Skocz do zawartości

Nadzieja


Rekomendowane odpowiedzi

Nadzieja

Część I Wprowadzenie

Autor: Najemnik32

Zapewne nastał kolejny zimny dzień. Pewnie teraz słońce wychodziło zza horyzontu oświetlając swymi ciepłymi promieniami zmarzniętą skorupę Ziemi. Jednak tutaj na dole nie było tego czuć. Małą klaustrofobiczną przestrzeń otaczała zewsząd woda, a nad nią dosyć gruba skorupa lodu. Interkom przeraźliwe zaskrzeczał, po czym wypluł parę niewyraźnych słów. Z doświadczenia wiedziałem, że chodzi o śniadanie. Ten sam kucharz i ta sama breja od dziesięciu lat. Powoli zsunąłem nogi z koji wciskając je w wytarte buty wojskowe potocznie nazywane glanami. Przecierając oczy opuściłem kajutę i ruszyłem wąskim korytarzem prowadzącym tylko w jedną stronę. Jako jeden z nielicznych na łodzi posiadałem własną kajutę, większość jej „mieszkańców”, bo załogą za bardzo ich nazwać nie można mieszkało w kubryku, dużym pomieszczeniu wypełnionym łóżkami. Tylko nieliczni mieli swoje kajuty, mimo iż miały one dwa łóżka i dwie szafki, duża część posiadaczy takowych małych mieszkanek zamieszkiwała sama. Nie musiałem zbyt długo iść, bo zaledwie 5 metrów dalej od mojej kajuty znajdowała się jadalnia. Zgromadziło się tu już kilka osób, a na stole ułożone były aluminiowe miski wypełnione parującą szarą masą. Tylko sam kucharzyna znał jej skład. W smaku była nie najgorsza, można byłoby ją uznać za smaczną, gdyby nie była jedynym daniem serwowanym na tej łajbie. Zasiadłem do stołu, głód jakoś mi nie doskwierał, jednak nieregularne odżywianie mogło prowadzić do kłopotów trawiennych, które były niepożądanym zjawiskiem zarówno w łodzi, jak i na powierzchni. Do pomieszczenia wszedł starszy mężczyzna w znoszonym mundurze i dosyć długiej brodzie. Nie usiadł przy stole, lecz stanął przy nim i dumnie wypinając pierś oznajmił:

-Dobra wiadomość. Znaleźliśmy port, w którym będziemy mogli się wynurzyć, grupa zwiadowcza niech się przygotuje, nie wiadomo, co możemy tam spotkać, jednak wyruszamy w poszukiwaniu prowiantu i benzyny.- Zakończył, pogładził się po brodzie i wyszedł z jadalni. Nikt zbytnio się tą wiadomością nie przejął, co kilka miesięcy wychodzimy na powierzchnię, aby potem niczego nie znaleźć. Jednak była to świetna okazja, aby wyjść na powierzchnię, rozprostować kości i nie zapomnieć, jak kiedyś żył człowiek. Jednak wojna atomowa zepchnęła ludzi do podziemi i bunkrów. Ja miałem to szczęście, że służyłem na nafaszerowanej najnowszą technologią łodzi podwodnej „USS Harpoon”. To cudo techniki należało do amerykańców, jednak załogę ściągali z całej kuli ziemskiej, mnie ściągnęli z Australii. Niby miałem służyć jako dowódca wojsk wodno-desantowych, jednak okazałem się kiepskim dowódcą, gdy przez jeden błąd straciłem połowę oddziału przy pierwszym wyjściu na powierzchnię. Wtedy zrezygnowałem ze stanowiska dowódcy i zgłosiłem się jako zwiadowca. Zadanie było proste, lub takie się wydawało. Łódź się wynurza, oddział zwiadowczy wychodzi na powierzchnię, nic nie znajduje, wraca na okręt. Wróciłem do swojej kajuty, gdzie przebrałem się w grubsze ubranie. Pod kurtkę włożyłem kaburę z pistoletem Desert Eagle, znalezionym w jednym ze sklepów w opuszczonym Nowym Jorku. Na kolana i łokcie nałożyłem ochraniacze, a na plecy zarzuciłem plecak z podstawowym wyposażeniem zwiadowczym, w skład którego wchodziły takie rzeczy jak latarka, bandaże, prowiant, leki przeciwpromienne, zapasowe pochłaniacze do maski i dwa magazynki do pistoletu. Zabieranie większej ilości amunicji nie miało sensu. Ani razu nie napotkałem na cokolwiek mogącego zagrozić mojemu życiu. Na twarz zaciągnąłem maskę przeciwgazową. Idealnie przylegała do mojej twarzy. Miała tylko jeden pochłaniacz, jednak komfort oddychania w niej był wysoki w porównaniu do innych masek, jakie kiedykolwiek nosiłem. Odkręciłem pochłaniacz, żeby ułatwić sobie oddychanie na łodzi. Na głowę zarzuciłem kaptur. Następnie udałem się na mostek. Po drodze spotkałem drugiego zwiadowcę imieniem Ikar. Zatrzymał mnie w połowie drogi. Ubrany był w jasny kombinezon ochronny, na ramieniu miał przewieszonego Dragunowa i AK-47. Zdjął z ramienia Kałasznikowa i podał go mnie.

-Kapitan kazał Ci to przekazać, nie idziemy na mostek, wyruszamy od razu.- po czym rzucił mi jeszcze dwa magazynki do karabinu. Przewiesiłem broń przez ramie, a magazynki schowałem do kieszeni w kurtce. Ikar ruszył przodem, a ja za nim. Wspięliśmy się dwa poziomy wyżej, gdzie stanęliśmy pod kioskiem. Zwiadowca wcisnął przycisk i z kiosku zsunęła się drabinka.

-Ty pierwszy- mruknął cicho. Chwyciłem się drabinki i zacząłem po niej wychodzić. Na samej górze była konsola z kilkoma przyciskami, wcisnąłem jeden z nich, a właz nad moją głową się otworzył, a do środka niczym woda wlało się oślepiająco białe światło...

Nadzieja

Część II Port

Autor: Najemnik32

Wbrew moim założeniom, słońce znajdowało się już wysoko nad horyzontem. Rzucało swoje ostre promienie wprost na warstwę śniegu zalegającą na grubym lodzie. Był to piękny widok. Zeskoczyłem z kiosku prosto na lód, nie była to duża wysokość. Śnieg miło chrupnął pod moimi nogami. Uwielbiałem to uczucie. Zacząłem krążyć w kółko czując słysząc tylko ciche chrupnięcia śniegu za każdym razem, gdy stawiałem krok. Po krótkiej chwili takiej zabawy rozejrzałem się. Widoczność była wysoka i na wprost od łodzi widać było małe zabudowania. "Port"- pomyślałem. Dalej, za budowlami widniały dosyć wysokie góry, pokryte lasem. Wyżej zalegał na nich tylko śnieg.

Z kiosku wygramolił się powoli Ikar, potem zeszedł po drabince na łódź i zeskoczył na śnieg. Rozejrzał się po okolicy i spojrzał na mnie. Wskazałem tylko ręką na zabudowania, a on kiwnął głową i ruszyliśmy w ich kierunku. Im bliżej byliśmy, tym bardziej napawał mnie niepokój. Wiedziałem, że w zabudowaniach łatwiej natknąć się na mutanty. Z reguły nie są to wymagający przeciwnicy. Zmutowane zwierzęta domowe, czasem nawet ludzie. Zmiany zachodzące w organizmie i budowie człowieka na oko są niewielkie. Kilka bąbli, odchodząca skóra i nieliczne deformacje twarzy. Z umysłu nie jest to już ta sama istota. Zwykły drapieżnik, który zatracił wszelkie ludzkie instynkty. Mawiano na nie "Zombie". Z reguły zombie to "żywe" trupy. Człowiek, który zmarł, a następnie wstał z grobu. W tym przypadku nie było nawet śmierci, a stopniowy okres mutacji wywołanej przez połączenie broni biologicznej i głowic nuklearnych.

W wielu miejscach bombardowano bronią biologiczną. Zabijała długo i boleśnie. Wymioty, gorączka, silne bóle głowy, puchnięcie kończyn i wiele innych objawów, które nie są zbyt miłe. W połączeniu z "atomówkami" używanymi do eliminowania niedobitków tworzyły z organizmów żywych najdziwniejsze potwory.

Ikar szturchnął mnie w ramię, tym samym wyrywając mnie z rozmyśleń. Znajdowaliśmy się przy jednym z doków. Prowadziła na niego drabinka. Tym razem to Ikar pierwszy na nią wszedł, po czym powiadomił mnie, że jest czysto i mogę wchodzić. Ścieżka prowadząca z doku do portu była zawalona różnymi śmieciami. Gdzieniegdzie ustawione były drewniane skrzynie pokryte warstwą śniegu, a czasem nawet podziurawione. Przemieszczaliśmy się między nimi powoli, starając się zapamiętać każdy szczegół. Nie za często wychodzi się na ląd. Pierwszą rzeczą, która rzucała się w oczy była droga prowadząca na przez zabudowania. Tworzyła ona szparę między budynkami, przez którą mogłem zobaczyć podnóża góry. Ikar ruszył spiesznym krokiem przed siebie, a ja za nim.

-Jak na razie spokojnie- stwierdził.

-Na razie.- mruknąłem cicho pod nosem.

Moją uwagę przykuła ciężarówka do tłumienia zamieszek, nie pasowała w krajobraz portowy. Nie była też przykryta śniegiem, jak większość samochodów w tym miejscu. Wskazałem ją towarzyszowi i ruszyłem w jej kierunku. Poczułem rękę na ramieniu, więc się zatrzymałem i odwróciłem:

-O co chodzi? –zapytałem Ikara. W jego oczach widniał strach. Pokazał palcem na dachy budowli i wyjąkał:

-T-t-tam c-coś jest…duże…

-Nie wymyślaj, dawaj, ruszamy- stwierdziłem. Jednak wyjąłem z pod kurtki pistolet i odbezpieczyłem go. Przez moment myślałem, że chłopak ma urojenia spowodowane wyjściem na ląd. Zmieniłem zdanie, gdy na dachu jednego budynku mignął duży czarny kształt. Z daleka nie widziałem, co to jest. Podszedłem bliżej ciężarówki. W tym momencie stało się coś dziwnego. Usłyszałem głośny zgrzyt i na ziemi wylądował potężny stwór. Przypominał on przerośniętego psa, jednak nie posiadał on ogona, był masywniejszy, a przednie odnóża były potężne. Na głowie nie dostrzegłem oczu. Stworzenie spojrzało na mnie, po czym rzuciło się na Ikara. Widząc to, ten zaczął uciekać, lecz kreatura chwyciła go za kark i pobiegła z nim w stronę jednego z budynków. Bałem się strzelić w jej kierunku, żeby nie trafić zwiadowcy, lecz tak czy siak czekała go śmierć. Wycelowałem i oddałem dwa strzały w kierunku bestii. Jeden spudłował, ale drugi ugodził bestię, jednak ta nie zwróciła na to uwagi i wpadła w drzwi taranując je. Chciałem pobiec w ich kierunku, ale usłyszałem trzask i coś chwyciło mnie za plecak i wciągnęło do ciężarówki.

Był to człowiek, twarz jego pokryta była zmarszczkami, a na brodzie widniał siwy zarost. Włosy przykrywała radziecka czapka uszatka. Wskazał ręką na drzwi. Zamknąłem je szybko. Wiedziałem, że mojemu towarzyszowi nie jestem już w stanie pomóc. W ręku wciąż trzymałem pistolet. Widząc, jak mężczyzna patrzył na niego, wyjąłem magazynek i schowałem broń do kieszeni.

-Kim jesteś?- zapytałem starca.

-Raczej to ja powinienem pierwszy o to zapytać, ale dobrze, odpowiem. Na imię mi Marion i jestem wędrownym handlarzem. Utknąłem tu z moją córką, nasza ciężarówka miała pewną awarię, przez co nie możemy ruszyć dalej, wezwałem pomoc, więc na razie czekam. Teraz mów, coś ty za jeden? Uratowałem Ci tyłek, więc chyba mam prawo wiedzieć.

-Córką? –zapytałem, ciężarówka nie wyglądała na pojemną. Zawsze w tylnej części znajdował się zbiornik z wodą, a w kabinie byłem tylko ja. Jednak Marion zignorował to pytanie i wciąż patrzył na mnie badawczym wzrokiem.

-Jestem zwiadowcą z łodzi podwodnej. Przybyliśmy tutaj, żeby poszukać prowiantu i paliwa do łodzi.- odpowiedziałem krótko. Starzec wciąż wlepiał we mnie swój wzrok, po czym znów się odezwał:

-A imię? Masz jakieś?

-Imię... dobre pytanie…- Od dawna nie używałem własnego imienia, a na łodzi rzadko, kto się do mnie odzywał.- …nie mam imienia.

Mój wybawca, jeśli tak można było go nazwać, odsunął swój fotel. Były za nim małe drzwiczki prowadzące na tył ciężarówki. Przecisnął się przez nie zamykając je za sobą. Zostałem sam. Wtuliłem się w fotel i dopiero teraz zauważyłem, że zaczął gęsto padać śnieg…

Nadzieja

Część III Witaj w Nowym Jorku cz.I

Autor: Najemnik32

„Ile to już będzie? Półtora roku, tak? Ahh… ten Nowy Jork. Zmienił się po wojnie.” – Thomas „Macabra” Johnson

Samochód toczył się powoli, wymijając kolejne, spalone wraki. Korek widmo pojazdów, które niegdyś były sprawne i kolorowe. Teraz czarne, spalone, oparte na stopionych oponach- unieruchomione. Niczym ciała po okrutnej zbrodni niechlujnie rozrzucone. Bez życia, jakby ktoś jednym potężnym wdechem wyssał je z tego obszaru. Wokół drogi goła, żółta ziemia, gdzieniegdzie przyozdobiona wyschniętymi kępami trawy. Ikar sprawnie manewrował między pozostałościami z barwnej przeszłości. Mimo swego młodego wieku prowadzenie małego transportera piechoty nie sprawiało mu problemu. Kilka razy zahaczył o przeszkodę, jednak dla masywnej maszyny takiej jak nasza nie było to problemem.

W końcu przed pojazdem nie było już żadnych wraków i utrudnień, długa, prosta droga. Chłopak zatrzymał samochód, po czym spojrzał na mnie i wyszczerzył swoje żółte zęby.

-No! Mówiłeś, że mi się nie uda, że utkniemy w tym zasranym korku! Nie doceniałeś młodego Ikara? –zaśmiał się i poklepał kierownicę. Nie doczekawszy się mojej odpowiedzi wrzucił bieg i ruszył. Wyjrzałem przez okno. Wszędzie roztaczała się spalona pustynia. Pomyśleć, że kiedyś te tereny były pokryte soczyście zieloną trawą. Ikar najwyraźniej znudzony zapytał:

-A więc jaki jest nasz cel? Gdzie jedziemy?

-Przed siebie, może znajdziemy więcej ocalałych…- zamyśliłem się na chwilę, po czym kontynuowałem- …ponoć w Nowym Jorku jest duża baza wojskowa, raz słyszałem komunikat radiowy. Nadawali zawsze w poniedziałki, potem moja radiostacja padła.

Obserwowałem horyzont. Słońce powoli zbliżało się do niego przybierając pomarańczowy kolor, co oznaczało, że za chwilę zapanuje noc. W nocy jest niebezpiecznie jechać. Można natrafić na jakąś przeszkodę, która na stałe unieruchomi pojazd. Utknięcie na środku pustkowia skutkowałoby śmiercią. Jeśli nie wykończyłby nas brak zapasów, to zrobiłyby to dzikie zwierzęta, a raczej to, czym się stały. Upiory żywcem wyjęte z najgorszych koszmarów upojonego narkotykiem ćpuna. Dodatkowo poruszanie się w nocy mogłoby tylko ściągnąć mutanty.

-Zjedź na pobocze i zatrzymaj wóz.- Rozkazałem młodemu. Spojrzał na mnie, po czym zjechał z drogi hamując gwałtownie, a po chwili zgasił silnik.

-Co jest? Coś nie tak?- W jego głosie słychać było lekkie zaniepokojenie. Odwrócił głowę w moim kierunku. Widać było strach w jego oczach. Nie wiedziałem, co wywołało to u niego, jednak nie chciałem pytać.

-Przenocujemy tutaj. Zamawiam tylną kanapę.- Po czym przeszedłem na tylne siedzenie. Humvee był szerokim wozem, dzięki czemu mogłem się wygodnie ułożyć. Powoli zamknąłem oczy i szybko zasnąłem.

Obudził mnie dziwny hałas, jakby syk. Nagle o samochód coś lekko uderzyło. Na zewnątrz było ciemno. Spojrzałem na Ikara. Sparaliżowany ze strachu wpatrywał się w przednią szybę. Duży ciemny kształt poruszał się przed autem, ocierał się o nie i szturchał je swoim ciałem. Powoli sięgnąłem po strzelbę leżącą przy siedzeniu pasażera i wycelowałem w przednią szybę. W tym momencie stworzenie skierowało we mnie swoje ślepia. Dwie małe czerwone świecące kuleczki osadzone w wielkiej głowie. Zwierze wpatrywało się we mnie przez chwilę, po czym wydało z siebie cichy pomruk i odbiegło znikając w ciemności. Odłożyłem broń i opadłem na kanapę znów pogrążając się we śnie.

Nadzieja

Część IV To dopiero początek

Autor: Najemnik32

Zamek od kałasznikowa cicho szczęknął. Skupiłem wzrok na małej, żółtej kropce, przemieszczającej się powoli w moim kierunku. Samochód? Byłoby to dziwne, w tym świecie napotkać żywą duszę to prawdziwy cud. Po chwili punkt rozdzielił się na dwie świetliste plamy podążające obok siebie. Światła. Zacisnąłem rękę na uchwycie karabinu i czekałem. Nie wiedziałem, co to za ludzie i jakie mają zamiary… I czy to w ogóle byli ludzie. Marion chyba wspominał coś o przybyciu pomocy.

Wokół świateł pojawił się zarys pojazdu, a w ciągu kilku sekund mogłem już rozpoznać maszynę. Był to ciemnozielony transporter opancerzony. Zastukałem do drzwiczek, za którymi przebywał starzec. Maszyna zbliżała się powoli, aż w końcu zatrzymała się jakieś dwadzieścia metrów od naszej ciężarówki.

Drzwi otwarły się i wyskoczyła z nich postać ubrana na czarno. Z daleka widziałem jej czerwone oczy, pierwszą moją myślą był mutant, jednak po chwili zauważyłem, że była to maska przeciwgazowa rodem z filmów science-fiction. Rozejrzała się i wyjęła karabin z transportera. Prawdopodobnie był to mężczyzna. Powoli otwarłem drzwi i wyszedłem z szarej puszki, w której przesiedziałem tyle czasu. Wojak od razu na mój widok przyjął pozycję gotową do strzału. Uniosłem lewą rękę i lekko zamachałem do niego, zaś palec od prawej przesunąłem na spust kałacha. Gdy miałem ruszyć w kierunku transportera rozległo się wycie, smutne lecz zawierające nutę agresji. Bestia powróciła. Nie zwracając uwagi na człowieka przy transporterze wróciłem szybko do ciężarówki. W mgnieniu oka z dachu zeskoczył mutant i rzucił się na mężczyznę. Czułem się bezradnie widząc, jak potwór rozrywa go na kawałki. Pojazd naprzeciwko ruszył do przodu. Prosto na nas. Monstrum dogoniło go, skorzystało z otwartych drzwi i wskoczyło do środka. Słychać było krzyki i strzały wydobywające się z wnętrza maszyny. Ta nie zmieniła kursu, czas w jednej chwili zwolnił. Widziałem przez przednią szybę, jak transporter uderza w przód ciężarówki. Siła uderzenia rzuciła mnie na kierownicę. Poczułem tylko chrupnięcie w okolicach nosa i ból na czole. Wszystko straciło ostrość, rozpłynęło się.

Powoli otwarłem oczy. Spodziewałem się, że zobaczę kabinę. To co ujrzałem było całkiem inne. Małe pomieszczenie z obdartymi ścianami. Dopiero teraz poczułem, że jestem cały mokry. Wciąż słyszałem odgłosy walki- warkot bestii, strzały i krzyki ludzi. Kilka dźwięków kompletnie nie pasowało do całości. Śmiech, wymuszony, od niechcenia, zmieszany z płaczem dziecka. Ktoś stał przy oknie, z karabinem w ręku. Rozpoznałem, że był to mój kałasznikow. Postać obserwowała całą sytuację, twarz zasłaniała jej półmaska i gogle.

-Te skurwiele to zaplanowały, wiedziały, gdzie jesteśmy. –Była to dziewczyna, dosyć młoda- Ojciec wiedział, że nas znajdą. Nie wiedział tylko kiedy.

-Ale o kogo chodzi? – zapytałem nieśmiało.

-Zjednoczeni, tak siebie nazywają. Porywają ludzi i wsadzają ich do dystryktów, mówią, że to dla ludzi jest dobre, propaganda. Zapewne wykorzystują ich do jakichś celów…

-Dobra…- przerwałem jej- Wytłumacz mi, co się stało i kim jesteś… czekaj, czy to ty jesteś córką Mariona?

-Powiedzmy, że tak…-powiedziała zamyślona, wyjrzała przez okno i kontynuowała- jestem córką Mariona…- w tym momencie opuściła głowę i zamilkła.

Spróbowałem się podnieść, lecz moje ciało było niczym dętka bez powietrza, podniesiona ręka samoistnie opadała.

-Spytałeś, co się stało. Transporter zepchnął naszą ciężarówkę na lód, ten jednak pod ciężarem wozu załamał się. Udało mi samej się wydostać, potem wyłowiłam Ciebie i zataszczyłam tutaj.

-Tutaj? A co z Marionem?

-Jesteśmy w jednym z budynków portowych… -ściszyła głos- Mój ojciec… to znaczy Marion, zabili go na moich oczach. Dranie.

W tym momencie zrobiło mi się gorąco. Nie znałem za bardzo tego człowieka, jednak uratował mi życie. Poczułem się bezradny, nie mogłem wstać i okazać jakoś współczucia tej dziewczynie. Spróbowałem sięgnąć do kieszeni, o dziwo mogłem już bez problemu poruszać rękoma, jednak na nogi wciąż nie mogłem liczyć. Wyjąłem papierosy i zapalniczkę. O dziwo nie były mokre.

-Palisz? –Rzuciłem w kierunku dziewczyny. Pokręciła głową. Wyciągnąłem z paczki jednego papierosa i odpaliłem go. Powoli wciągnąłem dym do płuc…

  • Dodatnia 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

Ciekawy pomysł i całość dobrze się zapowiada. To co rzuca się w oczy to często powtarzające się te same słowa. Dobrze by było gdybyś starał się tego unikać. Co do samej fabuły to jedyne czego można by się przyczepić to fakt że bohater rozsiadł się wygodnie w fotelu ciężarówki, podczas kiedy w domu obok grasowała jakaś bestia, jedząc właśnie smacznie towarzysza. Takie to trochę naciągane, ale poza tym naprawdę chce się czytać. Czekam na dalsze części. Daję plusa.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 miesiące temu...

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Korzystając z tej strony, zgadzasz się na nasze Warunki użytkowania.