ja nacisnąłem spust. ... * * * ONA Pod Ponurym zaczęły uginać się kolana. Nie wiedziałam co się dzieje. Próbowałam go podtrzymać chwytając go pod ramię, ale ten się szarpnął i zatoczył w stronę łazienki. Chciałam go chwycić za koszulkę na plecach, ale materiał tylko wymknął mi się spomiędzy palców. Poszłam za nim. - Jesteś ranny? - Spytałam z niepokojem patrząc jak Ponury pochyla się nad umywalką i kurczowo trzyma się za brzuch. - Pokaż... - Dotkęłam jego dłoni zaciskającej się na miejscu pod mostkiem, ale zdecydowanie odtrącił moją rękę. W kolejnej chwili wyrzucił z siebie do umywalki całą zawartość żołądka, po czym upadł na podłogę, głową uderzając o framugę drzwi. Padłam przy nim na kolana. Nie został postrzelony w brzuch, to tylko skutek uboczny... No właśnie. Dopiero teraz zauważyłam wbitą w jego udo czerwoną strzałkę. Wyciągnęłam ją natychmiast mocnym szarpnięciem. Zrozumiałam jaką specjalistyczną broń trzyma kobieta. Kątem oka widziałam jak podchodziła do nas wolnym krokiem. - Odejdź od niego Anastazjo, to morderca. Ma krew mojego syna na rękach... - To był wypadek - ucięłam, choć samej było mi trudno uwierzyć w te słowa. Sapnęłam, układając Ponurego do pozycji bocznej, by nie ryzykować zadławienia kolejną porcją treści żołądka. - Proszę, musimy mu pomóc. Przecież on umrze! Ostatni wyraz powiedziałam bardziej piskliwie niż chciałam. Głos po prostu się załamał. Miałam już dość wrażeń na dzisiaj. Nie miałam pojęcia jak dużą dawkę dostał Ponury, nie była przecież przeznaczona dla ludzi. Nie była, prawda? Nie chciałam, by przeze mnie umarł. Dotknęłam jasnych włosów mężczyzny w miejscu gdzie pojawiła się krew. - Nie mogę na to pozwolić. - Powoli wycedziła kobieta, zatrzymując się przy mnie. Nie wiedziałam, czy miała na myśli to, by nie pozwolić Ponuremu umrzeć, czy raczej nie pozwolić go uratować. Podniosłam na nią wzrok i już znałam odpowiedź. Tuż przed tym jak mnie zaatakowała, zobaczyłam w jej oczach pustkę. Instynktownie podniosłam ramię, aby się osłonić, ale nic to nie dało. Poczułam ukłucie w szyję. Wzięło mnie błyskawicznie. Przeszło mi przez myśl, że jednak mogłam posłuchać mężczyzny i z nim odejść. - Ty... ty... - Nie potrafiłam z siebie więcej wykrztusić, ogarniała mnie senność i nie mogłam nic na to poradzić. Czułam jak cała wiotczeje. Osunęłam się powoli na ciało Ponurego. Nim odpłynęłam w ciemność, widziałam jak do pokoju wchodzi kilka osób ubranych w białe fartuchy. Czy to mój... ... koniec...?
  3. XVII rozdział – ONA Pierwszy raz od kilku dni wyszłam na zewnątrz budynku. Niestety przyroda wokół nie zachwycała, wręcz przeciwnie - przyprawiała mnie o dreszcze, dlatego też nie przyglądałam jej się uważniej. Okłamywałam samą siebie, że nie widzę humanoidalnych postaci niezgrabnie poruszających się w oddali na czterech kończynach. Wmawiałam sobie, że umysł płata mi figle, choć w głębi serca wiedziałam, że to nieprawda. Skupiłam się na strzelaniu z łuku. Akira wraz z mężem wyjechali dzisiaj wczesnym rankiem w „interesach”. Widziałam ich jak pakowali do furgonetki dwa samce psów. Na pewno pojechali je wypuścić gdzieś daleko od ośrodka i może w drodze powrotnej gdzieś się zatrzymali… no nie wiem, zgaduję. Zostałam sama z ich synem, na oko osiemnastoletnim. W dodatku chyba niemową, bo ani razu nie usłyszałam jego głosu. Na pytania odpowiadał zazwyczaj ruchem głowy albo w ogóle nie reagował. Chłopak i tak rzadko pokazywał mi się na oczy, nie żeby mi to przeszkadzało. Muszę przyznać, że coraz częściej łapałam się na tym, że tęsknie wracałam myślami do rozmów z Ponurym, do nieodgadnionego wzroku Susła, nawet do głupich uwag Spalonego. Tęskniłam za „normalnym” kontaktem z drugim człowiekiem. Stałam się pracoholiczką, musiałam zajmować czymś myśli. Często pracowałam po nocach, co kończyło się tym, że zasypiałam przy mikroskopie albo z głową na klawiaturze komputera. * * * Strzeliłam do prowizorycznej tarczy przymocowanej do pnia drzewa, lecz strzała tylko świsnęła obok. Kolejne podejście było niewiele lepsze. Byłam mocno skupiona na celu. Wdech, wydech, spokojnie. Już miałam strzelać, kiedy usłyszałam, że ktoś się zbliża, jakiś pojazd. Odwróciłam się i na widok znajomego auta niekontrolowanie puściłam maksymalnie napiętą cięciwę. Strzała pognała w stronę przybyszów i z impetem przebiła przednią oponę. TRZASK! Samochód niezgrabnie wyhamował, ślizgając się po błotnistej nawierzchni. Ze świstem gwałtownie wciągnęłam powietrze, rzuciłam broń na ziemię i zasłoniłam usta dłońmi. Z duszą na ramieniu podbiegłam do ogrodzenia, kiedy z auta wyskoczył Suseł. - O matko, przepraszam! - krzyknęłam. - Nic wam nie jest? Otworzyłam szeroko oczy, obserwując mężczyznę, który z nieprzeniknionym wyrazem twarzy wyciągnął grot strzały z przebitej opony. Z kabiny wyszedł Spalony ze słowami: - Kobieto! Do swoich strzelasz? – Jęknął, spoglądając nerwowo na towarzysza. Bał się jego reakcji, bo przecież to było auto przyjaciela. – Suseł, tylko bez nerwów. - Zaskoczyliście mnie, przepraszam! Zagryzłam wargi, szukając w ich oczach przebaczenia. Co za ulga, że nikomu nic się nie stało. Suseł machnął ręką, jakby chciał powiedzieć: "nie przejmuj się". Spalony odetchnął i z uśmiechem kontynuował: - Spoko, wszyscy trzej żyjemy. Jeszcze. Na zapasówce dokulamy się do warsztatu, ale na razie… dobrze cię widzieć, Anulka! Uniosłam w zdziwieniu brwi. - "Trzej”? Kogo jeszcze wieziecie? Spalony z lekkim zmieszaniem podrapał się po karku. - Taak, no wiesz… przywieźliśmy Ponuraka. Zrozum, nie mieliśmy innego wyjścia. Już dwa dni temu mieliśmy go tu w nocy przywieźć, ale Suseł się… no powiedzmy zlitował, bo kiedy Ponurak zorientował się, że jedziemy do ciebie, to zaczął się buntować. Jakby demon w niego nagle wstąpił. Nie chciał, abyś oglądała go w takim stanie – uśmiechnął się bez przekonania i kontynuował wyjaśnienia - no to próbowaliśmy się nim jako tako zająć. Tylko, że jedna z ran jakoś tak paskudniej zaczyna wyglądać, a lekarz poza zasięgiem, więc już postawiliśmy na swoim i przyjechaliśmy do ciebie, bo ty przecież lekarka... od zwierząt co prawda, ale Ponury to od zwierzęcia dużo się nie różni. - Machnął ręką, jakby odganiał muchę, po czym spojrzał na mnie z nadzieją. Przysięgam, że przez chwilę wyglądał jak Kot ze "Shreka". A przynajmniej tak mi się skojarzył. - To jak, pomożesz? Początkowo się wahałam, bo ostatnie rozstanie z Ponurym nie zakończyło się dobrze, ale z drugiej strony nie mogłam zostawić człowieka na pastwę losu. Wyszłam poza bramę, podeszłam do samochodu. Serce ścisnęło mi się z bólu na widok tragicznie bladej twarzy Ponurego do połowy niedbale przykrytego dziurawym kocem. Podniosłam jego koszulkę, przeprowadzając krótkie oględziny obrażeń. Widziałam, kiedy uchylił powieki i wbił we mnie udręczone spojrzenie. Zwróciłam się do Spalonego: - Pomożesz mu wstać? Przyniosę wszystkie potrzebne środki, przygotuję wyprawkę leków i stąd odjedziecie. Może tylko mi się wydawało, ale towarzysze wymienili między sobą wymowne spojrzenia. Spalony kiwnął mi twierdząco głową. Pewnie spadł im kamień z serca. - Dam sobie radę... - mruknął Ponury urażonym głosem i z grymasem na twarzy podniósł się ciężko do siadu. Uśmiechnęłam się zdawkowo i po chwili zniknęłam we wnętrzu budynku. * * * Nie było mnie góra pięć minut. Gdy wróciłam z małym tobołkiem wypełnionym lekami, środkami odkażającymi i jałowymi opatrunkami, samochodu już nie było. Był za to Ponury pozostawiony przez swoich towarzyszy na omszałym pniaku. - Wykiwali mnie! - Warknęłam z niedowierzaniem kręcąc głową. Byłam zła na Susła i Spalonego. - Jakim cudem odjechali? Przecież mieli oponę przebitą! - W życiu nie widziałem tak szybkiej wymiany koła. - Powiedział Ponury, a ja wyczułam w jego tonie nutkę uznania dla tych zdrajców. Westchnęłam głęboko w tej bezsilności i machnęłam ręką na Ponurego, dając mu znać, by za mną poszedł. - Chodź. Nie ma sensu, żebyśmy tu siedzieli. Kontrolnie spojrzałam przez ramię, upewniając się, że Ponury wykonał moje polecenie. Lekko kulał, ale starał się iść z dumnie podniesioną głową, pomimo licznych obrażeń. * * * Zaprowadziłam go do mojego pokoju, gdzie kazałam usiąść na pościelonym łóżku. Kiedy wyciągałam z torby najpotrzebniejsze rzeczy, Ponury powoli ściągnął koszulkę oraz spodnie. Zauważyłam kątem oka, że na stolik nocny odłożył pistolet. W milczeniu odkaziłam co trzeba było, oczyściłam ropiejące miejsca, założyłam parę opatrunków. Jedna rana wymagała odnowienia poszarpanych brzegów i następnie zszycia. Przed tym zabiegiem zaoferowałam, że ostrzykam miejsce lidokainą, ale Ponury stanowczo odmówił i powiedział, że wytrzyma bez znieczulenia miejscowego. Na koniec podałam mężczyźnie antybiotyki oraz środki przeciwbólowe i przeciwzapalne. - Dziękuję. Popiwszy leki wodą, zaczął się z powrotem ubierać. - Odpocznij Ponury, prześpij się. Jest już wieczór, więc nigdzie cię o tej porze nie puszczę, nie jestem bezduszna. Wyruszysz jutro rano. Zaraz przyniosę ci jakąś kolację, musisz się zregenerować. * * * Gdy Ponury drzemał w moim łóżku, ja siedziałam piętro niżej w laboratorium. Przetarłam zmęczone oczy, kiedy odsunęłam się od mikroskopu. Stłumiłam ziewnięcie i zerknęłam na zegar ścienny wskazujący godzinę piątą nad ranem. Nie miałam zamiaru wracać do pokoju, kiedy Ponury w nim spał, choć miałam wielką ochotę położyć się nawet i obok mężczyzny i zapaść w głęboki sen. Szybko odsunęłam od siebie te myśli i dopiłam resztkę kawy. Czas zrobić kolejną. Podniosłam się z fotela i... zamarłam. Wsłuchiwałam się w odległe hałasy, jakby... strzały? - Co do licha... Zaniepokojona wyszłam z laboratorium i szybkim krokiem ruszyłam długim korytarzem w stronę hałasu. Strzały dochodziły z psiarni. * * * - Ponury, co się dzie…? – urwałam w pół słowa, ponieważ widok jaki tam zastałam odebrał mi mowę. Wszystkie zwierzęta, co do sztuki, były zastrzelone. Plamy krwi rozkwitły na ścianach, czerwone kałuże rosły pod nieruchomymi ciałami. Zasłoniłam usta dłonią, przechodząc do kolejnego pomieszczenia, gdzie widok był podobny. W ostatnim zastałam Ponurego klęczącego przy jednym z ciał, ale… to ciało nie należało do psa. Wciągnęłam gwałtownie powietrze, kiedy dotarło do mnie, że Ponury usilnie próbował zatamować krwawienie z przestrzelonej szyi syna Akiry. Chłopak krztusił się własną krwią. - Coś ty zrobił… - Szepnęłam, na co Ponury gwałtownie odwrócił głowę w moją stronę. Widziałam ogień w jego oczach. - Ana, pomóż mi. Uratujemy go. Nie mogłam się ruszyć. Patrzyłam nieruchomym wzrokiem jak chłopak po prostu odpływał w ramionach Ponurego. Palce postrzelonego, jeszcze przed chwilą mocno wbijające się w przedramię stalkera, teraz całkowicie się rozluźniły. - Psia mać, nie zdychaj mi tu, chłopie! - Ponury wrzasnął tak stanowczo i głośno, że aż drgnęłam ze strachu. Dłonie Ponurego, całe we krwi, ślizgały się po bladej szyi nieruchomego chłopaka w desperackiej próbie ratunku. Było za późno. Nie widziałam wyrazu twarzy stalkera, ale po jego załamanej pozie czułam, że ma do siebie ogromny żal. - Nie mogłem na to pozwolić... - Przerwał ciszę zachrypnięty głos mężczyzny. Podniósł na mnie udręczone spojrzenie. Nic na to nie odpowiedziałam, więc chyba uznał, że nie zrozumiałam o co mu chodzi, bo zaraz wskazał szerokim gestem na martwe zwierzęta. - To, co tu się zadziało, nie powinno mieć miejsca. Wiem, co robicie... robiliście z tymi psami. I to nie jest dobre. A ten dzieciak… - kontynuował - wszedł mi w drogę. Wbiegł do pomieszczenia i odruchowo strzeliłem… - Powoli wstał i wyciągnął zakrwawione ręce w moją stronę, lecz odruchowo się cofnęłam. Po jego twarzy przebiegł grymas bólu. - Ana, nie wiesz, co się z tymi psami dzieje, prawda? Poprzez krzyżowanie ze zwykłymi pchlarzami stają się piekielnie inteligentne i przez to podatne na szkolenie. To maszyny do walk. Walczyłem z jednym z nich. Tu nie dzieje się nic dobrego. Pracujesz dla złych ludzi, ale to już koniec. Mimowolnie zacisnęłam pięści. - Nie do wiary. - Szepnęłam i głos mi się delikatnie załamał. - Cała moja praca i praca innych osób poszła na marne, w porządku. Zostało jeszcze kilka próbek. - Przebiegłam wzrokiem po nieruchomych psach, a następnie podniosłam zimne spojrzenie na towarzysza. Byłam pod wrażeniem, że mogłam przełknąć gulę w gardle i kontynuować z lodowatym opanowaniem. - Ale Ponury... ty zabiłeś niewinnego człowieka. Dzieciaka wręcz. Nie powinieneś się wtrącać. Wciąż nie wierzę w to, co widzę... a raczej KOGO. Nie przypuszczałam, że możesz być tak lekkomyślny i impulsywny. Myliłam się bardzo co do ciebie. - Uniosłam rękę, by Ponury mi nie przerwał, bo widziałam, że już otwiera usta, by się bronić. - Nie masz tu czego szukać. Odejdź, widzę, że już ci się poprawiło. Odtrąciłam jego wyciągniętą w moją stronę rękę z niekrytym obrzydzeniem. - Odejdź stąd, póki nad sobą panuję. - Wycedziłam przez zęby. Byłam na siebie zła, że przez nadmiar tłumionych emocji, do oczu zaczęły napływać mi łzy. Ciąg dalszy nastąpi...
  4. XVI rozdział – ON Dyszałem ciężko, a pot spływający po twarzy i ciele drażnił moją skórę. Sposób na wyżycie się, zapomnienie, oczyszczenie umysłu. Adrenalina uderzała w żyły, krążyła po ciele. Chciałem więcej. Trzy rundki mnie nie zaspokoiły. Wciąż czułem głód, było mi mało. Zerknąłem na ciało leżące u moich stóp. Na dzisiaj zużyte. Poproszę o kolejne. Splunąłem na ziemię krwią z dodatkiem ukruszonego zęba. Facetowi, z którym przed chwilą walczyłem pomogłem wstać. „Dzięki bracie” – wychodziły ze mnie słowa, choć miałem wrażenie, że moje ciało przestaje do mnie należeć. Że jestem tylko duchem w obcej powłoce, która desperacko potrzebuje terapii. A za najlepszą terapię uważa walkę i dostanie w ryj parokrotnie. Kurwa, namiastka Fight Clubu. - Koniec walk na dzisiaj, brak chętnych. – Mówił do mnie właściciel areny i dodał konspiracyjnym szeptem. – Przyjdź jutro do piwnic, bracie. Potrzeba ci większej dawki adrenaliny. - Niech będzie. – Odpowiadam beznamiętnie. Parę minut później ląduję przy barze. Nieogarnięty, nie doprowadzony do porządku przed przekroczeniem progu lokalu. Jebie ode mnie krwią i potem. Nikt do mnie nie podchodzi. Zajebiście, bardzo mi to odpowiada. Prostuję zdrętwiałe palce, ściągam brudne owijki i rzucam je na blat. Obok ląduje kominiarka. To do mnie niepodobne. Nie wiem, kim się stałem przez te… zaledwie dwa tygodnie. Mentalnie zjeżdżam w dół po równi pochyłej. Z dnia na dzień jest coraz gorzej. Przypominam sobie wczorajszy wieczór. Do pokoju trafiłem z laseczką o zafarbowanych na rudo włosach. Po co akurat ją wybrałem? Pieprzona oszustka. Przez te włosy zwróciłem się do niej per „Ana”. Klęczała przede mną i gdy podniosła na mnie zdziwione spojrzenie - odwaliło mi. Dosłownie, wpadłem w szał i wyrzuciłem ją z pokoju. Wyrzuciłem, bo nie była Nią. Popieprzona sprawa. Źle się czuję. Zgięty w pół wracam do pokoju, gdzie uwalam się na zachlapany krwią materac i tuląc do siebie butelkę opróżnionej prawie do dna wódeczki, daję się porwać w objęcia Morfeusza. * * * Od rana moje ciało trawi wysoka gorączka. Nie mam 37stopni, jest o wiele gorzej. Nie mam siły się ruszyć aby cokolwiek zjeść, czy choćby pójść po wodę. Leżę skulony przy chłodnej podłodze pod brudnym kocem i oblewam się zimnymi potami, a moje ciało przechodzą spazmy. Zdechnę tu. Zdechnę jak bezpański pies i znajdą moje ciało po czterech dniach, kiedy w końcu zacznie im jebać na korytarzu trupem, a z mojego brzucha będą wychodzić larwy. Wspaniałe życie samotnika, nie ma co. Zapadłem w sen, tylko to mi pozostało. * * * Przebudziłem się po paru godzinach. Gorączka ani trochę nie zelżała. Duma nie pozwalała mi umrzeć w tak haniebny sposób, dlatego zmusiłem się do wstania. Naciągnąłem na łeb kominiarkę. Doczołgam się do tych przeklętych piwnic, choćbym miał zginąć w walce. Innego sposobu na swoją śmierć nie akceptuję. * * * - Jesteś pewien, że chcesz stanąć do walki? – Spytał facet o szczurzej twarzy, łapiąc za zasuwę drzwi. – Już wyglądasz jak trup, a to jatka na śmierć i życie. Widzowie chcą krwawej potyczki, żądają widowiska, kapujesz? To nie jest dla każdego… -Nie musisz mnie bardziej zachęcać. – Powiedziałem ze spokojem i obejrzałem nóż, który dostałem. Pierwszy raz będzie walka z użyciem broni, pięknie. Wszedłem do pomieszczenia, zamknięto za mną drzwi. Czas zacząć polowanie. Od razu poczułem się lepiej. Chwyciłem nóż jakbym trzymał sopel lodu. Szumiało mi w uszach, obraz się rozmazywał. Pieprzona gorączka. Poklepałem się po twarzy, by trochę mnie otrzeźwiło. Bądź czujny. Może szybkie poderżnięcie gardła? A potem dokładne cięcie brzucha na wskroś i powolne wyciąganie trzewi? Zmarszczyłem brwi. Skąd u mnie takie myśli? Kim ja się staję? Cholernym zabójcą? Krwawym cyrkowcem występującym przed publicznością? Chyba tak. To już bez znaczenia. Szedłem niespiesznie w głąb pomieszczenia. Wokół pełno było drewnianych skrzyń, za którymi można się schować. Niektóre z nich miały charakterystyczne wyżłobienia, jakby zostały przez kogoś podrapane. Gdzie jest mój przeciwnik? Strzeliłem oczami w bok. Za grubą szybą znajdowała się nieliczna publika. Ledwo widziałem zarysy niewzruszonych postaci. Przystanąłem, nasłuchując dziwne szuranie o betonową podłogę. Coś dziwnie sapnęło. Po drugiej stronie skrzyń ktoś był. Zacząłem się skradać i wtedy na górę wskoczył… kurwa, ślepy pies! A nie, wróć. To bydle miało oczy i bacznie śledziło każdy mój najdrobniejszy ruch. Śmierć stanęła mi przed oczami. Co tu się wyprawia? Ludzie walczą przeciwko mutantom? Czy może… po prostu są ich przekąskami? Cześć, piesku. To ja, twoja karma. Nie, nie przyszedłem tu skończyć jako posiłek. Będziemy tak na siebie patrzeć w nieskończoność? Nie zastanawiając się dłużej, wykonałem gwałtowny ruch i udało mi się wbić nóż w psi bok. Albo ja albo on. Zabrałem rękę z ostrzem, nim bydlak zdołał mnie użreć. Machnął za to łapą i przeorał mi twarz pazurami. Materiał facjaty mi nie ochronił, ale też nie takie było jego zadanie. Jestem tu incognito, tak? Stalker XYZ być może zostanie zaraz zjedzony. Publika będzie zachwycona. Cóż za widowiskowa śmierć. Odskoczyłem w tył i to zachęciło psa do natarcia. Cofając potknąłem się o belkę i wylądowałem na ziemi. Pies dał susa prosto na mnie. Szczęśliwie nie zdążył mnie dziabnąć, bo kopnąłem go w pysk i pospiesznie zacząłem się spod niego wyczołgiwać. Poderwałem się do góry i dopadłem drzwi… pozbawionych klamki. Pięknie się urządziłeś. Zachciało mi się igrać ze śmiercią! Zmieniłem zdanie, już nie chcę ginąć. Nie w taki sposób. Panicznie zacząłem wzrokiem szukać innego wyjścia. Jakoś musieli tu wpuścić tę bestię, tak? Muszę przebiec na drugą stronę pomieszczenia, może inne drzwi będę mógł w stanie otworzyć. Pies potrząsnął łbem i szykował się do kolejnego skoku. Nie. W tej chwili ucieczka mogłaby się dla mnie źle skończyć. To był impuls. Poderwałem ze skrzyni zakurzone płótno, rzuciłem je prosto na łeb odbijającego się od ziemi psa. Odsunąłem się, także drań rąbnął pyskiem w drzwi. Korzystając z okazji, że zwierzę próbowało wyplątać się z materiału, wskoczyłem na jego grzbiet, docisnąłem psi łeb do podłogi i wbiłem w niego nóż. Dźgnąłem go parę razy, aby upewnić się, że już się nie podniesie. Po chwili bestia przestała wierzgać. Ktoś otworzył drzwi. Wybiegłem przez nie jak wypuszczone na wolność dzikie zwierzę. Nie chciałem tam wracać. Nie oglądałem się za siebie. Po prostu biegłem przed siebie, na powietrze, byle jak najdalej od tych psycholi. Po kilkudziesięciu metrach zatrzymałem się, by odetchnąć. Zaraz mi serce wyskoczy. Cały drżałem z wysiłku. Już nie mogę, nie mam siły. Pokuśtykałem jeszcze parę metrów i wtedy kątem oka zobaczyłem zbliżające się oślepiające światła. Przez szumy w uszach przebijał warkot silnika. Kurwa, rozjadą mnie jak lisa na drodze. Śmierć mi dzisiaj nie odpuści. Auto minęło mnie prawie że w ostatnim momencie i „zaparkowało” gdzieś w zaroślach. Stałem jak kołek i zamglonym wzrokiem gapiłem się na postaci wyskakujące z kabiny. Może mam omamy przez tę gorączkę, ale z pojazdu wysiadł Spalony, a zaraz za nim Suseł. - Koleś, prawie cię rozjechaliśmy! Życie ci niemiłe?! – Spalony wymachiwał do mnie rękami, a Suseł z niepokojem oglądał stan auta. Z bezsilności ściągnąłem maskę. Wyraz twarzy Spalonego natychmiast złagodniał, podobnie jego ton. - O rany, Ponury. Z nieba nam spadłeś! – Dopadł mnie i chwycił za ramiona. Dobrze, bo inaczej runąłbym na ziemię. Nie tylko gorączka i wysiłek mnie wyczerpały, ale też całodniowa głodówka. Brakowało mi sił, by normalnie stać, a adrenalina ze mnie szybko ulatywała. – Od paru dni cię szukamy! Czemu cię tak poturbowało? I dlaczego tak jebiesz? Wyglądasz jak zombie. - Widzisz? Ledwo na nogach stoi. Zabierzmy go stąd… - Powiedział Suseł i oboje chwycili mnie pod ramiona. Jak dobrze, że na mnie trafili. W trakcie włóczenia nogami do auta mój żołądek postanowił wywinąć sobie koziołka, przez co udekorowałem żółcią pobliskie krzaki. Spalony i Suseł twardo mnie podtrzymywali, jeden klepał pokrzepiająco po plecach. Dobrze, że nie obrzydzał ich mój krytyczny stan. Wrzucili mnie na kanapę z tyłu i przypięli pasami. Kurde, czułem się jak chore dziecko odebrane ze szkoły przez rodziców. - Słuchajcie… tu niedaleko jest zajazd, w którym się zatrzymałem. Podrzućcie mnie… - zacząłem, lecz Spalony wszedł mi w słowo. - Nie, Ponury. Zabieramy cię w inne miejsce. Może nawet dobrze się składa, żeś ledwo żywy. Anka przestanie przyjmować zatwardziałą obronną postawę i się złamie, gdy zobaczy ciebie w takim stanie. Tak mamrotał pod nosem, że ledwo co do mnie dochodziło. Nieważne. Musiałem im jeszcze o czymś powiedzieć. - Widziałem kundla z oczami. – Mamrotałem półprzytomnie. - Ślepego psa jakby. Nie ma takich na wolności. Może to jakaś paskudna rasa sprowadzona spoza granic… - Tak, Ponury, tak. Ślepy pies z oczami, rozumiemy. – Spalony przytakiwał, choć wcale mi nie wierzył. Myślał, że bredzę. – Anka, mam nadzieję, że nie śpisz… Ciąg dalszy nastąpi…
  5. XV rozdział – SPALONY Siedziałem na podłodze w siadzie skrzyżnym i w pełnym skupieniu wyciągałem nożem drobne kamyczki, które zaklinowały się w bieżniku mojego buta. O, kawałek mutanciej kupki też się znalazł. Oderwałem wzrok od tegoż pochłaniającego zajęcia i zerknąłem na rozwalonego na materacu Susła czytającego książkę. Podjąłem nurtujący mnie temat. - Nie podobała mi się ta suka, a tobie Suseł? Ta z ośrodka badawczego. Anulka nie jest żadnym więźniem. Dziwne, że się tej babie nie postawiła. - Może miała już ciebie dość. – Zasugerował Suseł, nie odrywając wzroku od stronic. Zmrużyłem oczy w chwilowym zamyśleniu. - Nie, to niemożliwe. To jest najmniej prawdopodobna opcja, wiesz? Pojedziemy do niej… przykładowo jutro, okej? Nie będę mógł dalej normalnie funkcjonować, dopóki nie upewnię się, że z Anastasią wszystko dobrze. - Wytrzymałeś już tydzień. Co się tak nagle zacząłeś przejmować losem obcej laski? Dziewczyna i tak nie jest tobą zainteresowana. Burknąłem, okazując swoje niezadowolenie. Prawda rzucona w ryj mi się nie spodobała. - No wiem, że nie… Ale myśli o niej nie dają mi spokoju, czaisz? Poza tym, jaka ona tam obca. – Wróciłem do wydłubywania najbardziej opornego kamyczka, kiedy coś mi się przypomniało. – Ty! W ogóle nie mówiłem ci jaki widok zastałem wtedy z rana! No, w ten dzień cośmy zawozili Ankę do tej jędzy. Słuchaj – wyciągnąłem girę i szturchnąłem nią Susła w ramię, by się lepiej skupił na moich słowach. Z obrzydzeniem spojrzał na mój palec wystający z dziurawej skarpety, ale łaskawie oderwał się na chwilę od lektury. – Wszedłem do pokoju Anki, a tam obok niej Ponury sobie leżał. Prawie, że na waleta się przytulali. Zgadłbyś? - I co z tego? – Westchnął. – Mogą robić co chcą, są dorośli. - Ajj ty. – Machnąłem na niego ręką. - Oczekiwałem większego entuzjazmu na takie wieści. - Baby na targu mniej plotkują od ciebie. Żachnąłem się i wróciłem do przerwanego zajęcia. * * * Następnego ranka obudziłem Susełka tuż po piątej rano. Prawie nie spałem tej nocy, bo tak zaczęło mnie sumienie gryźć, że może do jakiegoś wariatkowa zawieźliśmy Anulkę. Chciałem, by mnie towarzysz podwiózł, bo jednak nie uśmiechało mi się wędrować samotnie z buta między zombiakami. Suseł spał skulony na materacu jak jakiś hibernujący jeż. - Suseł wstawaj, musimy jechać sprawdzić, czy nasza dziewczynka jeszcze żyje. – Zacząłem nim trząść, klepać po twarzy - bez skutku. Bezceremonialnie wbiłem mu palec pod żebra. No! Wzdrygnął się i skulił jeszcze bardziej, mamrocząc coś pod nosem, ale nie dosłyszałem. - Co powiedziałeś? - Że jesteś nienormalny. – Burknął, wysunąwszy łeb spod koca. – Daj mi spać, jest środek nocy. - Stary, nie budziłbym cię z byle powodu. Ja mam… OBAWY. Westchnął już lekko podkurwiony. - Bierz auto, ale mnie zostaw w spokoju. Zamilkłem. Suseł tylko raz dał mi poprowadzić swojego UAZika. Po tamtym razie mieliśmy cały bok do roboty. Wtedy pierwszy raz widziałem towarzysza tak konkretnie wkurwionego. A wszystko przez to, że się z nim zagadałem i nie zauważyłem, że najeżdżamy na „karuzelę”. Po wypadku powiedział, że nigdy więcej nie da mi usiąść za kierownicą, a tu proszę… Nie przypomniałem mu o tamtym przykrym dla niego wydarzeniu. Niech mu będzie, pojadę sam! Wygrzebałem kluczyki z plecaka towarzysza i po cichu opuściłem pokój. * * * Pół godziny później maltretowałem dzwonek od domofonu. Po minucie naprzeciw mnie wybiegła ta podejrzana kobieta. - Zwariował pan?! Żeby przed szóstą rano stawiać na nogi porządnych ludzi?! – Zatrzymała się metr od bramki, skrzyżowała ręce na piersi i zmierzyła mnie nieprzychylnym wzrokiem od góry do dołu. Postanowiłem przyjąć tę samą postawę. - To się okaże, czy porządnych. Chcę się zobaczyć z przyjaciółką. - Anastasia teraz śpi i nie będę jej budziła na pana życzenie. Mówiła też, że nie chce widzieć żadnych gości, bo musi się skupić na pracy. Czy muszę przypominać, że osoby nieupoważnione i tak nie mają wstępu na teren ośrodka? –Rozłożyła ręce w bezradnym geście. - Przykro mi. Okej, może faktycznie przyjechałem o zbyt wczesnej porze. - Zaczekam, aż się obudzi. Wtedy niech jej pani przekaże wiadomość, że ja tutaj na nią czekam. Odjadę, gdy tylko będę miał możliwość porozmawiania z Anką. Choćby i pięć minut, to ważne. Kobieta przyglądała mi się podejrzliwie, ale ostatecznie skinęła głową. - Dobrze, ale nie obiecuję, że do pana wyjdzie. To może być strata czasu. - Bajecznie! – Niewzruszony odwróciłem się na pięcie i zawróciłem do auta, by nie sterczeć jak ten głąb pod bramą. * * * Obudził mnie huk. Potem kolejny i kolejny. Kurwa, przysnąłem! Otworzyłem oczy i rozeznałem się szybko w sytuacji – przede mną na masce klęczał śliniący się zombiak płci żeńskiej i zawzięcie walił pięścią w przednią szybę. Oprzytomniałem w sekundę. - Dziadówo jedna, to auto kumpla! – Chwyciłem spod fotela pasażera łom i zacząłem kręcić korbką w celu otwarcia okna. Może jednak lepiej wysiąść? – Pierdole taką zabawę. Urwałem korbkę. Wypadłem z auta i bez wahania żelastwem jebnąłem panią zombie w ramię. Celowałem w łeb, ale trudno. Szarpnięciem zrzuciłem ją z maski. - Paszoł won, paskudo! Gadzina plątała mi się pod nogami jak robak na haczyku. Wydawała z siebie dziwne dźwięki, jakby chciała się z waleniami komunikować. Chwyciła mnie za kostkę. Zamachnąłem się oburącz jakobym grał w golfa i uderzyłem panią zombie prosto w łeb. Poleciała w bok, wydając z siebie zduszony jęk. Trochę się jeszcze ruszała, dlatego gotów byłem jebnąć jej po raz kolejny, ale… nie, nie było takiej potrzeby, ponieważ szybko uszło z niej życie. - Nie biję kobiet, ale ty byłaś wyjątkowo napastliwa. Nie byłaś w moim typie, przykro mi. Suseł też by ciebie nie zaakceptował. Rozpieprzyłaś mu szybę, widzisz? – Wskazałem na ogromną pajęczynę pęknięć, pochylając się oskarżycielsko nad brzydkim trupem. - No nie widzisz, bo już nie żyjesz. Wrzuciłem narzędzie zbrodni do samochodu i poszedłem znowu upomnieć się o widzenie z Anulką. * * * Ana podbiegła do bramki. Z jej wyrazu twarzy wyczytałem, że była wyraźnie zaniepokojona. - Co się dzieje, Spalony? Dlaczego budzisz Akirę o szóstej rano? Coś się stało z Ponurym? – Wydyszała, rzucając się na pręty. Opanowałem grymas. - U mnie wszystko gra. Dzięki, że pytasz. - Oparłem łeb o ogrodzenie i zlustrowałem dziewczynę uważnie. Nie mogłem powstrzymać komentarza. - Pasuje ci ten fartuszek. Ana przewróciła oczami i odstąpiła dwa kroki. - Jeśli wyciągnąłeś mnie na zewnątrz tylko po to, by sobie poflirtować, to lepiej już pójdę… - Nie, czekaj! Anulka spokojnie, popuść jajowody. Jestem tu, bo martwiłem się o ciebie. Trzymają cię tu jakbyś w zakładzie zamkniętym była. Możesz do mnie wyjść? - Wyciągnąłem do niej łapska, ale ani drgnęła. Opuściłem ręce w rezygnacji. - Tamta kobieta wcale a wcale mi się nie podoba. Normalnie ciary mam na plecach, kiedy się na mnie gapi. Niemiła taka, niegościnna… Ana zaciskała palce na skroniach. Wkurzyła się? - Spalony, dość. – Ucięła ostro. - Nie znasz Akiry ani tego miejsca. Nie wiesz co tu się dzieje. Tu jest mi DOBRZE, okej? Mogę robić co chcę, nikt mnie nie kontroluje. Naprawdę, mam dużo pracy z hybrydami i nie mogę tak sobie… - Nagle Ana urwała zmieszana, jakby powiedziała coś, czego wcale nie chciała. Jakby zapomniała ugryźć się w język. – Wiesz, lepiej będzie jeśli stąd pójdziesz. Nie musisz się o mnie martwić, jestem dużą dziewczynką i… Spalony, nie wracaj tu. Zdumiony jej postawą, odsunąłem się od ogrodzenia. Czy to dalej była Anastasia, którą poznałem? - Dlaczego wszystkich od siebie odpychasz? Liczyłem na cieplejsze spotkanie z przyjaciółką… - Posłuchaj. – Znowu mi przerwała. - Nie zawracaj mi już głowy i skup się tylko i wyłącznie na sobie. Ja nie należę do waszego świata. Nie potrafię cały czas być w drodze i nie mieć swojego bezpiecznego kąta. – Westchnęła głęboko, a jej spojrzenie i ton znacznie złagodniały. - Niczego od ciebie nie chcę, ani nie oczekuję. Muszę wracać. Nie wiem, co zrobili Anulce pod tą kopułą, ale nie była sobą. A może… TO było najprawdziwsze oblicze Any? Nie, nie możliwe. Nabrałem ochoty na pogadanie z Ponurym, ale odkąd wróciliśmy do baru, ślad po nim zaginął. Na wiadomości też nie odpisywał. Czułem, że znalezienie go będzie najlepszym pomysłem. Nie mogłem siedzieć z założonymi rękami, bo po rozmowie z Anką, jej sprawa jeszcze bardziej mnie zaniepokoiła. Ciąg dalszy nastąpi…
  6. @Anton Gorodecki Przyznam, że niemal wszystkie pisane przeze mnie teksty - nieopublikowane wiersze i opowiadania - są wulgarne i mogą razić w oczy. O ile z wierszy wycieka bezpośredni i brutalny klimat gore oraz chamskie poczucie humoru (wręcz rynsztokowe), to opowiadania są zawsze czystymi erotycznymi pląsami. Dobrze się w tym czuję, więc... ten typ tak po prostu ma. Wygoogluj regułę 34. Hej, ja tu wypełniam lukę! Choć i tak staram się hamować od bardziej wyuzdanych opisów, ale korci...! Co do narracji, pomysł zaczerpnęłam z książek Mii Sheridan - książek, po które nigdy w życiu nie sięgniecie, bo to tzw. BABSKIE ROMANSE. @vidkunsen Ujmę to tak: nie moje pokolenie. Ale uśmiechnęłam się, słuchając kilku fragmentów audycji. Mikro-spoiler. W opowiadaniu istotnie będzie narracja w trzeciej osobie, lecz wszystko w swoim czasie.
  7. Rozdział XIV – ONA Nie mogłam wydobyć z siebie ani jednej łzy, choć wewnętrznie byłam rozdarta. Siedziałam z czołem opartym o siedzenie Susła i pustym wzrokiem gapiłam się w podłogę. Ponury nie był ze mną szczery, a ja tak mu zaufałam. Głupia, naiwna. Myślałaś, że cokolwiek znaczyłaś dla stalkera? O czym ty w ogóle myślisz? Halo, w domu czeka na ciebie twój facet. Facet, którego zdradziłaś i wcale się tym nie przejmujesz. Nie byłabyś zła, gdybyś po powrocie do domu nie zastała Thomasa albo gdyby okazało się, że przez ten czas co tu byłaś, on zdążył cię zdradzić z inną. To byłaby idealna okazja do tego, by zakończyć ten związek oparty na przyzwyczajeniu, a nie prawdziwym uczuciu. Byłabyś wolna. Wolna, zupełnie jak Ponury. Robiłabyś na co tylko masz ochotę, umawiałabyś się z kim chcesz, nie szargałabyś sobie nerwów w ciągłych kłótniach. Samotność nie jest zła, o ile potrafi się korzystać z wolności jaką daje. Czułam, że Spalony uparcie mi się przygląda. - Anulka, wszystko gra? Załatwić ci michę lodów i winko? – Spytał z takim niepokojem, jakbym zaraz miała im na tym tylnym siedzeniu zejść. Pokręciłam głową. - Dziękuję, ale pomysły oparte na fikcyjnym obrazie kobiet przedstawianych w banalnych romansidłach mi nie pomogą. - No wiesz, takie stereotypy nie biorą się znikąd. Wydaje mi się, że żadna kobieta nie pogardziłyby wizją zajedzenia i zapicia smutku. - Przykro mi, że burzę twój koncept. – Mruknęłam, nie mając ochoty na dalszą dysputę. Widziałam, że oberwał od Susła z pięści w ramię. Mężczyzna syknął i zdaje się, że chłopcy wymienili się znaczącymi spojrzeniami, bo Spalony dał mi spokój. Zaczęłam wyglądać przez okno. Porobiłam nawet parę zdjęć biegającym w oddali mutantom, a potem przeglądałam fotki i oglądałam zwierzaki na zbliżeniach. Przechodziły mnie ciarki po plecach, gdy patrzyłam na te wyłupiaste bezmyślne oczy. Spalony powiedział, że to mięsacze i rzadko kiedy atakują ludzi, ale i tak nie chciałabym natrafić na takiego rozpędzonego stwora. - Rozjedź go. – Szepnął Spalony, gapiąc się na coś na drodze. – I tak już nie ma nóg. Nie zdążyłam popatrzeć co mielibyśmy rozjechać, bo lekko nas podrzuciło, jakbyśmy przejechali po kłodzie. - Na co najechaliśmy? – Spytałam, wyłapując we wstecznym lusterku wzrok Susła. Szybko uciekł oczami z powrotem na drogę. - Nic, co zasługiwałoby na normalne życie. – Odparł Spalony i wyszczerzył do mnie kły. – Jesteśmy blisko twojego nowego tymczasowego domku. Zagryzłam nerwowo wargi, bo zaczęłam się denerwować. Nowe miejsce, nowe osoby. Czy pracownicy będą mnie akceptować? Czy będą tam jakieś kobiety? Czy będzie z kim porozmawiać? Nabrałam powietrze w płuca, gdy zatrzymaliśmy się przed całkiem solidną bramą, za którą znajdowała się niepozorna kopuła porośnięta od góry mchem. - Ale jazda, zamieszkasz z Teletubisiami. – Palnął Spalony, gapiąc się na rzekome centrum badawcze. Wysiadłam z auta i rozejrzałam się po okolicy. Wokół otwarte tereny, jakieś bagna, trochę drzew. Spodziewałam się czegoś bardziej spektakularnego. Zauważyłam, że przy furtce znajduje się domofon. Nacisnęłam guzik. - Ty, Suseł. Na pewno dobrze trafiliśmy? – Usłyszałam za plecami głos Spalonego. Obejrzałam się na mężczyzn i Suseł pokiwał twierdząco głową, spoglądając w ekran swojego komputerka. - Dostawa? Odwróciłam się z powrotem i w jedynych wrotach prowadzących do wnętrza kopuły stanęła szczupła kobieta w średnim wieku, ubrana w prosty biały lekarski kitel, a na ramiona miała zarzuconą szarą chustę. Długie czarne włosy powiewały na wietrze. - Yyy, nie… Anastasia. Mam pomóc w badaniach. - Ohh, dzień dobry! Już cię wpuszczam. – Kobieta bardziej opatuliła się chustą, a następnie podbiegła do furtki. – Jestem Akira. – Uśmiechnęła się do mnie ciepło. Od razu poczułam sympatię do tej Azjatki. - Anastasia. – Powtórzyłam raz jeszcze i przeszłam przez bramkę, po czym obejrzałam się na podążających za mną mężczyzn. - Chwileczkę panowie. Wy nie możecie wejść. – Akira zastąpiła im drogę. Spalony uniósł brwi w zdziwieniu. - Dlaczego nie? Jesteśmy przyjaciółmi Anulki, chcemy zobaczyć gdzie będzie pracować i… - Wasza przyjaciółka będzie pracowała tutaj. – Kobieta weszła mu w słowo. – Nie musicie się o nią martwić, jest w dobrych rękach. Przykro mi panowie, ale naprawdę nie mamy czasu na odwiedziny. – Uśmiechnęła się przepraszająco i powoli zamknęła furtkę. - No… w porządku. – Mruknął Spalony i po chwili palnął się w czoło. – Ah, zapomniałbym. Ana, poczekaj. – Wyciągnął z auta bronie, które dostałam w prezencie od Ponurego. – Weź je ze sobą. Drgnęłam w zawahaniu, lecz ostatecznie postanowiłam podejść i odebrać bronie z rąk przyjaciela. Mężczyźni zaczęli się wycofywać, Spalony pomachał mi na pożegnanie. - Trzymaj się Anulka, wkrótce się zobaczymy. Uśmiechnęłam się bez przekonania. Widziałam, że zaczęli między sobą szeptać. Zaniepokoiło ich zachowanie kobiety? W zasadzie miała rację, nie powinni wchodzić na teren ośrodka, a i ja miałam ochotę tymczasowo odciąć się od wszelakich osób mogących przypominać mi o Ponurym. A te bronie… Cóż, rzucę je gdzieś w kąt, bo tutaj raczej do niczego mi się nie przydadzą. Kobieta chwyciła mnie pod ramię, jakbyśmy nagle zostały najlepszymi przyjaciółkami i z uśmiechem zaprowadziła do środka. * * * Kopuła okazała się być tylko niepozornym wierzchołkiem góry lodowej. Prawdziwe centrum badawcze znajdowało się w podziemiach. Na dole ośrodek był podzielony na część mieszkalną i badawczą. Długie białe korytarze prowadziły do znakomicie wyposażonych sal zabiegowych i operacyjnych, składziku na leki, laboratorium. Czułam się jak w nowoczesnej klinice z bogatym zapleczem diagnostycznym. Tylko jakoś tak… pracowników brak. Po drodze nikogo nie spotkałyśmy. - Miejsce to zostało stworzone przez niejakiego profesora Pawłowa. – Akira posłała mi uśmiech, podczas oprowadzania po części badawczej. – Profesor zajmował się krzyżowaniem mutantów, a konkretniej ślepych psów z naszymi zwykłymi czworonogami występującymi poza Strefą. Wierzył, że stworzy mutanty zdolne do udomowienia, wyćwiczenia posłuszeństwa człowiekowi. Niestety profesor odszedł tej zimy i od tamtej pory tylko ja wraz z mężem i synem kontynuujemy jego pracę. Dzięki twoim próbkom możemy udoskonalać kolejne pokolenia... - Gdzie trzymacie psy? Jak wyglądają hybrydy? – Spytałam, chwytając za aparat. - Zaraz sama zobaczysz, Anastasio. Wszystko, co tutaj zaobserwujesz nie może wyjść poza ośrodek, dobrze? Zatrzymałyśmy się przy solidnych metalowych drzwiach. Kiwnęłam głową, czując jak rośnie we mnie napięcie. Akira przeciągnęła specjalną kartą przez czytnik, zapaliło się zielone światełko i weszłyśmy do środka. * * * Poczułam się jakbym była w schronisku. Szłyśmy szerokim wybetonowanym korytarzem, a po obu stronach mijałyśmy kolejne boksy z mutantami – każdy zwierzak był zamknięty oddzielnie. Teraz lepiej mogłam się przyjrzeć bezocznym psom, choć te ogarnięte furią rzucały się na kraty i drapały w ściany. Wydawały z siebie tak przeraźliwe dźwięki, od których włosy stawały mi dęba. - W jaki sposób je schwytaliście? – Spytałam podczas robienia im zdjęć. Ręce drżały mi z nerwów. Bliskość ślepych psów robiła na mnie ogromne wrażenie. To te potwory mijaliśmy w tunelu. To one ugryzły Ponurego. To przed tymi zębiskami mnie ochronił. - Strzałki ze środkiem usypiającym. Psy muszą być naprawdę w głębokim śnie, by móc do nich podejść. Samo znieczulenie ogólne jest niewystarczające. Ah, no i posiadamy tylko samice. – Uśmiechnęła się zdawkowo. - Chodźmy dalej. Przeszłyśmy przez kolejne drzwi do identycznego pomieszczenia. Z tą różnicą, że psy miały trochę gęstszą sierść i już nie wydawały tych diabelskich dźwięków, a szczekały na nas i powarkiwały. - Jak się pewnie domyślasz, tutaj mamy pokolenie F1… - ciągnęła Akira, natomiast ja namiętnie robiłam zdjęcia. – W ostatniej sali będzie F2. Dalej nie zaszliśmy. - Mówiłaś, że trzymacie same suki. Co robicie z narodzonymi samcami? Akira na moment się zawiesiła, więc obejrzałam się na nią przez ramię. Stała ze wzrokiem utkwionym gdzieś przed siebie, a gdy zauważyła, że na nią patrzę posłała mi uśmiech. - Wypuszczamy na wolność. – Odparła powoli. – Przejdźmy dalej. Nie spodziewałam się wyglądu osobników trzymanych w ostatnim pomieszczeniu. W boksach chodziły psy z gęstą nastroszoną sierścią i… najlepsze było to, że zwierzęta posiadały oczy. Przekrwione gałki oczne spoglądały w naszą stronę rozumnym wzrokiem. W przeciwieństwie do swoich rodzicielek, przedstawicielki drugiego pokolenia były wręcz niepokojąco spokojne. To dziwne, ale obudziły we mnie jeszcze większy lęk niż czystej krwi mutanty. - Będziesz mogła pracować na tych sukach i stworzyć F3. Pierwsze dwa pomieszczenia cię nie interesują, jasne? My pracujemy z tamtymi mamkami. A teraz chodź, pokażę ci twój pokój. * * * W drodze do części mieszkalnej Akira zakazała mi przechodzić przez jakieś czerwone drzwi, które mijałyśmy. Za dnia ona, jej mąż i syn tam pracują i nie chcą, abym im przeszkadzała. Nie ma problemu. Gdybym jednak czegoś od nich chciała, do komunikacji mam użyć interkomu. Tak to mam do dyspozycji własną kuchnię, prywatną łazienkę z wanną i prysznicem oraz sypialnię z wygodnym dwuosobowym łożem. Akira opuściła mój nowy pokoik, a ja z uśmiechem walnęłam się na łóżko i z przyjemnością wciągnęłam zapach świeżej pościeli. Chwilę później złapały mnie wyrzuty sumienia. W porównaniu ze stalkerami, ja tutaj wręcz tonęłam w luksusach. Część mieszkalna spokojnie pomieściłaby tuzin dorosłych mężczyzn. Nie musieliby spać na brudnych materacach czy zimnych podłogach. Zagryzłam wargi. Nie powinnam się tym przejmować. Sprawiedliwość nie jest częścią tego świata. Jeszcze tego samego dnia ściągnęłam stare opatrunki i wzięłam długą relaksującą kąpiel. Leżąc w wannie moje myśli samoistnie wędrowały do Ponurego. Gdzie teraz jest? Co robi? Czy też o mnie myśli? Czy kręci się koło niego jakaś kobieta? Ohh Ana, uspokój się. Przymknęłam oczy i starałam się odsunąć od siebie myśli o mężczyźnie, którego już nigdy więcej nie zobaczę. Ciąg dalszy nastąpi…
  8. XIII rozdział - ON Chciałem wynagrodzić Anie dni wypełnione cierpieniem i stresem. Chciałem, by się przy mnie rozluźniła i zapomniała o przykrościach, które ją spotkały. Marzyłem o tym, by w pełni mi zaufała, pozwoliła pomóc rozładować jej napięcie, dać zanurkować między gładkie uda… Cholera, jak ja jej pragnąłem. Ta mała wiedźma rzuciła na mnie jakiś czar. Obserwowałem jak spała z głową przyklejoną do mojej klatki piersiowej i powoli przepuszczałem rude pasma włosów przez palce. Taka bezbronna… W głębi umysłu czułem namiastkę tego prymitywnego samczego tryumfu, pojawiającego się po pierwszej upojnej nocy z kobietą, na której nam zależy. Stety niestety z Aną na całość nie poszliśmy, ale delikatna satysfakcja i tak się pojawiła. Mogłem przy niej leżeć i móc ją głaskać, a to nie mało. Zakiełkowała we mnie obawa, że dziewczyna może się rozmyślić, co do brnięcia w dalsze łóżkowe przygody albo co gorsza przestraszyć się swojej wczorajszej słabości i nie chcieć mnie więcej widzieć. Wczoraj działaliśmy pod wpływem impulsu aniżeli jakichkolwiek prawdziwych uczuć. Po przykrych przeżyciach Ana potrzebowała kogoś, kto da jej ciepło, a że ja byłem pod ręką… Nie sugeruję, że tak samo lgnęłaby do obcego faceta, ale… Ahh, po co ja w ogóle analizuję. I tak lada dzień się rozstaniemy. Ana pewnie pobędzie tu dzień lub dwa i wyruszy dalej. Skończą się przytulanki. Zjeżdżałem dłonią niżej głaszcząc jej plecy wzdłuż linii kręgosłupa i zawracając, gdy już czułem materiał bielizny. Miałem ochotę maksymalnie nacieszyć się tym porankiem. Ana zaczęła się powoli wybudzać i lekko przeciągać. - Mm, nie przerywaj. – Wymamrotała sennie, bo na moment zatrzymałem dłoń na wyczuwalnym pod koszulką dołeczku przy lędźwiach. Kusiło mnie, żeby zjechać łapskiem na tyłeczek i spojrzeć Anie prosto w oczy, ale grunt był na tyle niepewny, że wolałem nie ryzykować i mentalnie nie włazić w pokrzywy. Potulnie kontynuowałem głaskanie bez żadnych wybryków i… w końcu zaczęło mnie to usypiać. - Ponurasku… - Hm? - Mógłbyś mi zrobić… to co wczoraj? Odetchnąłem głębiej i zmusiłem się do skupienia na wczorajszych wydarzeniach - odgadnięcia, czego Ana może ode mnie chcieć. Umysł nie chciał współpracować, rozleniwił się. - Co chcesz, żebym zrobił?- Spytałem ochryple i zaraz poczułem, że Ana ze mnie schodzi. Otworzyłem przytomnie oczy. - Coś nie tak? Kobieta ułożyła się na plecach i spoglądając na mnie spod półprzymkniętych powiek, odsłoniła swój brzuch. Ahhm. Opanowałem cisnący się na usta uśmiech. Okej, zaskoczyło. Uniosłem się na łokciu i omiotłem spojrzeniem zmieszaną minę dziewczyny, a potem jej nagi płaski brzuchol. I tak spytałem. - Co mam zrobić, hmm? Ana poruszyła niecierpliwie biodrami, ale ponaglenie nie zadziałało. Uniosłem lekko brwi. Chciałem usłyszeć jasne polecenie. - Ohh no poliż mnie, Ponury. – Wyjęczała w końcu. Już nie hamowałem uśmiechu. W nagrodę za jej odwagę nachyliłem się nad brzuchem, ucałowałem tuż nad pępkiem. Ana momentalnie się rozluźniła z błogim westchnieniem, co tylko zachęciło mnie do dalszego działania i spełnienia jej polecenia. Językiem zacząłem zaznaczać na jej bladej skórze wilgotne ścieżki, które kończyłem powolnymi pocałunkami. Ana zaczęła głębiej oddychać i zaciskała palce na moich włosach, a ja działałem coraz śmielej całkiem wkręcając się w smakowanie delikatnej skóry, czemu wtórowały ciche kobiece westchnienia. O rany, Ana tak szybko się nakręcała. Czy to ja byłem taki dobry, czy tej dziewczynie nikt nigdy nie fundował podobnych pieszczot? Tak bardzo chciałem zaoferować jej pełen serwis! Polizałem jej podbrzusze i prawie zwariowałem, gdy poczułem subtelny kobiecy zapach. Uzależniłem się od niego, od razu. Wsunąłem dłoń pod plecy Any, co zachęciło ją do wygięcia się pode mną. Ucałowałem wypchnięte w górę żebra. Nie przerywając pieszczot spojrzałem w górę i od razu napotykałem wpatrujące się we mnie zielone oczy. Obserwowała uważnie jak mój język przesuwał się gładko po jej brzuchu. Może to skłoniło Anę do podjęcia śmielszych kroków, ponieważ podwinęła swoją koszulkę minimalnie wyżej, co przyczyniło się do częściowego odsłonięcia piersi. Miałem ochotę jęknąć z zadowolenia i docisnąć swoją erekcję wprost do kobiecości, lecz wolałem nie płoszyć dziewczyny. Od razu polizałem od spodu jedną pierś, potem drugą, na co Ana wręcz docisnęła moją głowę do siebie. Przetoczyła się na bok i zahaczyła udo o moje biodro, więc ręką już z automatu zacząłem głaskać jej nogę od zgięcia w kolanie na pośladku kończąc. Dziewczyna nie protestowała, przeciwnie - dyszała mi słodko nad uchem i niekontrolowanie poruszała swoimi bioderkami. Boże, zwariuję. Musiałem na moment przystopować, bo jeszcze trochę i straciłbym nad sobą kontrolę. Wziąłbym Anę tak jak leżeliśmy. Arrgh. Podniecenie było ledwo do zniesienia, ale twardo się nie poddawałem, choć cały drżałem od nierozładowywanego napięcia, które wciąż rosło. Dziewczyna nawet nie zauważyła, że zdjąłem dłoń z jej uda w celu podciągnięcia koszulki jeszcze wyżej, ale w połowie drogi zamarłem. Usłyszałem czyjeś wesołe nucenie na korytarzu. Wiedziałem kto idzie. Kurwa, że też w takiej chwili…! Rzuciłem Anie czujne spojrzenie i oderwałem się od niej w chwili, gdy gość z rozmachem otworzył drzwi, uprzednio mówiąc z grzeczności: „puk puk”. - Anulka zbieraj się, jedziemy. – Spalony zatrzymał się w progu, przekrzywił swój ciekawski łeb na bok. Zamrugał ze zdziwieniem gapiąc się to na mnie to na palącą się ze wstydu Anę. - No cześć Dziubki… –Powiedział powoli, po czym wyszczerzył kły w uśmiechu. – Dobrze się bawicie? Podniosłem się do siadu i subtelnie pokazałem mu ruchem głowy, by nas zostawił. Nie załapał albo nie chciał załapać. Swoją drogą nie spodziewałem się, że nowymi „opiekunami” Any będą Spalony i Suseł. - Anulka, mnie też przygarniesz do siebie na nockę? – Spytał, oparłszy się nonszalancko o ścianę i celowo całkowicie mnie ignorując. - Spalony, zjeżdżaj stąd. – Warknąłem przez zaciśnięte zęby. Nie chciałem być wobec niego ostry, ale no… jakoś samo wyszło. Przyszedł nie w porę, tak? Nie miał zamiaru się ruszyć. Skrzyżował ręce na torsie, rzucając Anie wyczekujące spojrzenie. W końcu się odezwała, gdy unormowała swój oddech i pozbierała myśli do kupy. - Mam… mam jechać z wami? Myślałam, że Ponury zaprowadzi mnie na miejsce. Oho… Ona nie wie, prawie zapomniałem. Wysunąłem się spod koca i zacząłem ubierać, bo czułem, że z dalszych igraszek już raczej dupa. - Ojj, nie. Tylko ja i Susełek będziemy się od teraz tobą opiekować. A ja wcześniej mówiłem, proponowałem byś się z nami trzymała. – Spalony usiadł na łóżku na moim miejscu. Zacisnąłem szczęki, gdy kątem oka zauważyłem jak pogłaskał Anę po wierzchu dłoni, a ona mu na to pozwoliła. Aż mnie zakłuło ze złości. - Nie miałabyś teraz dziury w brzuchu… Zielone oczy wypełnione żalem zmierzyły moją sylwetkę od góry do dołu. - Wiedziałeś o tym…? Nie pokiwałem jednoznacznie głową. Na moment zerknąłem w stronę Spalonego, w oczach którego czaił się tryumf. - Wiedziałem, że to nasz ostatni wspólny przystanek, Ana. – Mruknąłem. - Kiedy chciałeś mi o tym powiedzieć? A może wcale nie miałeś zamiaru mi tego mówić, tylko po prostu sobie odejść, bo tak byłoby ci łatwiej?! – Podniosła głos, a następnie zaczęła się ubierać, nie zwracając uwagi już ani na mnie, ani na Spalonego. - Kurwa, Ana. Nie wiedziałem, że moja obecność ma dla ciebie takie znaczenie. – Wydusiłem z siebie, chwytając ją za ramię. Wyszarpała się od razu, nawet na mnie nie spojrzała. Zachowywała się jakby nagle mój dotyk zaczął ją parzyć. Prychnęła. - Przyzwyczaiłeś mnie do siebie, oswoiłeś, troszczyłeś się o mnie i po tym wszystkim naprawdę myślałeś, że nagłe rozstanie może mnie nie zaboleć? – Mówiąc to patrzyła gdzieś w ścianę zamiast na mnie. – Wiesz co, ułatwię ci sprawę. Nie chcę cię więcej widzieć, tak będzie lepiej dla nas obojga. Szkoda, że działałeś za moimi plecami. Zamarłem. Czy myślała, że to ja wszystko ustawiłem, bo miałem jej dość? Opuściły mnie siły. Przestałem walczyć, reagować, tłumaczyć, próbować zatrzymać. Jedynie z bólem patrzyłem jak bez słowa w pośpiechu opuściła pokój. Ani jednego pierdolonego razu na mnie nie spojrzała. Nawet bronie zostawiła. Proszę jak podejście do drugiego człowieka może się diametralnie zmienić w przeciągu zaledwie pięciu minut albo i mniej. Jeszcze przed chwilą Ana może nawet gotowa była mi się oddać, w pełni zaufać, a teraz nawet się na mnie nie obejrzała. Byłem rozgoryczony. Spalony spoglądał na mnie spode łba. On chyba też nie spodziewał się tak gniewnej reakcji Any. - Ehh, te kobiece fochy. – Machnął ręką, podnosząc się z łóżka. – Nie przejmuj się, kiedyś jej przejdzie. Widziałem jak wstąpiło w nią nowe życie, kiedy wczoraj wszedłeś do baru. Zmarszczyłem brwi i nim Spalony opuścił pokój, wcisnąłem mu w ręce bronie dla Any. Przyjął je w niemym zrozumieniu. Nie będę jej gonił. * * * Nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Początkowo krążyłem po pokoju ze wzrokiem wbitym w podłogę i za wszelką cenę starałem się nie gapić przez okno na odjeżdżającą Anę. Wypełniała mnie mieszanka uczuć, a rządził gniew. Byłem wkurwiony na siebie samego. Spartoczyłem sprawę. Przecież o wszystkim mogłem Anie powiedzieć albo pogadać raz jeszcze z Gieszą, odwołać chłopaków… Nie, kurwa! Nie. Dobrze się stało. Nie mógłbym być cały czas przyklejony do tej dziewczyny. Jestem samotnikiem, tak? Skupiam się wyłącznie na sobie i na powierzonych mi zadaniach. Ochłoń. Nie będziesz się więcej o nią troszczył. Tak miało być. Tak miało się to skończyć. Żadnego zadurzania się, chłopie. Na nic ci to potrzebne. Koniec przygody. Zacisnąłem palce na karku, wbiłem wzrok w sufit. Potrzebuję się wyżyć, zapomnieć. I… chyba wiem co może mi w tym pomóc. Ciąg dalszy nastąpi…
  9. XII rozdział – ONA - Nie zostawiaj mnie! – Krzyknęłam za wybiegającym z pokoju Ponurym, ale najwyraźniej mnie nie usłyszał. Albo nie chciał słyszeć, bo musiał zrobić po swojemu. Drzwi się za nim zatrzasnęły, a ja zostałam zupełnie sama. Usiadłam na podłodze przy ścianie, podciągnęłam nogi pod brodę, objęłam je ramionami i spojrzałam w okno, przez które wpadał do pomieszczenia mdły blask pełni księżyca. Łzy niekontrolowanie zaczęły płynąć po policzkach. Dlaczego po raz kolejny musiało mnie spotkać tu coś złego? Za jakie grzechy jestem ciągle karana? Nagle mocno zatęskniłam za domem, za bezpiecznymi czterema ścianami mojej przytulnej sypialni. Miałam ochotę schować się pod kołdrą przed całym światem i przeleżeć kolejne tygodnie, aż zostanę zapomniana. Dotknęłam obolałe nadgarstki, a w głowie automatycznie pojawił się obraz świdrujących na wylot oczu Gawrona. Oczu wypełnionych pustką, w których nie można się było doszukiwać normalnych ludzkich uczuć. Oczu diabła. Próbowałam mu je wydrapać, na próżno. Prawie zostałam zgwałcona. Wciąż czułam jego łapy na swoim ciele, gdy przygniatał mnie do ziemi i zaciskał palce na moim pośladku, a jego ciężki oddech parzył w szyję. Zatrzęsłam się na te wspomnienie. Moje ciało zostało zbrukane brudnym niechcianym dotykiem obcego faceta. Bo on chciał, żeby tak było. On o tym zadecydował, że będę zabawką, jego workiem na spermę. Chciałabym przestać istnieć, rozsypać się na milion kawałków i zniknąć na wietrze. Zostałam zmiażdżona, odarta z godności. Czy od jutra wszyscy będą spoglądać na mnie jak na ofiarę? Jak na zranioną sarenkę, która próbuje z podniesionym łebkiem iść między wilkami? Gdyby nie niespodziewana interwencja Ponurego… Cholera. Przecież Ponury wybiegł za tym szaleńcem! A co jeśli facet ma przy sobie broń? Może Ponury leży teraz zastrzelony w krzakach, a Gawron właśnie do mnie wraca? Ogarnął mnie atak paniki. Zalała mnie fala gorąca, dostałam hiperwentylacji, łapałam łapczywie powietrze jak ryba wyjęta z wody. Biegałam oczami z kąta w kąt i nie mogłam się uspokoić. Położyłam dłonie na szybko unoszącej się klatce piersiowej i czułam jak serce tłucze mi o żebra – jak dziki ptak próbujący wydostać się z klatki. Zawładnął mną taki strach o Ponurego i o to, że koszmar zaraz do mnie wróci, że nie byłam w stanie się ruszyć. Panicznie bałam się wstać i wyjść z pokoju z obawy, że mój oprawca będzie stał na korytarzu. Miałam rację, koszmar do mnie wracał. Drzwi od pokoju otworzyły się i w panice automatycznie zaczęłam jeszcze szybciej oddychać. Cała drżałam i zalewałam się łzami, bo wiedziałam, że to On. Ciężko mi było złapać głębszy oddech, ale… to już bez znaczenia. Zaraz będę martwa w środku. - Spokojnie Malutka, już jestem. – Usłyszałam Ponurego - jego łagodny głos doprawiony przerażeniem. Chciał mnie wziąć na ręce, ale automatycznie zaczęłam się wyrywać od jego dotyku i wrzeszczeć, by mnie zostawił. – Okej, przepraszam cię, przepraszam mój błąd. Już wszystko załatwione Ana. Nie zobaczysz tego gościa nigdy więcej, obiecuję. Słyszysz co do ciebie mówię? Nie stanie ci się krzywda, okej? Mogę cię objąć? Chodź zmoczysz mi koszulkę i zostawisz na niej swoje gile, co? Chcesz? – Nie odpowiadałam, bo nie byłam w stanie, ale za to bardzo powolutku zaczęłam się uspokajać. Nic mi nie groziło…? Ponury odpuścił dalsze werbalne uspokajanie mnie. Usiadł obok, wyciągnął nogi przed siebie i oparł plecy o ścianę. Cierpliwie czekał, aż sama zadecyduję co zrobić. Nic nie mówił, nie ruszał się nawet. Trzymał oczy zamknięte, jakby właśnie się relaksował. Emanujący od niego spokój wpływał pozytywnie też na mnie, bo z czasem wrócił mi normalny oddech, przestałam się trząść, nawet łzy przestały lecieć. Atak minął. Dotarło do mnie, że nie muszę się dłużej martwić o Ponurego i że ja także jestem już bezpieczna. Zagrożenie minęło, zostało wyeliminowane. Koszmar zniknął. W ciszy przyglądałam się zastygłej w bezruchu sylwetce mężczyzny. Oddychałam spokojnie, nie odwracając wzroku od Ponurego. Ten widok działał na mnie kojąco. Minęły długie minuty, podczas których biłam się z myślami, ponieważ… bardzo chciałam wgramolić się mężczyźnie na kolana. Z drugiej strony bałam się jego reakcji, choć desperacko potrzebowałam jego bliskości, ciepła. - Ponury… - zaczęłam łagodnie - …nie ruszaj się, proszę. - Okej…? - Zgodził się i z ciekawości otworzył jedno oko, by zorientować się jaki pomysł strzelił mi do głowy. Prawda, bałam się jego reakcji, ale jakby nie patrzeć, to już nie raz byłam blisko jego ciała, więc zaryzykowałam. Bo nie był mi obcy. Przeniosłam się na jego uda i skulona wtuliłam głowę w zagłębienie jego szyi. Musiał się nieźle zdziwić takim obrotem spraw, bo serce zaczęło mu bić mocno, równo. Najważniejsze, że nie próbował mnie obejmować, przytulać, głaskać. Byłam mu za to bardzo wdzięczna, bo w ten sposób pozwalał mi się z nim oswajać. - Liczyłem na loda-niespodziankę. – Palnął, burząc tak ukojną atmosferę. Uderzyłam go za tę uwagę w ramię. – Auć. Widzę, że w tym pokoju panuje cenzura słowa. - Jesteś niemożliwy. – Westchnąwszy, pokręciłam głową z dezaprobatą. Prawdę mówiąc, to specyficzny humor Ponurego rozładował siedzące we mnie napięcie. Czego ja się obawiałam? Znów nastała przyjemna cisza, kojąca wręcz zmysły. Tego potrzebowałam - posiedzieć przy kimś, kto to zrozumie. Trwaliśmy tak przez dobrych kilka minut, póki Ponury znów nie pokusił się o jej przerwanie. Stał się nad wyraz gadatliwy, jak na niego. - Będziemy tak siedzieć, dopóki nie ścierpną mi nogi? Na mojej twarzy niekontrolowanie pojawił się delikatny uśmiech. Bardzo skutecznie udawało mu się odciągać moje myśli od traumatycznego przeżycia. - Tak, czy to problem? - Żaden problem. Ekstra, marzyłem o tym byś na mnie siedziała i zaburzała mi krążenie. - Mam zejść? – Spytałam, niewinnie przewracając oczami. - Nie, siedź sobie. Przymknęłam oczy i ponownie zanurzyłam się w rozmyślaniach. Ponury pozbył się mojego prześladowcy. Zlikwidował mężczyznę, który miał zostawić bliznę na mojej psychice do końca życia. To wiele dla mnie znaczyło. Wiem, że nigdy w podobnym stopniu nie będę w stanie mu się odwdzięczyć. Nie znam osoby, która zrobiłaby to samo będąc na jego miejscu. A Thomas? Podejrzewam, że zemdlałby w progu zamiast mnie bronić. Zagryzłam dolną wargę. Jakoś… nie chciałam przy Ponurym rozmyślać o swoim życiowym partnerze. Odważyłam się unieść lekko głowę i ucałować Ponurego na linii żuchwy pokrytej drapiącym zarostem. Z powrotem wtuliłam głowę w jego szyję. Patrzyłam jak pod wpływem przełknięcia śliny poruszyło się mocno zaznaczone jabłko Adama. - Podoba mi się – wyszeptałam i szybko sprostowałam – twoja grdyka. - Hm? Ahh, to. Możesz patrzeć, ale nie za długo, bo jestem wstydliwy. Zaśmiałam się i dotknęłam jego policzka. Czułam się dobrze, kiedy Ponury starał się mnie rozbawić. Wcale nie musiał sypać wymyślnymi żartami. Wystarczy, że poważnym tonem powiedział coś naprawdę głupiego. - Możemy przejść do łóżka? – Spytałam odsunąwszy się lekko, by spojrzeć na Ponurego z zalotnym uśmiechem. Podłapał moją gierkę. - Cholera nie sądziłem, że moja anatomia tak na ciebie zadziała. Wydał z siebie niski zwierzęcy pomruk, od którego przeszły mnie przyjemne ciarki wzdłuż kręgosłupa. To głupie, ale w głowie pojawiła się myśl, że ten odgłos był zarezerwowany tylko dla mnie. I… nagle dopadło mnie irracjonalne ukłucie zazdrości, ponieważ pomyślałam o byłych partnerkach Ponurego, których na pewno nie było mało. Pewnie nawet nie pamiętał twarzy wszystkich dziewczyn, nie mówiąc już o imionach. Czemu więc ja miałabym być wyjątkowa i jako jedyna usłyszeć ten pociągający samczy dźwięk? Potrząsnęłam głową, chcąc odsunąć od siebie te niepokojące myśli. Wtedy przypomniałam sobie o ranach. - Ah, Ponury. Chciałabym, abyś jeszcze zerknął, czy moje szwy dalej się trzymają. - W tych ciemnościach? No dobra, włączę sobie noktowizory w oczach. Rozbieraj się, Malutka. Pomyślałam chwilę nad pozycją, w której mielibyśmy to zrobić i wpadłam na pewien pomysł. Już bez krztyny wstydu usiadłam na Ponurym okrakiem i uniosłam się tak, że akurat mój brzuch był na wysokości jego twarzy. Oparłam dłonie o ścianę nad głową Ponurego i spojrzałam w dół. - Nadal mam udawać porażenie czterokończynowe, czy pozwalasz mi się dotknąć? – Uniósł pytająco jedną brew. - Pozwalam, głupolu… Zamknęłam oczy, bo jednak speszyła mnie moja śmiała postawa. Nie przemyślałam, że sytuacja stanie się dla mnie tak intymna, ale starałam się sprawiać wrażenie niewzruszonej faktem, iż Ponury podwinął moją koszulkę. Jedną ręką przytrzymywał ją na wysokości mojego wyrostka mieczykowatego, a drugą delikatnie odklejał opatrunek. Zauważyłam ślady po ugryzieniu psa na jego przedramieniu. Wiedziałam skąd ta pamiątka. Przeczesałam palcami krótkie jasne włosy, jakby w ten sposób okazując mu wsparcie. Na moje nieszczęście jego włosy okazały się być tak milutkie, gładkie i przyjemne w dotyku, że wkręciłam się w ich przeczesywanie. Szybko dorzuciłam do tego delikatne drapanie skóry głowy i karku. Ponury zastygł z czołem opartym o mój nagi brzuch – widocznie podobało mu się to, co robiłam. Ranka była z powrotem zaklejona. - Szwy całe? – Spytałam, powolutku przesuwając paznokciami po jego karku. Czułam, że przechodzą go ciarki. Wymruczał w odpowiedzi niewyraźne: „mhm”. Uśmiechnęłam się lekko. Znalazłam w Ponurym jakiś jego czuły punkt i... cholera, bardzo mi się to spodobało. Dawanie jemu przyjemności automatycznie i mi sprawiało nie lada przyjemność. Prosta zależność, prawda? Nie spodziewałam się, że mężczyzna zdecyduje się ucałować mój brzuch. Raz, potem drugi, trzeci. Robił to bardzo niespiesznie, leniwie wręcz. Tym samym dawał mi czas na reakcję. Nie blokował moich bioder, więc w każdej chwili mogłam się od niego odsunąć. Nie chciałam. Jego dłonie spoczęły na mojej talii. Przytrzymałam opadającą koszulkę, a palce drugiej ręki bezwładnie zacisnęły się na krótkich włosach. Gdy mężczyzna postanowił dołączyć do wilgotnych pocałunków swój język i pieścić nim moją skórę, z mojego gardła wydobył się niekontrolowany jęk podniecenia. Speszona zagryzłam dolną wargę i zauważyłam, że Ponury poprawił sobie coś w spodniach. Okej… nie „coś”. Ugięły się pode mną kolana. Ogarnęła mnie silna potrzeba poczucia jego warg na swoich. Usiadłam na nim i przylgnęłam do jego ciała swoim. Dłoń, którą wcześniej podtrzymywałam koszulkę, przeniosłam na jego kark. Ponury jakby czytał mi w myślach, doskonale reagował na moje gesty. Wiedział co chcę zrobić i to właśnie on wykonał pierwszy ruch – przesunął koniuszkiem języka po moich wargach, które rozchyliły się dla niego ochoczo i wpuściły go do środka. Westchnęłam błogo, odwzajemniając głębszy pocałunek. Zaczęliśmy całować się powoli, zmysłowo, kosztowaliśmy siebie nawzajem. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz czułam się tak bardzo kobieco, tak pięknie. Czułam bijące od niego pożądanie i bynajmniej nie było ono puste, zwierzęce. Naładowane było czułością, chęcią sprawienia mi przyjemności. Bardzo mnie to podnieciło. W jego ramionach odzyskiwałam pewność siebie. Przez moje krocze przeszedł mocny, przyjemny skurcz i na ten impuls bezwiednie otarłam się o Ponurego, przy okazji wyczuwając rozmiary jego podniecenia. Lecz… za dużo, za szybko, jeszcze nie byłam gotowa na więcej. Zakończyłam pocałunki i oparłszy głowę o czoło mężczyzny, patrzyłam na niego z bliska swoimi zamglonymi namiętnością zielonymi oczami. Nasze ciężkie oddechy mieszały się ze sobą, serca biły podobnym rytmem. - Dlaczego musisz tak świetnie całować? – Wysapałam, na co Ponury zrobił typowy dla siebie gest - wzruszył ramionami. - Lata praktyki. Znowu to ukłucie zazdrości. Nie dałam po sobie poznać, że je poczułam. Nie chciałam psuć chwili, bo wiedziałam, że mężczyzna nie miał na celu wzbudzenia we mnie zazdrości. - Posłuchaj… chciałabym to dokończyć, ale nie dzisiaj, dobrze? – Spojrzałam na niego uważnie. Przełknął ślinę, zerknął w dół i podniósł z powrotem wzrok na mnie. - A pozwolisz mi chociaż spuścić sobie ciśnienie? Bo nie wytrzymam tego napięcia. – Jęknął, a ja zamrugałam ze zdziwieniem. - Ale tutaj…? - Niee geniuszu. – Zaczesał moje włosy za ucho i posłał mi łobuzerski uśmieszek, który od razu skradł mi serce. Ponury zdecydowanie zbyt rzadko się uśmiecha. – Myślałem nad skoczeniem do łazienki, ale skoro chcesz popatrzeć… - Zaczekam. – Przerwałam mu dalsze głośne rozmyślania i znów go pocałowałam. Prawdę mówiąc, aż zżerały mnie od środka chęci poobserwowania mężczyzny… hm, przy pracy. Ale co za dużo to niezdrowo! Nie przetrzymując go już dłużej, podniosłam się z jego ud. Ten od razu zerwał się na równe nogi i prawie że wybiegł z pokoju. Uśmiechnęłam się szeroko. Spodobało mi się to jak mocno podnieciłam Ponurego. Mogłam się z nim jeszcze troszkę podroczyć i poocierać się o jego silną erekcję. Ahh. Przeszłam dwa kroki i poczułam między nogami efekty bliskości z Ponurym. Tonęłam wręcz! Nieźle. Usiadłam na łóżku i ze zdziwieniem wyciągnęłam spod tyłka… rozkładany nóż? Na kocu leżał jeszcze łuk, strzały ukryte w kołczanie i… mój plecak! Cudownie się złożyło. Czym prędzej ściągnęłam z siebie spodnie oraz zawilgocone kobiecą wydzieliną majtki i założyłam czystą, suchą bieliznę. Założyłam nogę na nogę i teraz mogłam dokładniej przyjrzeć się broniom. Dotykałam akurat cięciwy, gdy do pokoju wrócił Ponury. Już na wejściu otaksował wzrokiem moje gołe nogi. - Ouu, zmieniłaś zdanie? – Spytał z niewinną nadzieją w głosie. Pokręciłam głową i posłałam mu tajemniczy uśmiech. Kiwnęłam palcem, by podszedł bliżej. Zatrzymał się przede mną. - Daj mi rękę. – Powiedziałam, wstając z łóżka. Wykonał polecenie, a ja wsunęłam mu do ręki wilgotne majtki, jednocześnie stając na palcach, by wyszeptać mu do ucha – To dla ciebie. Zmarszczył lekko brwi i po chwili zorientował się co dostał. - Ana, diablico. Ale jesteś niegrzeczna! Chcesz żebym znowu musiał iść do łazienki? Zachichotałam. W ramach podziękowania ucałował mnie w czubek głowy, a „prezent” wsunął sobie do kieszeni spodni. Dawno nie czułam się tak dobrze w obecności jakiegokolwiek mężczyzny. Chciałam, by te chwile trwały wiecznie. - Dziękuję za te prezenty, Ponury. Są wspaniałe. Wzruszył ramionami. - Drobiazg. Od teraz będziesz mogła sama obronić się przed krwiożerczymi psami, ewentualnie strzelić mi kosę pod żebra, kiedy okażę się być za słaby w łóżku. Westchnęłam ciężko, spoglądając na niego spod rzęs. Ten jego humor… Pacnęłam go wierzchem dłoni w brzuch. - Rozbieraj się, będziesz mnie grzał w nocy. – Zarządziłam, odłożyłam bronie na bok i wskoczyłam pod koc. - Okej, pani dowódco. Rozkaz to rozkaz. - Tak jak naszej pierwszej wspólnej nocy Ponury pozostał jedynie w samej bieliźnie. Położył się przy mnie na plecach, a ja przykleiłam się do niego w taki sam sposób, w jaki przedtem się przy nim obudziłam. Tym razem byłam w pełni świadoma na kim leżę i… przez głowę przeszła mi myśl, że nie zamieniłabym Ponurego na nikogo innego. - Dobranoc. – Ziewnęłam i nie wiem co się w mojej głowie poprzewracało, ale zamiast pogłaskać Ponurego po policzku tak jak chciałam, to pogłaskałam go… po penisie. A to dosyć odległe miejsca, muszę przyznać! Speszył mnie ten mój wyczyn, bo szybko zabrałam rękę z powrotem na brzuch mężczyzny. Ponury za to zamruczał przeciągle w ten przyjemny dla mnie sposób, po czym palnął: - Myślę, że się polubimy, Ana. - Głupek. – Szepnęłam, nie powstrzymując cisnącego się na usta uśmiechu. Przymknęłam oczy i wkrótce usnęłam z uczuciem, że jestem w pełni bezpieczna w ramionach Ponurego. Ciąg dalszy nastąpi…
  10. XI rozdział – ON Przez te niecałe trzy dni tak zszargałem sobie nerwy, że wyczerpałem limit do końca roku. Przez pierwszą noc spać nie mogłem z obawy o Anę, Giesza to samo, więc z braku laku wydoiliśmy dwie flaszki. Posiadówka była u Postrzelonej – tak sobie w myślach nazwałem Anę, bo po pijaku wydawało mi się to mega śmieszne. Chciałem podzielić się tym żartem z Gieszą, ale facetowi zebrało się na wyznania i wypaplał, że Ana jest jego bratanicą. Więc ugryzłem się w język i tylko pogratulowałem, nie wiedzieć po co. Towarzysz wydudlił za dużo i zaczął ubolewać nad stanem Anastasii. Jak on się zamartwiał! Sterczał na chwiejnych nogach nad jej łóżkiem i z najszczerszą troską powiedział, że doleje jej do kroplówy trochę wódeczki, bo: „Jak to tak ona o suchym pysku przy nas…” Szczęśliwie odciągnąłem go od tego pomysłu. Następnego dnia, kiedy Ana dalej głęboko spała, Giesza naskoczył na mnie i zabronił mi gdziekolwiek z dziewczyną łazić i krzyczał, że mam się trzymać od niej z daleka, a do naukowców zaprowadzi ją ktoś inny, bo „z nimi” nic jej się nie stanie. Było mi żal, bo trochę przywiązałem się do towarzystwa tej dziewczyny, ale starałem się zrozumieć punkt widzenia jej wuja. Przemilczałem sprawę głównie z tego powodu, że faktycznie nie czułem się być odpowiednim „opiekunem” dla Any podczas drogi. Skoro jest ktoś z kim dziewczyna będzie bardziej bezpieczna, niech tak zostanie. Tego samego dnia udałem się z powrotem do tunelu, by trochę oczyścić swoje sumienie. Cóż, mój plecak był cały w kawałkach – dosłownie nie było co zbierać. Natomiast tobołek Any okazał się nie być atrakcyjny dla zwierząt. Miał tylko kilka śladów po pazurach, a tak to zawartość nie ucierpiała. Giesza ucieszył się na tę nowinę i jeszcze tego samego dnia przyszedł jakiś uczony, który zabrał z plecaka próbki, póki jeszcze można było coś z nimi zdziałać. Nie wdawałem się w szczegóły, ale Giesza powiedział, że za tę akcję mi się odwdzięczy. Resztę rzeczy Any przeniosłem do swojego pokoju w oddzielnym trzypoziomowym budynku. A właściwie to dwupoziomowym, bo trzecie piętro było doszczętnie zdewastowane i zagruzowane i nijak nie można było się tam dostać. W każdym razie wieczorem zastałem przy łóżku Any Spalonego i Susła. Zdziwiłem się, nie powiem. Spalony powiedział, że przyjechali tu specjalnie dla niej. Wieści po Zonie szybko się rozchodzą. Z uwagi na to, że z rana Giesza dał mi powód do opuszczenia kompleksu, to sympatię towarzyszy do dziewczyny postanowiłem wykorzystać. Mieli jej pilnować i dać mi znać natychmiast, kiedy się przebudzi. W ramach podziękowań za odzyskanie próbek, Giesza oddelegował do mnie młodą gąskę, by ta zaprowadziła mnie do znajomego stalkera zaszytego w podziemnym bunkrze. Facet okazał się być handlarzem – i to nie byle jakim. W kartonach na półkach zapakowana była amunicja, w gablocie pod ladą leżały noże sprężynowe, motylkowe i trochę pistoletów maszynowych. Na ścianach porozwieszane były karabiny szturmowe, snajpery, shotguny, a nawet klasyczny łuk z kompletem strzał. Handlarz mówił, że na zapleczu ma parę granacików i celowniki laserowe, jeśli mnie interesują. Ceny miał kosmiczne, ale z racji, iż byłem od Gieszy, to facet dał mi niezły rabat. Obłowiłem się, nie ma co. Spędziłem w tym raju dobrych kilka godzin. Wyszedłem przeszczęśliwy z moimi nowymi dziećmi – M16A2 i MP5A3. Wybrałem też coś dla Any. Początkowo dla żartu miałem wziąć kij baseballowy, ale potem pomyślałem na poważnie o jej bezpieczeństwie i ostatecznie zdecydowałem się na poręczny nożyk sprężynowy. Skusiłem się też na ten łuk ze strzałami, bo tak mi do niej przypasował, a handlarz mocno zjechał z ceny jak usłyszał, że to dla dziewczyny, więc żal było nie brać. Mogłem od początku mówić, że cały sprzęt dla niej, to może dostałbym jeszcze większy rabacik. A już chuj z tym, skąpcem nie jestem. * * * Skorzystałem z okazji, że jeszcze było widno i odszedłem na skraj lasku, by przetestować nowe bronie. Czułem na sobie wzrok obserwatora, a raczej… obserwatorki. Paręnaście metrów dalej, u wejścia do baru stała… no kurwa, moja była! A ta tu czego? Nalka pomachała mi z daleka na powitanie i zarzuciła blond włosami. Wyciągnąłem magazynek od M16 i wycelowałem w dziewczynę. Szybko zrezygnowała z podejścia do mnie. Krzyknęła: „IDIOTA!” i schowała się w barze. * * * Przez cały dzień nie dostałem informacji ani od Spalonego ani od Susełka, że Ana się wybudziła. Znów zjebał mi się humor, więc postanowiłem trochę przy niej posiedzieć. Lecz najpierw odniosłem bronie do swojego pokoju. Na korytarzu zaczepił mnie ziejący alkoholem Giesza. Chwycił mnie za ramię, aby się nie obalić. - A ty jesszzzcze tutaaaj? Koniec zadania! END KURWA. Albo the end. – Zmarszczył brwi. – Finissszzz, o. Pchnąłem go na ścianę, bo zaraz oparłby się na mnie całym ciężarem. - Idź spać, Giesza. Mogę tu siedzieć ile chcę i nie bój się, nie będę potem śledził Anastasii. Muszę się upewnić, że wszystko z nią w porządku. Pomogłem mężczyźnie dotrzeć do jego pokoju, choć ten już w połowie drogi zaczął chrapać. Niezbyt wdzięcznie walnąłem go na materac, po czym szybkim krokiem opuściłem budynek i skierowałem się do baru. Pech chciał, że na wejście podbiegła do mnie Nalka. Brakowało mi sił na tę kobietę. Ani szorty odsłaniające zgrabne opalone nogi, ani cycki na wierzchu na mnie nie działały. Niestety dziewczyna nic innego poza swoim ciałem nie miała do zaoferowania. Ogarnęło mnie nagłe znużenie. Nalka nieskładnie mówiła mi do ucha o tym, że ma mokro między nogami. Chciałem ją „pocieszyć”, że niesprawne zwieracze to nie koniec świata, lecz pojawienie się Any zepchnęło psychiczne dokopanie Nalki na ostatni plan. * * * Powiedziałem Anie tylko o części wydarzeń, które miały ostatnio miejsce, a mianowicie o przekazaniu próbek jej przyszłym współpracownikom, odratowaniu jej rzeczy, o dowiedzeniu się o jej pokrewieństwie z Gieszą oraz o wyprawie do raju. Nie wspomniałem ani słowem o tym, że to nie ja ją zaprowadzę do laboratorium ani o tym, że jej wuj ma do mnie żal. Nalka stała przy barze i sącząc drinka przyglądała się nam uważnie. Musiała ją zżerać zazdrość i co tu dużo kryć – słusznie, bo nie dorastała Anastasii do pięt. Przekazane wieści sprawiły, że Ana była cała w skowronkach. Taaa… dopóki nie zawiesiła wzroku na jednym gościu. Od razu mina jej zrzedła. Spojrzałem w tę samą stronę i wydawało mi się, że skądś znam tę zakazaną gębę. - Wiesz co, jestem zmęczona. – Oświadczyła znienacka, po czym uśmiechnęła się do mnie słabo. – Pójdę już spać, nie powinnam od razu forsować tak organizmu. Jutro spytam wuja kiedy ruszamy w drogę. Pokiwałem smętnie głową. „Zanim się obudzisz, mnie już tutaj nie będzie.” – pomyślałem. - Odprowadzić cię na górę? - Hmm? Nie, nie trzeba. Dobranoc, Ponury. - Dobranoc. – Mruknąłem, odprowadzając Anę wzrokiem. Gdy zniknęła mi z oczu, poderwałem się z miejsca i uderzyłem do baru. No to koniec przygód z Panną Rudą. Trzeba zapić ten żal. – Wafel, masz może stouta? Barman postawił na stół ciemną butelkę, odkapslował. - Dzięki. – Zapłaciłem i zauważyłem, że Nalka przesiada się bliżej mnie. Westchnąłem ciężko. Usiadła bokiem do kontuaru, oparła łokieć o ladę i sugestywnie zaczęła bawić się słomką, niby to z nudów jeżdżąc po niej palcami w górę i w dół. - Postawisz mi kolejnego drinka? - Nie. I nie było tematu. Chwyciłem piwo i dołączyłem do roześmianej ekipy Spalonego. * * * Alkohol nie sprawia, że nagle staję się duszą towarzystwa. Siedziałem przy stole, słuchałem żartów, ale myślami byłem daleko. Nie bez powodu jestem samotnikiem – uważam się za skrajnego indywidualistę. Nie każdy jest w stanie zrozumieć fakt, że można dobrze się czuć w swoim własnym towarzystwie. Sam na sam ze swoimi myślami. Podczas drogi nikt nie spowalnia, nikt nie zadaje durnych pytań, nikt nie wymusza na tobie rozmowy. No i przede wszystkim z nikim nie musisz się niczym dzielić. Powinienem się cieszyć, że już nie jestem skazany na Anę. No właśnie, powinienem. Kurwa. Przypomniało mi się, że miałem dla dziewczyny prezent. Dopiłem duszkiem czwarte piwo i bez słowa opuściłem lokal. Jeśli Ana będzie spała, to najwyżej położę bronie przy jej łóżku, już trudno. Zgarnąłem sprzęt z pokoju i pognałem z powrotem do baru. Wbiegłem na piętro i od tej chwili postanowiłem zachować bezwzględną ciszę. Ale… coś było nie tak. Słyszałem odgłosy jakby coś walało się po podłodze, jakieś warknięcia i… szamotanina? W dodatku dźwięki dochodziły z pokoju Any. Wpadłem do pomieszczenia i widok jaki tam zastałem zmroził mi krew w żyłach. Facet, którego widok wcześniej tak zaniepokoił dziewczynę, teraz przygniatał ją do podłogi. Blokował jej kończyny, próbował ją kneblować, a ta wierzgała i piszczała, próbując się wyrwać. Sapał nad nią, jednocześnie majdrując przy swoim kroczu. Byłem wykurwiście opanowany. Facet nawet nie zorientował się, że ktoś za nim stał. Rzuciłem sprzęt na łóżko i szarpnąłem kolesia do tyłu odciągając go od Any. Nie wiedział co się dzieje. - Wstawaj! – Rzuciłem, krążąc wokół niego. Nie nie. Wbicie noża w jego plecy było zbyt łatwe. Facet poderwał się na nogi i jeszcze nie zdążył się wyprostować, kiedy dostał z pięści w ryj. Nie mogłem się powstrzymać, ale nie zasłużył sobie na czystą zagrywkę. Pchnąłem delikwenta na ścianę, chwyciłem go za koszulę i przyjrzałem się jego zakrwawionemu obliczu. Trochę przez to straciłem czujność, bo koleś trzasnął mnie bykiem, co spowodowało, że poleciałem do tyłu i natychmiast go puściłem. Na moment pociemniało mi przed oczami. Potrząsnąłem głową, by odzyskać wzrok i mignęły mi tylko plecy faceta, kiedy wybiegał z pomieszczenia. Rzuciłem się w pogoń za nim. Szybki był, skubany. Wybiegłem za nim z baru i błyskawicznie odszukałem w ciemnościach jego uciekającą sylwetkę. Gonitwa przeniosła się do lasu. Koleś był w słabszej kondycji ode mnie, więc wkrótce zaczął zwalniać i wtedy go dopadłem. Z impetem polecieliśmy obaj w trawę. Teraz to ja przygniatałem go do ziemi i bez opamiętania waliłem go w pysk. Gdy zrobiłem sobie krótką przerwę, by ocenić jego stan, znów wykorzystał sytuację i cóż, teraz to ja leżałem plecami do ziemi. - Pożałujesz, że mi przerwałeś, nędzny stalkerzyno. – Wysyczał i uderzył mnie z całej siły w splot słoneczny. Poczułem silny ból, łapczywie chwyciłem powietrze. Przez myśl mi przeszło, że dziad mnie zabije, a potem pójdzie dokończyć dzieła. Wizja Any w łapach tego zwyrola mnie otrzeźwiła. Zadziałałem błyskawicznie – przecież miałem przy sobie nóż! Wbiłem ostrze w krtań kolesia po samą rękojeść. Z jego ust zaczęła toczyć się krew, a na jego twarzy wymalowane było zdziwienie. Opadł na mnie ciężko, więc musiałem zepchnąć go z siebie i wyciągnąwszy nóż z jego ciała, po prostu go zostawiłem. Pozwoliłem mu się wykrwawić. Pomyślałem, że będzie dobrą przekąską dla mutasów. Chwytając się pod mostkiem i ciężko oddychając, skierowałem kroki z powrotem do baru. Teraz musiałem być przy Anie. Ciąg dalszy nastąpi…
  11. X rozdział – ONA - …TY FIUCIE! CHORY POJEBIE, mogłeś ją zabić! - Ponury uspokój się. USPOKÓJ SIĘ DO CHOLERY, to kot. Świeżak odruchowo strzelił, bo na moment musiałem oddalić się w krzaki i zadziałał w obronie własnej. - Tak kurwa, w obronie własnej. Przed nieuzbrojoną kobietą! - Ojjj palec mu się omsknął, daj spokój. Już wystarczy, że zmasakrowałeś mu nos. Przestań się na niego rzucać! Lepiej pomóż dziewczynie, bo trochę ciurka z tej rany. Uchyliłam powieki i od razu próbowałam wstać, lecz pohamował mnie przeszywający ból brzucha gdzieś po prawej stronie pod żebrami. Syknęłam i wtedy Ponury rzucił się przy mnie na kolana i zaczął uciskać ranę. - Już jestem. Nie odpływaj mi tu Malutka. – Mówił rozkazującym tonem, więc starałam się trzymać oczy otwarte. – Przestańcie się gapić i dajcie apteczkę! Nie. Ty młody lepiej nie podchodź, bo z nerwów mogę przypadkowo dźgnąć cię nożem. W obronie własnej, rozumiesz… Ponury działał szybko, a jednocześnie starał się ograniczać mi ból do minimum. Sprawdził czy zostałam przestrzelona na wylot – na szczęście tak. Nie uśmiechało mi się wyjmowanie kulki na żywca. Półprzytomnie patrzyłam na kulącego się kawałek od nas chłopaka tamującego lecącą z nosa krew. Zdaje się, że to był mój strzelec. Nieopodal niego stał starszy facet i nerwowo ćmił fajkę. Nie byłam zła, wręcz przeciwnie. Czułam dziwne wewnętrzne oczyszczenie. Jakbym przeżyła katharsis. Mogłam zginąć, a jednak żyję, tak? Chociaż… jeszcze nie wszystko przesądzone. Może Ponury okaże się być kiepskim pielęgniarzem. - Gotowe, ale czym prędzej muszę cię zabrać do Baru, okej? Pokiwałam głową i znów próbowałam wstać, lecz tym razem powstrzymał mnie mój towarzysz. - Nie ruszaj się, bo zaraz opatrunki szlag trafi. Już cię biorę. – Wytarł zakrwawione dłonie w spodnie, po czym ostrożnie wziął mnie na ręce. Widziałam jak po twarzy Ponurego przebiegł grymas. - Może spróbuję iść o własnych siłach? – Zaproponowałam cicho. - Twoja dupka z ołowiu mi nie przeszkadza, nie o to chodzi. Uśmiechnęłam się słabo i już pewniej objęłam jego szyję, by wręcz zwinięta w pozycję embrionalną wytrzymać kolejne minuty drogi. * * * Wejście Ponurego niosącego mnie na rękach wywołało w knajpie niemałe zainteresowanie. Od razu podszedł do nas mój wujek – niski facet koło pięćdziesiątki z wyhodowanym lekko odstającym brzuszkiem. Miał kamienny wyraz twarzy, więc chyba wiedział o moim postrzale. - Witajcie, lekarz zaraz będzie. Chodź Ponury, zaniesiesz Anastasię na górę. * * * Leżałam na twardym łóżku, a Ponury kręcił się obok lekarza zakładającego mi wenflon i co rusz pytał jak może mu pomóc. - Wypakuj trzy strzykawki piątki oraz żółte igły z opakowań, są w mojej torbie. Stań albo usiądź sobie gdziekolwiek, to trochę potrwa. Wiemy ile ważysz? – Tu pytanie skierowane do mnie. - Czterdzieści sześć. - Prawie jak mały słonik. – Wtrącił się Ponury, siadając mi w nogach. Prychnęłam cicho i powoli zaczynałam odpływać… * * * Wybudziłam się, kiedy słońce dalej było wysoko na niebie. Już po wszystkim? Tak szybko? W pokoju nikogo nie było, kroplówka odłączona i pusta. Dziwne. Ostrożnie zajrzałam pod koszulkę i odkleiłam opatrunek – rana była zaszyta, a aluminium już lekko wytarte. To samo wyczułam po drugiej stronie. W porządku, przeżyję. Zakleiłam z powrotem gaziki. No dobra, zaraz pójdę poszukać Ponurego, ale najpierw szybkie odświeżenie. Odkleiłam plasterki przytrzymujące wenflon, wyrwałam go z żyły i lekko się zataczając opuściłam pokój. * * * Rozejrzałam się po sali, lecz nigdzie nie było Ponurego ani mojego wuja. Ale! Rozpoznałam siedzącego przy barze Spalonego żywo gestykulującego w rozmowie z barmanem. Może niepotrzebnie tak niepostrzeżenie go zaszłam od tyłu, bo Spalony w swej bogatej gestykulacji niechcący przywalił mi łokciem prosto w cyca. - AŁAAA. – Jęknęłam. - O, pardon. – Mężczyzna się odwrócił i natychmiast rozpromieniał na mój widok. – Anulka, ty żyjesz! Słyszałem przez co przeszłaś… Dobrze cię widzieć. – Zjechał wzrokiem na moją dłoń rozcierającą bolącą pierś i uśmiechnął się łobuzersko. – W ramach przeprosin mogę pomasować, a nawet ucałować. Zobaczysz, że szybko zapomnisz o bólu. Spojrzałam na niego spode łba. - Dziękuję za troskę, ale obędzie się bez macanek. – Klapnęłam ciężko na hokera obok. – Od kiedy tu jesteś? Jest z tobą Suseł? - Wczoraj wieczorem zajechaliśmy. Suseł jest, ale poszedł się zdrzemnąć. - Zaraz… to od kiedy ja tu jestem? - Nooo… - Spalony zmrużył oczy w zamyśleniu. – Dzisiaj już chyba trzeci dzień leci, tak? Spałaś jak zabita, podobno wybudzić cię nie mogli, a lekarz jakąś godzinkę po zabiegu sobie polazł, bo miał na głowie kolejny przypadek. Nawet trochę przy tobie siedziałem. – Wypiął dumnie pierś. - Aż trzy dni? – Tętno mi skoczyło. Trzy dni wyjęte z życia. Gdzieś mi przeleciały, rozpłynęły się. Czy… Ponury mnie zostawił? – Wiesz gdzie jest Ponury? - Wyszedł gdzieś rano z jakąś laseczką, a co? Zagryzłam wargi. Zostawił mnie tak bez pożegnania? Bez możliwości pogadania ostatni raz? No tak, czego ja się spodziewałam. Wykonał przecież swoje zadanie i już nie musiał na mnie czekać. Nie myślałam, że jego odejście tak może zaboleć. Byłam dla niego tylko problemem, z którym ostatecznie się uporał. Widocznie musiałam nieźle posmutnieć, bo Spalony podejrzliwie spoglądał na mnie z ukosa i kończył pić bursztynowy napój. Odstawił pustą szklankę z głośnym brzdękiem. - Wiem czego ci potrzeba Anulka. To-wa-rzy-stwa. Towarzystwa do picia, konkretniej mówiąc. A tak się dobrze składa, że dzisiaj masz mnie całego jak leci. – Ręką wskazał na siebie od góry do dołu z iście zachęcającym wyrazem twarzy. Ehh, w sumie to co mi szkodzi? I tak nie mam co robić. - W porządku, ale całą kasę straciłam. - Ha! Nie musisz mi płacić za zajęcie się tobą. Dzisiaj jestem w gratisie. – Mrugnął porozumiewawczo. – Wafel! – Zwrócił się do barmana, a gdy ryży facet podszedł, Spalony objął mnie ramieniem. – Poznaj proszę moją przyjaciółkę Anę. Ana, to jest Wafel. Rudy kiwnął głową na powitanie. - Będziecie coś pili? - Pff! A pytasz dzika czy sra w lesie? Proste, że pijemy. Ale najpierw zamówimy parę zapiekaneczek, coby Anulka na pusty żołądek nie piła. Musisz umierać z głodu, skoro ładowali ci same kroplówy do żyły. * * * Na moją prośbę Wafel rozcieńczał mi wódę z colą. Cholera, nie mogłam przestać myśleć o Ponurym i tajemniczej dziewczynie, z którą odszedł. Czy była ładniejsza ode mnie? To głupie, ale w swoich wizjach starałam się jej wizerunek oszpecić. Spytałam nawet Spalonego: - Czy według ciebie dobrze wyglądam? Zakrztusił się wódeczką. Zakasłał i posłał mi spojrzenie pt.: „Ty tak na serio?”. - Będę z tobą szczery. Wyglądasz jakbyś dopiero co z grobu wstała, ale nie przejmuj się – dla mnie cały czas jesteś atrakcyjna. Nie poprawiło mi to humoru. Niepotrzebnie pytałam, bo teraz już byłam przekonana, że Ponury nie miał do czego… do kogo wracać. Wkrótce przenieśliśmy się ze Spalonym do stołu, ponieważ do baru wpadło trzech znajomych mężczyzny i od tamtej pory siedzieliśmy w większym gronie. Trochę nawet ucieszyłam się z takiego rozwoju wydarzeń, bo znajomi Spalonego okazali się nie być namolni i nie zalewali mnie pytaniami. Tylko jeden z przybyszów… chyba o ksywie Wampir spytał czy dobrze się czuję, bo blado wyglądam. W istocie kiepsko ze mną było nie tylko ze względu na postrzał, ale psychicznie byłam rozwalona na łopatki. Wgnieciona w ziemię wręcz. Co ze mną dalej będzie? Co wuj ze mną zrobi, skoro próbki nie przetrwały? Kto mnie z powrotem odprowadzi na stację? I najważniejsze – jak spojrzę w oczy Thomasowi? Od początku był przeciwny mojej wyprawie, to ja byłam na nią mocno nakręcona. Już słyszę jego słowa: „A mówiłem, żebyś została w domu. Teraz popatrz na siebie… tylko ranę ze sobą przywiozłaś. Przygód ci się zachciało, to teraz masz!”. Dopiłam drinka do końca i zwiesiłam smętnie głowę. Dosłownie byłam bliska rozklejenia się, ale nie chciałam robić widowiska. Odwróciłam wzrok na wchodzącego do baru mężczyznę, a zaraz za nim… no nie wierzę, Ponury! Zerwałam się z miejsca i pełna entuzjazmu ruszyłam w jego stronę. Miałam zamiar się na niego rzucić, wyściskać i długo nie puszczać, ale powstrzymała mnie blondyna, która pojawiła się nie wiadomo skąd. Rzuciła się na Ponurego z łapami i ucałowała w policzek, jednocześnie śmiesznie zadzierając przy tym nogę. Co znowu… kolejna dziwka? Ponury zauważył mnie, kiedy lafirynda szeptała mu coś do ucha. Wyswobodził się z jej szponów, a ta zdezorientowana nagłym odtrąceniem zalotów spojrzała w moim kierunku. Obydwie zmierzyłyśmy się nawzajem od góry do dołu. Matko, w tym stanie wyglądałam przy niej jak ziemniak. Chociaż… może będąc uczesana, lekko podmalowana, no i lepiej ubrana mogłabym z nią konkurować. - Ana! – Ponury wyszedł mi naprzeciw. - Miałem nadzieję zdążyć przed twoim wybudzeniem, ale widzę, że Spalony pozwolił się tobą zająć. Choć… zdaje się, że nadinterpretował moje słowa. Miał przy tobie siedzieć i dać mi znać, kiedy się obudzisz, a nie od razu ładować w ciebie alkohol. Chodź usiądź, zaraz wszystko ci opowiem. Trochę cię z nami nie było. – Usiadł na wolnej ławeczce. Nie ukrywam, że podobało mi się jak zignorował poirytowaną brakiem jego uwagi blondynę. Zadarłam wyżej głowę i usiadłam blisko Ponurego, nie zwróciwszy nawet wzroku na dziewczynę. Ciąg dalszy nastąpi… PS Rawr, podpuszczajo mnie! Okej, foty kiedyś wrzucę.
  12. @Buber Sugerujesz, że mogłabym mieć prawie czterdziestkę na karku?! No pięknie! @vidkunsen To jest dobra myśl! Biorę pod uwagę.
  13. @Buber Nie, pudło. A skąd taki pomysł? @vidkunsen Niech nadgarstki dojdą do siebie, bo jeszcze mogą się do czegoś przydać! @wariat Baaardzo się cieszę, że moja twórczość się podoba. Motywuje mnie to do dalszego pisania.
  14. @Buber Dziękuję za uwagi! Kilka dni po publikacji wpisu zorientowałam się, że połknęłam "w", ale już nic nie poprawiam - po prostu teraz baczniej czytam tekst przed jego wrzuceniem. Mam dla Ciebie zadanie. Wpisz w Google grafikę słowo: "jerzyk". To akurat nie jest ortograficzny byk.
  15. IX rozdział – ON - Ponury… chyba w coś wdepnęłam. – Powiedziała Ana niewyraźnie. Odkąd weszliśmy do tunelu, dziewucha zasłaniała twarz chustą i zatykała nos, bo byliśmy wręcz zanurzeni w zapachu gnijącego mięsa. - I co mam z tym zrobić? – Spytałem od niechcenia. Ale serio. Po co mi to wiedzieć, że ona w coś weszła? Nietrudno jest ubrudzić sobie buty, gdy dookoła leżą zmasakrowane ciała i kości. Swoją drogą nie tylko zwierząt, ale i ludzi. Już i tak oszczędzałem jej widoku tej masakry i specjalnie nie waliłem światłem po podłożu, tylko jeździłem po ścianach. - No… nie wiem, pocieszyć mnie chyba. - W takim razie ciesz się, że nie musimy leźć na klęczkach. Westchnęła teatralnie. Zgasiłem światło, bo zauważyłem w oddali posilające się ślepe psy. Niby pozbawione oczu, ale nie byłem pewny czy nie mają jakichś światłoczułych receptorów na łbie. Lepiej ograniczyć dawane psom bodźce do minimum. Przezornie sięgnąłem po pistolet. Ana gwałtownie uczepiła się mojego rękawa, aż wzdrygnąłem się… no dobra kurwa, ze strachu. Trochę byłem spięty pojawieniem się psów w tunelu. Zwykle przełaziłem przez niego na luzaku, a tu proszę jaka niemiła niespodzianka. - Co się dzieje? – Spytała szeptem. - Nie naskakuj na mnie tak nagle, to po pierwsze. A po drugie od teraz bądź cicho, bo inaczej zginiemy. Bardzo powoli przesuwaliśmy się wzdłuż ściany. Starałem się omijać kościane przeszkody, by nie narobić niepotrzebnego hałasu. Miałem złudną nadzieję, że kundle się nami nie zainteresują, bo będą zbyt zajęte konsumpcją sporej zdobyczy – na moje oko to był mięsacz. Mlaskanie, odgłosy przeżuwania i powarkiwania były coraz głośniejsze. Odnosiłem wrażenie, że od godziny próbujemy ominąć grupkę psów. Ubzdurałem sobie, że zwierzęta słyszą moje bicie serca, że unoszą łby znad zdobyczy i węszą nas - czyli ich nowe ofiary. Nie podjęły ataku, więc szliśmy dalej. Stopniowo nadałem szybsze tempo. Nawet nie zauważyłem, kiedy Ana przestała się mnie kurczowo trzymać. Byłem zbyt skupiony na oddaleniu się od potencjalnie śmiertelnego zagrożenia. Odwróciłem się i pomachałem ręką w powietrzu, ale wokół była pustka. Cholera. Co prawda nie słyszałem żadnych krzyków ani jazgotu, lecz jeśli Anę dopadły psy, to równie dobrze mogłem sobie strzelić w łeb. Jeśli ona nie żyje, to ja także jestem martwy. Zapaliłem latarkę. Jakieś pięć metrów ode mnie stała Ana przyparta do muru, a jeden z gromadki ślepych psów ją obwąchiwał. Delikatnie mi ulżyło, choć sytuacja wydawała się być przekichana. Najważniejsze, że dziewczyna wciąż żyła. - Ana… - zacząłem łagodnym tonem, jednocześnie powoli podnosząc broń do góry - …postaraj się ze spokojem zdjąć plecak. Będę odliczał do trzech i na „trzy” rzucisz się do ucieczki, jasne? Kiwnij głową, jeśli mnie rozumiesz. Kiwnęła ledwo zauważalnie. Mogłem sobie tylko wyobrażać strach, który ją ogarniał. Aż dziw, że mogła się ruszać. Dziewczyna pierwszy raz miała przed sobą pokryty juchą łeb obłażącego sierścią mutasa. Gdyby stanął na dwóch łapach byłby pewnie mojego wzrostu, a i tak widywałem większe psy niż on. Nie mówię, że ma dziewucha szczęście, bo by mnie pewnie walnęła w łeb za taką uwagę. Powoli wykonała część mojego polecania i gdy plecak miękko wylądował na ziemi, zacząłem odliczanie. - Raz… Pies odwrócił łeb w moją stronę i zaczął węszyć. - Dwa… Pies wyszczerzył kły i zawarczał groźnie. - …trzy. Pierwsza kulka poleciała w jego rozdziawioną gębę. Ana przemknęła obok, a pies dał susa w moją stronę. Chciał mnie dopaść i od razu przegryźć moją krtań, ale zamiast tego kły wbiły się w przedramię, którym się zasłoniłem. Latarka upadła gdzieś między moje buty, lecz wiedziałem gdzie mam celować. Władowałem w jego łeb pół magazynka. Strzelałem, dopóki nie usłyszałem nadbiegających kolejnych psów. Ja pierdole. Ciało psa opadło bezwładnie na tory. Zostawiłem plecak w pizdu i rzuciłem się biegiem do wyjścia z tunelu. Strzelałem za siebie na oślep i chyba nawet raz trafiłem, bo usłyszałem skomlenie. U wylotu tunelu stała Ana z szeroko otwartymi oczami. - Głupia, po co na mnie czekasz?! – Warknąłem chwytając ją za ramię i zmuszając do dalszego biegu. Nie oglądałem się za siebie. Po prostu biegłem dopóki Ana nie wyszarpała mi się z uścisku. - Stój! Zatrzymaj się do cholery! Już nas nie gonią, a ja nie mam siły! – Wydarła się na mnie. Zatrzymałem się więc i oddychając głęboko zacząłem rozglądać się bacznie po okolicy. Zagrożenie wydawało się być zażegnane przynajmniej chwilowo, ale i tak nie traciłem czujności. Adrenalina wciąż krążyła mi w żyłach. Ana łapała oddech stojąc zgięta w pół. - Ktoś tu musi kondycji nabrać. – Rzuciłem kąśliwą uwagę, ale dziewczyna wcale się nie uśmiechnęła. – Wyszliśmy cało ze spotkania ze ślepymi psami, dlaczego nie skaczesz z radości? Gdzie się podział twój entuzjazm? Podniosłą na mnie niewesołe spojrzenie. - Straciłam moje próbki, więc jestem już niepotrzebna. Nasza dalsza wyprawa nie ma sensu, rozumiesz? – W jej wypowiedzi wyczułem wyrzuty, jakbym to ja celowo umieścił te psy w tunelu. – Mogę wracać do domu, bo nie mam NIC. Nie mogę pokazać się naukowcom z pustymi rękami. Zmarszczyłem brwi. O czym ona gada? Jaka znowu „niepotrzebna”? Utrata paru próbek oznaczała, że wartość dziewczyny spadła do zera? Lekko się wkurwiłem. - Nie Słonko, najpierw zawlokę cię do baru i odbiorę swoją kasę. Dopiero wtedy będziesz mogła iść gdzie tylko ci się zamarzy. – Schowałem pusty pistolet z powrotem do kabury i spojrzałem w stronę odległego przeklętego tunelu. I ja straciłem parę cennych rzeczy, a jakoś nie dramatyzuję. – Dokąd idziesz? – Rzuciłem pytanie za oddalającą się Aną. Wzruszyła ramionami. - Przed siebie! Może zje mnie przeklęte zwierzę albo wejdę… w anomalię, zgadza się? Ręce mi opadły. Co ona sobie wyobraża? - Mam iść po twój plecak? Tego chcesz?! – Krzyknąłem, bo już była na tyle daleko, że mogła mnie nie usłyszeć. Znowu wzruszyła ramionami. - Rób co chcesz Ponury, jesteś przecież wolnym człowiekiem! Nie mam pojęcia co ją nagle ugryzło, ale swoim infantylnym i irracjonalnym zachowaniem sprawiła, że buzowała mi krew w żyłach. Co za dzieciuch z niej nagle wylazł. Miałem ochotę przerzucić ją przez ramię jak worek ziemniaków i zawlec siłą do baru. Chociaż… może lepiej byłoby najpierw ją ogłuszyć, a potem elegancko ciągnąć za nogę po ziemi? Obie opcje były tak samo kuszące. Lecz nagle świat się zatrzymał, bo usłyszałem strzał ze snajpery i zaraz po tym dziewczyna padła w trawę jak marionetka, której ktoś odciął sznurki. Ciąg dalszy nastąpi…
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Korzystając z tej strony, zgadzasz się na nasze Warunki użytkowania.