Skocz do zawartości

[Charles King] Zima


Rekomendowane odpowiedzi

330 Postapo city ideas | krajobraz, sztuka koncepcyjna, krajobraz fantasy

Opowiadanie, które czytacie wysłałem do Fabryki Słów na nabór do antologii "Wiedźmy". Nie redagowałem go jeszcze i jak pojawią się ewentualne poprawki, to tylko w moim pliku z tekstem i być może kiedyś ta historia oraz inna zostaną umieszczone w tym moim projekcie corona-postapo. ;)

ZIMA

Było zimno. Zgrabiałymi palcami chwycił trzon siekiery. Ostrze było przytępione od wielokrotnego użytkowania – wyczuł to przy uderzeniu w mokry klocek drewna. Musiał nagromadzić opału. W radiu zapowiadali śnieżycę, a przed nim było od groma pracy. Dobrze, że zawczasu przygotował zapas węgla, bo nie wyobrażał sobie w taką pogodę wyjścia z domu. Nawet do oddalonej o kilka metrów szopy z węglem.

Przerąbane drewno wrzucał od razu na taczkę. Sięgnął po następny klocek. Obejrzał go dokładnie. Dotknął chropowatą korę, przejechał palcami po nierównej powierzchni, odruchowo zaczął liczyć słoje. Uśmiech wykwitł na umęczonej twarzy. Ciemne błotniste plamy umożliwiały rozpoznanie drzewa, którego kawał za chwilę przerąbie. To był dąb. Pochodził z lasu, który od pokoleń należał do jego rodziny.

Mógłby zrobić przerwę, jednakże w każdej chwili, spodziewał się opadów śniegu, a wolał mieć zapas suchego drewna, żeby później móc na spokojnie iść po to mokre. Chwycił oburącz siekierę. Ostrze było dość mocno stępione – musi zapamiętać, by naostrzyć ją w domu. Przerąbał klocka na mniejsze kawałki.

W trakcie rąbania wypłynęło w podświadomości wspomnienie zimy z 1986 roku. Miał wtedy z trzydzieści, może czterdzieści lat. Ujemne temperatury dawały w kość mocniej niż obecne. Wraz z ojcem, dziadkiem oraz kilkoma sąsiadami piłowali oraz rąbali drzewa. Gotowy surowiec zwożono na podwórze, gdzie później zostało zmagazynowane w szopie oraz drewutni.

W trakcie prac na rozgrzewkę dostarczano im ciepłe mleko z cukrem lub nalewki owocowe. Nawet nie zdawał sobie wtedy sprawy, że za kilka godzin dowie się o tragicznym wypadku samochodowym, gdzie zginęła jego brzemienna żona. Praca pozwalała odegnać złe myśli.

Śnieg zaczął prószyć. Oparł siekierę o pieniek i załadował opał na taczkę. Zanim zdążył położyć narzędzie na stercie drewna, już na wierzchu pojawiła się warstewka białego puchu. Zgarnął ją. Następnie chwyciwszy za żelazne rączki, ruszył powoli w stronę domu. Otworzył drzwi, wjechał taczką do środka i zamknął drzwi za sobą.

Na korytarzu panował ciepły zaduch. Unosił się też siwy, nieco cuchnący dym. Czyżby nie domknął dolnych drzwiczek od pieca? A może zapomniał przesunąć kółka na klapie od pieca? Sprawdził swoje przypuszczenia i faktycznie nie domknął drzwiczek, ani nie przesunął kółka, stąd ten dym.

Później przewietrzy pokoje. Rozpiął kurtkę, a potem rozładowywał taczkę, układając opał równo tuż obok pieca. Krew żywiej płynęła. Czuł przyjemne ciepło, chłód znikał. Sięgnął po chustkę, wydmuchał nos, wrócił do pracy. Kiedy skończył schował taczkę w stodole, a potem poszedł do kuchni wstawić wodę na herbatę. Stojąc niedaleko szarej lodówki, poczuł delikatne ssanie w żołądku. Zerknął na kieszonkowy zegarek.

– Osiemnasta piętnaście – odczytał godzinę – pora coś przekąsić.

Wyjął z lodówki ser, margarynę oraz pęto kiełbasy. Z chlebaka sięgnął po wczorajszy chleb i tak obładowany poszedł do sypialni. Już miał przygotowywać posiłek, gdy przypomniał sobie o rozstawieniu misek w łazience i kuchni, żeby woda z sufitu spadała bezpośrednio do naczyń, niż na podłogę, gdzie leżały przedłużacze z wetkniętymi wtyczkami.

Musi w końcu wyremontować chałupę, inaczej któregoś dnia znajdą jego ciało pod zgliszczami zawalonego budynku. Brakowało jednak funduszy. Jego syn mający firmę budowlaną obiecał przeprowadzić wszelkie naprawy na swój koszt, ale starzec nie chciał o tym słyszeć. Nie lubił mieć długów, co zresztą podkreślał podczas kilku ostatnich kłótni.

Już miał zabrać się za robienie kanapek, gdy zadzwonił telefon. Zaklął cicho, ale odebrał połączenie.

– Stanisław Mierzejewski przy telefonie – przedstawił się i miał nadzieje, że ton głosu dał do zrozumienia potencjalnemu rozmówcy, iż nie jest zadowolony z telefonu o tak późnej porze.

Cześć dziadku! – usłyszał znajome, piskliwe głosiki. – Z okazji nadchodzących świąt Bożego Narodzenia, życzymy tobie dużo zdrowia, szczęścia, pieniędzy, baaardzo dużo pieniędzy, żebyś zawsze z nami spędzał wakacje i żebyś długo, długo żył oraz przeżył… – tu Stanisław usłyszał cichy, ale stanowczy głos synowej, żeby bliźniaki oddały jej telefon.

– Eee, dziękuje? – odparł nieco zdumiony dziadek.

– Tato? Jesteś tam? – tym razem usłyszał dojrzalszy, nieco zdenerwowany żeński głos.

– Jestem Aneczko, jestem, tylko powiedz mi, o co dzieciakom chodziło?

O nic – odpowiedziała szybko Anna, zbyt szybko, ocenił Mierzejewski. – Maluchy dopadły się do konsoli Bartka i zagrały w kilka wojennych gierek, wyskoczyłam na chwilę do sąsiadki, więc nie miałam, jak ich przypilnować, stąd gadają ciągle o wojnach.

Aha. Czyli jednak nie pojechaliście Niemiec?

– Niestety. Krzyś ma zapalenie oskrzeli. Antoś gorączkuje. Wczoraj dostał dwururkę, a i mnie zaczyna jakieś paskudztwo łapać.

– Uuu, niedobrze – mruknął. – Jak się wykurujecie, to wpadnijcie do mnie.

– Oczywiście, dzieciaki będą zachwycone, już nie mogą się doczekać. Podobno nauczyłeś je piec pyszne ciasteczka, które próbują nieustannie zrobić u nas.

– Trochę tam pomogły, podawały składniki, ale głównie wycinały. Oczywiście do piekarnika nie pozwoliłem im podchodzić.

– Wiem, wiem, w każdym razie, będę już kończyć. Chce jeszcze wieczorem trochę popracować, żeby mieć jutro lżej. Wesołych świąt tato….

– Czekaj! – wtrącił się Stanisław. – Opowiedz lepiej co u was.

I przez następny kwadrans rozmawiali o ważkich sprawach. Wciąż, jednak liczył na to, że synowa sama wróci do tematu wojny, miał przeczucie, iż nie była do końca z nim szczera. Wreszcie sam postanowił zagrać w otwarte karty.

– O co chodzi z tą wojną? Jakoś nie jesteś ze mną szczera, a przez ostatnie dni w radiu Wolna Polska co rusz informowano o zbrojnych natarciach muzułmanów i Ruskich. Podobno mają rozpętać atomowe piekło w Polsce. Już w Czechach oraz zachodnich Niemczech doszło do ataków przy użyciu broni konwencjonalnej, a jeśli wierzyć w to, co mówią reporterzy z innych radiostacji, to czeka nas wojna na płaszczyźnie realnej, jak i wirtualnej!

– Tato… nie wierz to, co mówią w mediach, dobra? Media kłamią i doskonale o tym wiersz!

– Jakoś nie kłamały, gdy odkryto powiązania partii lewicowych z mafią! Miłujący wolność politycy, chcieli przeforsować wiele korzystnych dla nich ustaw. Darmowa aborcja, eutanazja dla osób między sześćdziesiątym a osiemdziesiątym rokiem życia, o stulatkach, nie wspominając i…

– Nie schodźmy na tematy polityczne! – wtrąciła się Anna. – Dobrze wiesz, że pomimo pracy w państwowych firmach IT, mam stosunek apolityczny, a to, że brałam udział w kilku marszach wolnościowych, jest kwestią drugorzędną!

– Mógłbym polemizować z tą wolnością, ale to tematy na, kiedy indziej. Bardziej interesuje mnie sama wojna.

– To nie na telefon! – burknęła. – W każdym razie mogę powiedzieć tylko tyle, żebyś jak najszybciej przygotował towary pierwszej potrzeby, a najlepiej rób jakiekolwiek zapasy, a ja przyślę do ciebie kilka kurierów z zakupami na nasz koszt.

– Nie trzeba! Sam o siebie zadbam! – zaprotestował starzec. – Ani mi się śni, żebyście cokolwiek mi kupowali. Mam emeryturę, rentę i wystarczy na wiele…

– Na wczasy pod gruszą cię nie stać – zakpiła z niego synowa.

– W moim wieku Licheń i Częstochowa, to najlepsze miejsca na wakacje – odgryzł się stary. – Dalekie podróże zostawiam wam młodym.

Dobra, dobra, już my z Antkiem wiemy, na co ciebie stać, w każdym razie to byłoby na tyle. Oczywiście to, co słyszałeś pozostaw, tylko i wyłącznie dla siebie, postaram się zatuszować całą tą naszą rozmowę. O nas się nie bój, w ciągu czterech dni powinniśmy przyjechać do ciebie z dzieciakami.

– A co z bronią? – spytał. Pytanie wypłynęło naturalnie spod lawiny różnych myśli, najwidoczniej lata spędzone w armii pozwoliły zachować zimną krew w kryzysowych sytuacjach.

Nie masz nic ukrytego na strychu? – w głosie Anny usłyszał fałszywą nutę zdumienia. – Myślałam, że niczym reszta emerytów, masz na strychu lub w ogródku ukryte ciekawe fanty z obu wojen.

Miałem. Po rodzinie odziedziczone, ale wiele lat temu milicja mi je skonfiskowała i od tamtej pory nie mam żadnej pukawki.

– Zobaczy się, choć niczego nie obiecuje.

– Tyle na razie wystarczy – oznajmił starzec. – Informuj mnie o wszystkim na bieżąco. Czekam z niecierpliwością na was, a jak Bóg da to wszystko się ułoży.

– Mam nadzieję – w głosie synowej po raz pierwszy usłyszał nutę rozpaczy. – Do zobaczenia i módl się za nas.

Po tych słowach zerwała połączenie. Tymczasem Stanisław próbował uporządkować w głowie to, co usłyszał od Anny. Znów Polska weźmie udział, w awanturze, której dałoby radę uniknąć wiele lat wcześniej, gdyby tylko ówcześni rządzący myśleli perspektywicznie.

Może gdyby Anglicy z pomocą Amerykanów nie uzbroili islamistów, to może nie byłoby w obecnych czasach, tak wielu zamachów i z pewnością mieszkańcy Waszyngtonu oraz okolic, mogliby żyć w spokoju, a w Niemczech nie dochodziłoby do zamieszek połączonych, ze strzelaninami na tle rasowym.

Na szczęście w moim kraju, poza kilkoma chojrakami udało się utrzymać względną neutralność i jedynie po cichu wspierano sąsiednie kraje w walce z islamistami. Mam tylko nadzieje, że rachunek, który wystawią nam ciapaci, nie będzie słony, inaczej czarno to widzę – pomyślał, cerując koszulkę.

Mimo posiadania dużo trwalszych, a przy tym ładniejszych ubrań, to jednak co jakiś czas miał ochotę, żeby rozsiąść się wygodnie w salonie lub na ławce pod lipą i cerować starą, zniszczoną odzież. Podczas renowacji myśli krążyły swobodnie, najczęściej wracały mętne wspomnienia, gdzie oczami wyobraźni widział pradziadków naprawiających ubrania. Prababcia przyszywała brakujące guziki do koszul, a pradziadek podklejał cholewki skórzanym butom.

Nie mógł się nigdy nadziwić, że pomimo wieku, potrafią tak zręcznie operować narzędziami. Czasem podpatrywał babcię szyjącą ścierki, chusty, obrusy, bądź ubrania z różnych dostępnych materiałów, w takich przypadkach starowinka uczyła go wszystkiego co sama potrafiła. Oczywiście, gdy przychodziła kolej na samodzielne zrobienie czegokolwiek miał z tym spore problemy, ale w końcu opanował krawiectwo na tyle, by móc pomagać starowince, a czasem jeździł do Malborka sprzedawać na rynku swoje wyroby.

– Ujdzie… – mruknął oceniając krytycznie pocerowane skarpety. Włożył skarpetę na stopę, żeby sprawdzić skuteczność szwów. Wytrzymały. Żaden paznokieć się nie przebił. Wyszczerzył resztki zębów. Był z siebie zadowolony. Przeciągnął się i ziewnął, jak smok. Spojrzał na zegarek.

Dwudziesta trzecia. Przeniósł wzrok na poukładane, pocerowane ubrania. Czas brać leki i iść spać, tylko pójdzie po wodę do picia. Nie gasił światła w salonie, tylko ruszył jako-tako oświetlonym korytarzem do kuchni. W pomieszczeniu panowała ciemność.

Oczy przywykłe do mroku wychwytywały kontury naczyń, szafek i półek. Wymacał na ślepo włącznik. Pomarańczowe światło stopniowo przeganiało ciemność, odsłaniając stertę naczyń, które uzbierały się przez parę ostatnich dni. Jutro je umyje, tak samo, jak szafki. Wyjął z kredensu pokryty kurzem kubek. Po przetarciu ścierką, nalał wody z dzbanka.

Już miał wracać do salonu, gdy spostrzegł ciemne plamy na ścianach i suficie. Zaklął cicho. Odłożył naczynie na bok. Otworzył drzwiczki szafki pod zlewem. Wyjął kilka misek, które ustawił w miejscach w których ściekała woda.

Wrócił do salonu z kubkiem. Zażył leki. Osuszył kubek i wszedł do sypialni, gdzie przebrał się w piżamę. Już miał przeczytać parę stron polskiego horroru rozgrywającego się w czarnobylskiej zonie, kiedy nagle usłyszał przeraźliwe wycie i pełen bólu jęk. Przetarł uszy ze zdumienia. Może się przesłyszał? Ale nie! Znów usłyszał przeciągłe ujadanie.

– Ki diabeł? Bezpańskie psy? – zapytał siebie samego. – Bo przecież nie wilki. Będzie ze sto lat, jak wybito w tej okolicy ostatnie stado. Czy ja kury dobrze zamknąłem? Te huncwoty mogły narobić niezłego bigosu, a ceny niosek poszybowały ostatnio w górę.

Chciał wyjrzeć przez okno, jednakże szron pokrył całą szybę. Śniegu nie widział, choć domyślał się, że będzie go sporo. Założył na piżamę sweter oraz kurtkę. Zanim wyszedł na zewnątrz wrzucił do pieca drewno i wsypał pół szufelki węgla.

Na zewnątrz panował mrok. Mróz przenikał Stanisława do kości. Odzież niezbyt dobrze chroniła przed ziąbem. W lewej ręce trzymał starą latarkę, w drugiej miał sękaty kij kostur. Ruszył ostrożnie w stronę kurnika. Nie słyszał, ani nie widział niczego podejrzanego, aż dotarł kurzej zagrody. W żółtym świetle latarki, dostrzegł wyraźne ślady jakiś łap.

– Symetryczne opuszki. Odcisk nieco węższy niż psi, ale za to dłuższy. Między odbiciem poduszek mógłbym równego „iksa” wrysować – mruknął stary i przełożywszy kostur do drugiej ręki, podrapał się z frasunkiem po głowie. – Pazury z przodu lepiej odbite niż te z boku, piętka jest trójkątna o sercowatym kształcie. Ślady odciśnięte w równych odstępach wzdłuż linii prostej… Trop mógłby należeć do trzech rodzajów psowatych; do husky-ego, do malamuta lub do wilka. W okolicznych wioskach raczej nie widziałem, żeby ktokolwiek miał psa pasującego do tego tropu. Kiedyś Bartniccy takiego ciapka przygarnęli. Było z nim trochę kłopotów. Czasem kogoś pogryzł w obronie właścicieli, parę razy zdarzyło mu się przynieść upolowanego zająca pod drzwi swoich właścicieli, ale odkąd przenieśli się do Gdańska, to znowu wszystko wróciło do normalności. Parę osób zamierzało kupić alaskana, bo widzieli co tamten wyprawiał, jednak widząc rynkowe ceny, zrezygnowali.

Głośne rozmyślanie przerwało głośny skowyt dobiegający zza jego pleców. Fala gorąca rozniosła się po całym ciele. Poczuł drżenie kolan. Twarz była mokra. Kostur wypuścił z palców. Latarka o mały włos i podążyłaby za nim.

Myślał gorączkowo. Nie sięgnie po kij, ale może uda się oślepić drapieżnika? Jak pomyślał tak zrobił. Gdy tylko się odwrócił, serce mu na moment zamarło. W oddali dostrzegł trzy pary błyszczących żółtych ślepi. Poświecił latarką w ich stronę, jednakże nie zobaczył tam żywego ducha.

– Co jest do diabła?! – zawołał zdumiony Stanisław. – Przecież wyraźnie widziałem sześć oczu!

Poświecił, gdzieś indziej, ale nic nie zauważył. Przeżegnał się zamaszyście, a następnie wrócił do domu mrucząc coś o zmęczeniu i braku energii. Zanim zasnął odmówił dziesiątkę różańca, tak na wszelki wypadek.

 

*

 

Księżyc wschodził pomału na granatowoszare niebo, ostatecznie żegnając ostatnie promienie słońca chłodnym blaskiem. Biesterfielde – wieś w której od lat mieszkał praktycznie wcale się nie zmieniła. Owszem przybyło kilka nowych budynków, a jeden wciąż powstawał, ale za to kilka opuszczonych od lat chałup popadało w ruinę. Kto miał taką możliwość, przeprowadzał się do Tczewa lub Malborka i tam szukał szczęścia.

Od czasu do czasu przejeżdżał drogą samochód, albo traktor powracający na zakład rolny. Mieszkańcy wsi pochowani w swoich domach spędzali wolny czas na błahostkach oglądając telewizję lub przeglądali różne strony internetowe. Niektórzy pracowali w ogródkach. Czasem wymieniali zdawkowe uprzejmości z sąsiadami. Dzieciaki w różnym wieku, rzadko kiedy wychodziły na zewnątrz, tylko grali w gry lub dyskutowali przez internet.

Sporadycznie pojawiała się na ulicach zblazowana młodzież, która szukając wciąż to nowych rozrywek, siała spustoszenie na wsiach. Demolowała plac zabaw, sprejowała nocami domy i świetlice. Wypijali sporo alkoholu, brali jakieś psychotropy, wszczynali bójki oraz awantury, a czasem odwiedzali domostwo typków spod ciemnej gwiazdy, gdzie imprezowano i handlowano wszystkim co nielegalne, w tym własnym ciałem.

Nawet bezpańskim zwierzętom nie odpuszczali. Raz był świadkiem, jak kilku chłopaków dopadło małego kundelka, przywiązali mu szmatę nasączoną ropą i podpalili ją. Pomimo szybkiej interwencji z jego strony, nie udało się odratować psiaka.

Skrócono mu męki poprzez uśpienie i zakopano w ogródku. Sprawców ukarano grzywną. Na surowszy wyrok nie można było liczyć, gdyż jeden z bandziorków był synem radnego Malborka i dzięki wpływom tatuśka, złagodzono im karę. Na szczęście nie pokazywali się już nigdy we wsi. Być może domyślali się, że wieśniacy nie odpuściliby im tak łatwo, wyrządzonych krzywd.

Stanisław jakoś nigdy nie tęsknił za socjalizmem, jedynie ubolewał nad tym, że obecne czasy mimo powszechnego dobrobytu zmieniły wielu ludzi na gorsze. Dawniej przechadzając się po wsi widywał pracujących w pocie czoła rolników. Mężczyzn rąbiących drewno na opał, kobiety przebierające wspólnie tony ziemniaków i dyskutujących przy tym, jak przekupki na targu.

Dzieci w zależności od wieku pomagały rodzicom oraz dziadkom. Dorastająca młodzież nawiązywała pierwsze romantyczne relacje. Wieczorami sporadycznie palono wspólne ogniska, gdzie dorośli mogli napić się lub pograć w karty, a dzieciaki piekły na kijach kiełbasę.

Czasem organizowano karciane turnieje, dla krzepkich krzepkich mężczyzn natomiast były zawody w rąbaniu drwa lub siłowaniu się na rękę. Zwycięzcy mogli liczyć na parę butelek wypędu od starego Rosenberga, uważanego za jednego z najlepszych bimbrowników w całej okolicy.

– Ech, kiedyś to było! – westchnął Stanisław. – Nawet zimą zawsze można było zobaczyć dzieciaki na sankach lub workach z sianem, zjeżdżających do rowu. Ba, nawet bałwany lepiły, a teraz? Martwa cisza, tylko sporadycznie jakaś łajza puści muzyczkę na cały regulator!

Nawet nie zorientował się, jak całkowicie pociemniało. Wioska zimą wyglądała jakby była wyjęta żywcem z horroru. Niszczejące rudery, klekot pozbawionych liści gałęzi oraz psie ujadanie, sprawiały, że Stanisław niezbyt lubił wędrować nocą po okolicy. Na szczęście stare, jak świat lampy solarne płonęły ciemnopomarańczowym światłem, choć niezbyt rozświetlały mrok, to jednak Mierzejewski czuł się przy nich bezpieczniejszy.

Z czego co pamiętał w ciągu dwóch lat, wójt gminy obiecał wymienić całe to oświetlenie na nowoczesne ledowe, ale kiedy to miało nastąpić, tego nikt nie wiedział. Odpoczął na przystankowej ławce i kontynuował podróż. Nawet nie zdążył wrócić myślami do rzeczywistości, a już znalazł się tuż obok starego, menonickiego cmentarza.

Miał już ominąć niezbyt lubiane przez siebie miejsce, kiedy zauważył w pobliżu ossuarium1 ognisko. Zatrzymał się i przetarł oczy ze zdumienia, ale ogień, nie chciał zniknąć. W dodatku dostrzegł w jego pobliżu zgarbioną postać, która wymachiwała laską i co jakiś czas ciskała czymś w płomienie, które na moment wzbijały się, aż do nieba, nie podpalając ku zdumieniu Stanisława gałęzi drzew.

Słaby wzrok uniemożliwiał rozpoznanie sylwetki nieznajomej. Gdyby miał przy sobie smartfona, mógłby nagrać wideo i przesłać na policję, albo od razu wezwać pomoc, a tak był sam. Instynkt podpowiadał mu, żeby po cichu wszedł na podwórko przyjaciela, lecz wrodzona ciekawość zwyciężyła. Już przy schodzeniu przez krów, złamał kilka gałęzi. Chciał schować się za drzewem, jednakże nogi odmówiły posłuszeństwa.

– Co do… ! – nie dokończył, bo w tej samej chwili poczuł paraliżujący ból, przebiegający od stóp, aż do czubka głowy. Nie był w stanie wydać z siebie, najmniejszego dźwięku.

Zamiast tego usłyszał ochrypły chichot. W następnym ułamku sekundy, poczuł gryzący zapach siarki, aż z piekących oczu pociekły mu łzy, a z obłoków siwej mgły wyłoniła się przygarbiona postać. Trzymała w rękach sękatą laskę. Wycharczała jakieś niezrozumiałe słowa. Nagle na wierzchołku kija pojawiło się maleńkie, białe światło, które błyskawicznie urosło do rozmiarów piłki tenisowej, przy czym oślepiło na moment Stanisława.

– Aaaa! Człowiek, dawno nikt nie odwiedzał mnie na mojej ziemi! – wycharczała istota, po czym splunęła flegmą do ognia.

Twojej ziemi? – pomyślał krzywiąc się z bólu.

– Niegdyś mojej – poprawiła się. – Teraz jestem uwięziona na tym cmentarzu i przez całe wieki, czekałam na jakiegoś śmiałka, który pod koniec pierwszego miesiąca nowego roku, odnajdzie moje więzienie. Nie raz i nie dwa wywoływałam sny u okolicznych chłopów, jednakże byli oni odporni na moje uroki, aż do tej nocy, gdy młodzieńcza ciekawość oraz chęć poznania nienazwanego, sprowadziła mi starego człowieka.

Zanim starzec zdążył o czymkolwiek pomyśleć, starucha wymruczała jakieś słowa, stukając go dwukrotnie laską po głowie. Uderzenia nie należały do najmocniejszych, ale i tak zabolały. Na szczęście paraliż ustał. Czucie w kończynach stopniowo wracało, przez co leżał w śniegu. Staruchę najwidoczniej nic to nie obchodziło. Wróciła do ogniska i schyliwszy się po coś do worka, wrzuciła garść jakiś ziół w płomienie.

Mierzejewski poczuł słodkawy, otępiający zapach lipy, bzu, agrestu, poziomek. Odzyskiwał pomału siły, aż wreszcie mógł wstać i otrzepać się ze śniegu. Usta drżały mu z zimna. Gdyby miał więcej zębów, z pewnością dzwoniłyby o siebie.

– Podejdź no tu syneczku! – zaskrzeczała starucha, jakby łagodniejszym tonem. – Wiem, że masz swoje lata, lecz przy mnie jesteś ledwie podlotkiem. Masz. – Wcisnęła mu do rąk gliniany kubek. – Wypij to. Od razu poczujesz się lepiej.

Nie ufał jej, a mimo to miał wrażenie, że nieznajoma mogłaby wyrządzić mu jakąś krzywdę, gdyby tego nie zrobił. Przystawił naczynie do ust. Pociągnął ostrożny łyk. Poczuł znajome pieczenie w przełyku oraz smak ziół. Przez całe ciało popłynął ożywczy prąd, aż nie mógł uwierzyć, że pije nalewkę ziołową, która praktycznie smakowała, jak ta robiona przez jego prababcię.

– Zdziwiony? Nie mam złych zamiarów wobec ciebie, czy kogoś innego. Ci co mnie tu umieścili, już od dawna nie żyją, a ja swoje odpokutowałam. Chce zacząć nowe życie – wyjaśniła wiedźma nieoczekiwanie miękkim głosem.

Stanisław nie odpowiedział. Pił dalej wódkę z kubka. Przyjemnie szumiało mu w głowie. Odczuwał rozkoszne ciepło, a swoje problemy, jak i sytuacja na całym świecie, powoli przestawała go interesować. Był tylko on i gorzałka, która zdawała się nie kończyć.

– Dość! – zawołała ostro starucha. – Koniec chlania, bo zaraz mi tu odpłyniesz!

– Ej! – zawołał nieco bełkotliwie. – Chce jeszcze!

– Dostaniesz syneczku, jak mi pomożesz! – obiecała staruszka.

– To co mam zrobić? – spytał płaczliwym tonem, bo tak bardzo miał ochotę na tę wódeczkę, że jest w stanie zrobić dla niej wszystko.

– Użycz mi swojej krwi z własnej, nieprzymuszonej woli.

– A-a-a d-do c-czego c-ci o-ona? – wyjąkał stary.

– Na kaszankę! – odparła ironicznie starucha. – Dawno nie miałam okazji do zjedzenia pysznej kaszanki!

– A to w porządku! – Mierzejewski odetchnął z ulgą. – Tylko nie bierz za dużo, dobra? Chce jeszcze pożyczyć.

– O nic się nie bój. Będę delikatna – zapewniła go solennie. – Usiądź koło ogniska, a ja pójdę po narzędzia.

Otumaniony gorzałką Stanisław spełnił jej polecenie. Nawet nie zauważył, kiedy nieznajoma wróciła z niewielkim tobołkiem. Wyjęła z niego niewielką miseczkę i długi, nieco zakrzywiony kordzik. Zbliżyła się do starca, wreszcie mógł ją zobaczyć w całej okazałości.

Miała pomarszczoną, jak rodzynek twarz na której kwitły wątrobowe plamy. Na nosie rosła dość spora kurzajka. Usta wykrzywione w złośliwym uśmiechu, poznaczone były bliznami. Wionęło od niej rozkładającą się padliną. Sięgnęła kościstą dłonią jego prawą rękę i nacięła skórę pod nadgarstkiem. Starzec zasyczał z bólu.

Próbował uwolnić kończynę, jednakże słysząc niezrozumiałe słowa wypowiadane przez staruchę, uspokoił się i obserwował w otępieniu, jak krew spływała powoli do naczynia. Gdy nazbierała odpowiednią ilość, odeszła w mrok.

Stanisław wpatrywał się otępiały w płomienie ogniska. Marzył tylko i wyłącznie o wódeczce. Przez co nie słyszał monologu wiedźmy, dźwięków tłuczonego szkła, ani podejrzanych syków. Nie zwracał uwagi na błyski oraz huki, aż wreszcie….

– Wreeeeszcieeee wooooooolnaaaa! – wydarła się ochryple starucha. – czas dopełnić przepowiednie! Nadszedł czas krwawego księżyca! Ludzkość zapłaci za wyrządzone mi krzywdy, ziemia spłynie krwią…

– A dostanę wódeczki?! – zawołał Stanisław. – Obiecałaś mi przecież wódeczkę!

– Na mą duszę! Układałam ten monolog przez ostatnie sto lat i teraz trafiłam na alkoholika, niech cię chu…. Albo dobra dostaniesz tę swoją gorzałkę oraz przepowiednie.

– No dobra… daj wódeczkę i sę babo gadaj! – burknął starzec.

Chwilę później rozkoszował się smakiem trunku, a starucha unosząc się pół metra nad ziemią, zaczęła mówić:

– Diabeł pomimo swej paskudnej natury, bywa gadatliwy, zupełnie jak ludzie – zaczęła i posłała mu grzmiące spojrzenie, gdy Stanisław beknął dość głośno. – W świecie zdominowanym przez technologię, gdzie ludzie obwołują się bogami, zatracili boski pierwiastek. Złączeni technologią zaprzedali duszę diabłu. Ich skalane astralne wcielenia, skomlą i błagają mnie o skrócenie ich męki! – zarechotała wiedźma. – Mimo skalanego ducha, jestem od nich lepsza, bo ja umiem kontrolować zło i je zwalczać, a oni są tylko marnymi pionkami. Diabeł szepcze, że zbiera on wiele dusz, bo niebawem nadejdzie niebiańskie oczyszczenie, a ludzkość zostanie rozliczona ze swych czynów. Ogień nuklearny wypali życie z całej planety, tak jak medyk przypala płomieniem rany!

Po tych słowach, wzbiła się wysoko i zniknęła, a Stanisław pod wpływem alkoholu, wpadł prosto w śnieg, nie bacząc na mróz zasnął snem sprawiedliwego…

 

*

 

Przeraźliwy huk wyrwał Stanisława ze snu. Mężczyzna w pierwszej chwili otworzył oczy i krzyknął ze zdumienia, nie widząc wyraźnie miejsca w którym się znajduje. Chciał sięgnąć po okulary, ale czuł odrętwienie w całym ciele, przez co ledwo ruszał kończynami. Przez chwilę miał wrażenie, że znowu jest sparaliżowany, a gdy powróciło mu jako-tako krążenie, wstał i rozejrzał się po pokoju.

Wyglądał tak samo, jak poprzednio, może ciut gorzej, bo pościel miał pomiętoszoną. Pierwszą oznaką nienormalności była zaschnięta krew na poduszce. Popatrzył odruchowo na swoje nogi oraz dłonie. Na prawej ręce dostrzegł świeżą bliznę z wyschniętymi śladami juchy. Dreszcz przebiegł mu po karku.

A więc to nie był sen – uświadomił sobie w myślach. Naprawdę oddałem krew za wódkę, tylko dlaczego nie mam kaca?

Poczuł chłodny podmuch wiatru. Okno było otwarte na oścież. Na zewnątrz panował mrok. Nie zauważył niczego podejrzanego, już miał zamknąć je za sobą, gdy nagle niedziałający zegar z kukułką wybił trzecią godzinę, rozległ się potężny wybuch, a na horyzoncie pojawił się płonący grzyb. Patrzył na niego w osłupieniu, kiedy usłyszał wściekłe ujadanie i wrzaski mordowanych kur. – Tego już za wiele! – warknął pośpiesznie się ubierając. Wzuł gumofilce. Chwycił siekierę oraz latarkę. Przekręcił klucz w zamku i wyszedł pośpiesznie z domu.

Odczuwał wściekłość. Przestał myśleć o tym co mogło dziać się w nocy. Miał ochotę zatłuc szkodniki, które niszczyły jego dobytek. Nawet ognisty grzyb na horyzoncie, nie zaprzątał jego myśli. Latarka nie dawała zbyt dużo światła, a siekiera trzymana w jednej ręce, zaczynała powoli ciążyć. Poprzekładał przedmioty. Po części żałował, że nie naprawił zawczasu lampy znajdującej się tuż obok kurnika, wówczas latarka nie była mu potrzebna, a tak…

Słup światła padł na otwarte drzwi od kurnika. We wnętrzu leżało sporo porozrywanych kurzych trucheł. Wszędzie walały się wnętrzności zwierząt. Śmierdziało okropnie krwią. Stanisław nawet nie zdążył krzyknąć, gdyż w ułamku sekundy z ciemnego kąta wyskoczył… pies.

Choć wyglądał zdecydowanie inaczej, niż przeciętne Burki. Był ślepy. Brakowało mu sierści, a goła skóra pokryta była liszajami i drobnymi bliznami. Z pyska ciekła krew. Na kawałku nosa przylepiło się kilka piór.

Bydlę warcząc głośno, rzucił się na starca. Chciał zacisnąć zęby na jego dłoni, jednak Stanisław w porę sparował atak siekierą. Sam chciał zaatakować, jednak światło latarki tańczyło po pomieszczeniu, nie pozwalając na precyzyjne ciosy.

Zwierzę cofnęło się w głąb kurnika i to przeważyło nad sukcesem Mierzejewskiego. Przyparty do ściany kundel, próbował za wszelką cenę ugryźć człowieka, ale błyskawiczny cios ostrzem w głowę zakończył całą walkę. Zwierzę nawet nie zdążyło zaskamlać. Stanisław skierował promień latarki na ciało psa, które wyglądało jeszcze gorzej, niż jak było żywe.

– Ki diabeł? – zdziwił się. – Co tu się wyprawia?! Najpierw realistyczny sen, teraz musiałem zatłuc tego kundla. Co może jeszcze źle się potoczyć?!

W tym samym momencie przekorny los udzielił odpowiedzi na część pytań. Usłyszał hałas podobny do lecących odrzutowców. Chwilę później usłyszał ogłuszający wybuch. Przerażony mężczyzna wybiegł z kurnika i pobiegł, aż na pole, skąd miał widok na Malbork. Zmęczył się niemiłosiernie, ale to co zobaczył, sprawiło, że zapomniał o znużeniu.

Miasto płonęło. Miał wrażenie, że słyszy terkot karabinów, huk granatów i odgłosy wystrzeliwanych pocisków z czołgów. Nie zdawał sobie sprawy z tego, ile minut obserwował ten przerażający obraz, gdy przypomniał sobie o rodzinie. Wrócił tak szybko do domu, jak to było możliwe. Rzucił w kąt latarkę. Zrzucił z nóg gumofilce i zapaliwszy światło na korytarzu, pobiegł do telefonu.

Wybrał numer do synowej. Włączył głośnomówiący i czekając cierpliwie na sygnał, próbował oddychać głęboko.

– Przepraszamy, nie możemy zrealizować połączenia. Proszę spróbować później! – usłyszał głos automatycznej sekretarki.

W tym momencie poczuł skurcz w okolicach serca. Miał wrażenie, że świeże powietrze, gdzieś uleciało i zaraz się udusi. Dostał spazmów. Łzy ciekły mu po policzkach. Za wszelką cenę nie dopuszczał się do myśli, że jego najbliżsi już nie żyją.

Drżącymi rękoma spróbował połączyć się z synową, a gdy znów usłyszał wcześniejszy komunikat, spróbował raz jeszcze. Po kilku próbach pogrążony w rozpaczy starzec poszedł do sypialni i z szafki nocnej wyjął koszyk z lekarstwami.

Wyciskał tabletki na chybił trafił. Miał już wszystkiego dość, gdy uznał, że tyle mu wystarczy, resztę rzucił na podłogę. Te co miał włożył do ust i popił wodą z butelki. Następnie położył się do łóżka, prosząc Boga o szybką śmierć…

 

KONIEC

1Ossuarium – łac. ossuarius, kostny, ossua kości. Jest to naczynie do przechowywania kości lub prochów zmarłego, a także ossuarium może być budynkiem, które pełni rolę zbiorowej mogiły.

  • Super 1
  • Dodatnia 4
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Korzystając z tej strony, zgadzasz się na nasze Warunki użytkowania.