Darrien Posted September 20, 2022 Report Share Posted September 20, 2022 ZEW ZONY PROLOG Słońce zmierzało ku zachodowi. Ostatnie jego promienie oświetlały pojedyncze pnie drzew, a także okoliczne, niewysokie wzgórza. Na jednym z nich stał niewysoki mężczyzna. Ów człowiek ubrany był w ciemnoszary kombinezon. Głowę ukrytą pod białą maską P-gaz. Na plecach nosił dwie rzeczy. Pierwszy i największy ciężar stanowił ciemnozielony, wojskowy plecak. W środku znajdowała się apteczka z najpotrzebniejszymi lekami oraz dwa opakowania białych bandaży. Oprócz medykamentów i opatrunków w pudełku znajdowały się ostre nożyce. Pomijając obcinanie bandaży czy paznokci ów narzędzie stosowane było do cięcia drutów. Dzięki czemu właściciel mógł przykładowo przeciąć druty chroniące opuszczone bazy wojskowe i dzięki temu zwiększyć swoje szansę przetrwania. Poza apteczką w plecaku znajdowała się opróżniona do połowy manierka z wodą. Kawałek suchego chleba oraz ćwiartka czosnkowej kiełbasy musiały mu wystarczyć. W razie czego, gdyby mężczyzna zgłodniał miał jeszcze dwie konserwy „Śniadanie turysty”. Obok puszek z mięsem znajdowały się dwie paczki amunicji do pistoletu oraz paczka naboi ze śrutem do dwururki. Na paczkach z amunicją leżały dwa przedmioty. Pierwszy z nich to ciemnobrązowy detektor „Niedźwiedź”, a drugi to żółty o kształcie złotego pucharka licznik Geigera. Obok tych skarbów znajdowała się również wojskowa lornetka z dość długim sznurkiem. Co by móc ją zawiesić na szyi. Sama broń podtrzymywana na skórzanym pasie przewieszona była przez jego lewe ramię. Czas na przerwę. Jakieś piętnaście minut mi się od życia należy – pomyślał. Delikatnie odwiesił strzelbę i ułożył ją na trawie. Następnie obok broni znalazł się plecak. Mężczyzna zaczął ostrożnie wyjmować poszczególne przedmioty ze środka. Amunicje układał na pobliskim płaskim kamieniu tworząc tak jakby wieże. Narzędzia takie jak detektor czy licznik Geigera ułożył obok jeden na drugim. Lornetkę na wszelki wypadek zawiesił na szyi. Nigdy nie wiadomo, kiedy może być potrzebna. Wyciągnął chleb i wodę. Ułamał kawałek pieczywa i włożył go do ust. Pozostałe pieczywo odłożył z powrotem do środka. Podobnie postąpił z mięsem. Wiedział, że jego organizm jest wściekle głodny, ale musiał wytrzymać. Nie chciał pożerać wszystkiego co ma. Z manierki pociągnął dwa łyki wody, po chwili umieścił ją w plecaku obok jedzenia. Następnie wykonał kilka podstawowych ćwiczeń rozgrzewających. Plecy bolały go, ale się nie poddawał. Ostatecznie, gdy na Dużej Ziemi pomagał na budowach rozmaitych budynków to odczuwał gorszy ból. Po zakończeniu gimnastyki zszedł na chwilę z wzgórza. Rozpiął rozporek. Wyciągnął członka na wierzch. Już miał podlać ziemię, ale wtedy do jego uszu dobiegł dziwny, piskliwy dźwięk. Przerwał szybko sikanie. Odrobina moczu poleciała na jego lewą nogawkę. Nie miał czasu by przeklinać swoją głupotę. Pobiegł na wzgórze. Chwycił szybko dwururkę. Upewnił się szybko, że ma broń nabitą. Zaczekał na zagrożenie. Piskliwe dźwięki przeobrażały się w niskie porykiwanie. Mężczyzna odetchnął w myślach z ulgą. Nie był to kontroler, ale i tak wiedział, że może być ciężko. Przełożył broń do lewej dłoni, a prawą sięgnął po lornetkę. Zbliżył ją do oczu maski. Odnalazł szybko zagrożenie. Sześć małych, pozbawionych futra gryzoni zmierzało w jego stronę. Porykiwania oraz popiskiwania narastały. Ciemnozielona trawa uginała się pod ich ciężarem. – Zmutowane chomiki – mruknął pod nosem. – Psia krew! Wolałbym już zabić snorka. Wiedział, że gryzonie są utrapieniem jeśli nie występują pojedynczo. Ich kły oraz pazury podobno po pierwszej emisji zrobiły się bardziej ostre niż wcześniej. Opuścił lornetkę i przełożył strzelbę do prawej dłoni. Największy z chomików wyskoczył w stronę mężczyzny. Już miał zatopić w nim kły. Jednak huk strzelby rozerwał ciało mutanta na strzępy. Pozostałe stworzenia uciekły w popłochu. Mężczyzna wiedział jednak, że mogą tutaj wrócić. Dlatego na wszelki wypadek dołożył jeszcze jeden nabój. Jednak porykiwania i popiskiwania chomików po chwili zupełnie ucichły. – Jak myślisz Wołga, mają one gdzieś tutaj swoje gniazdo? – spytał sam siebie. – Pewnie tak – zgodził się. – A może wpadły w jakąś cichą anomalię – Nie, nie słyszałem o takich – zaprzeczył sobie. – W każdym razie obstawiam, że wpadły do dziury lub do gniazda. Wrócił po swoje graty. Jeden z chomików musiał mu najwidoczniej poprzewracać wszystkie rzeczy. Pozbierał paczki z amunicją. Naboje do strzelby wysypały się z jednego opakowania. Zaczął je szukać w trawie. Znalazł trzy pociski. Pozostałe musiały spaść na sam dół. Nie chciał ryzykować życiem. Nie był pewny co dokładnie może go tam na dole czekać. Zapakował amunicję do środka. – A gdzie detektor i licznik? – wyszeptał. Rozejrzał się uważnie, ale w pobliżu plecaka nic nie leżało. Oparł broń o plecak. Upewnił się, że ma nadal w plecaku swoje nożyce. Na szczęście były, ale co dziwne korozja z rdzą je pokryły. Sięgnął dłonią po lornetkę i spojrzał przez nią na dół. Ciemnozielona wysoka trawa kołysała się leniwie na wietrze. Mogła skrywać różne paskudne niespodzianki. Od „brzytwo-trawy” po anomalie, a czasem miny lądowe. Jednak tych ostatnich trzeba się obawiać tylko wtedy, gdy człowiek porusza się po wojskowych terenach. Niektóre drzewa miały kolorowe liście. Pozostałe zaś w wyniku zapewne szkodliwego promieniowania obumarły i pasowałyby jako dekoracje do amerykańskiego horroru. Przy pniu największego drzewa znajdowały się dwa sosnowe krzyże z maskami P-gaz. Skierował lornetkę nieco niżej. Nie widział żadnych śladów po swoich narzędziach. Przestał korzystać z lornetki. Zdjął ją z szyi i schował do plecaka. Podniósł dwururkę. Przewiesił ją przez lewę ramię. Potem założył na plecy plecak. Pomaszerował w stronę krzyży. Wiedział jednak, że jest zbyt stanowczy. Zona nie lubi hardych ludzi. Miał się o tym niebawem. Drzewo pozbawione liści było dużo większe niż spodziewał. Za to grób nieznanego stalkera był takich rozmiarów jakie widział przez lornetkę. Mogiła była nieco inna niż na Dużej Ziemi. Owszem przypominała bardziej kopczyki z kamieni, które można zaobserwować w filmach ze świata średniowiecza. Prowizoryczne krzyże z bliska okazały się koślawe. Spodziewał się jakiegoś napisu na maskach, które z bliska okazały się zniszczone. Miały dziurawe szyby oraz rozerwane gumy. Zdjął jedną z nich. Zajrzał pod spód. Niczego tam nie znalazł. Zawiesił z powrotem na miejsce. Ściągnął drugą. Ponownie zajrzał do środka. Znalazł wiadomość napisaną po ukraińsku. Musiał parę razy ją odczytać. Dawno temu uczył się ukraińskiego w Kordonie. Jednak dawno nie miał okazji porozmawiać z mieszkańcami step. Dlatego też zapomniał większość słów. Tu leży Miszka najlepszy stalker w Zonie! Nie przeżył emisji. Pomódl się za niego jeśli go znałeś. Niech mu Zona lekką będzie! – odczytał w myślach W pierwszej chwili Wołga nie był wstanie sobie przypomnieć żadnego stalkera o takiej ksywie. Wziął parę głębokich oddechów. Następnie zmówił krótką modlitwę za pokój jego duszy. Dopiero kończąc modły słowami „Niech Zona chroni Cię w niebie od anomalii” przypomniał sobie opowieści zasłyszane w barze „Sto radów”. Miejscowi opowiadali o stalkerze, który zwiedził samotnie miasto Prypeć. Początkowo Wołga sądził, że chodzi o legendarnego Pierwszego Stalkera. Jednak ktoś uświadomił go, że na faceta wołano Miszka. Same historię ów jegomościa opowiadał niejaki Dyry. Czy było Wołdze żal Miszy? Nie, znał go tylko z opowieści. Czasem marzył by z nim osobiście porozmawiać. Przeprowadzić wywiad, ale teraz skoro już go w Zonie nie ma, nie odczuwał żadnych emocji. Jeśli to prawdziwy grób Misia to coś w środku powinno się znajdować – pomyślał. Spojrzał za siebie. Słońce jeszcze trochę oświecało ląd. Za to pojedyncze gwiazdy znajdowały się na niebie. – Trzeba znaleźć jakieś schronienie – mruknął pod nosem. Żałował, że latarka dwa dni temu wpadła mu do „Spalacza”. Musiał przerzucić się na jaskiniowy tryb życia. Zazwyczaj udawało mu się z dwie lub cztery godziny szybciej znaleźć odpowiednie schronie. Gdyby tu był Brzytwa mogliby poruszać się nocą. Wystarczyło, że jego latarka dawała nieco światła. Teraz jednak musiał znaleźć coś co pozwoliłoby mu badać drogę. Popatrzył na grób. Mógł spróbować odkryć nieco kamieni aby spróbować zasnąć w grobie, ale nie miał teraz siły by przerzucać ciężkie głazy. Nie widział żadnych wnęk w ziemi, które mogłyby posłużyć mu za schronienie. Okrążył drzewo dookoła i wtedy zobaczył sporą wnękę w nim. Gdyby miał licznik Geigera sprawdziłby poziom radiacji wewnątrz drzewa. Teraz musiał podjąć decyzję. Albo ryzykuje i napromieni się w drzewie. Dzięki temu będzie mógł sobie trochę pospać. Bądź nie śpi całą noc i walczyć będzie z mutantami co preferują nocny tryb życia. Z dwojga złego wybrał pierwszą opcję. Zdjął plecak i położył koło wnęki. Obok po prawej stronie położył dubeltówkę. Przeciągnął się mocno. Wykonał pięć skłonów. Następnie uklęknął na oba kolana i spróbował wejść do środka. Wgramolił się do środka. Miał szczęście. Nikogo oprócz niego nie było. Najwidoczniej żaden ślepy pies nie był wstanie tu mieszkać. Nawet robactwa tutaj nie uświadczył. Ten przypływ szczęścia go zaniepokoił. Jak Zona nie zsyła żadnych nieszczęść to powinieneś i tak mieć się na baczności! Zona uwielbia zsyłać niespodziewanie niespodzianki” – zacytował w pamięci Brzytwę. Wyszedł na zewnątrz. Już zaczynało się ściemniać. Chwycił broń oraz plecak. Wrócił do jamy. Broń z łatwością umieścił w środku, ale plecak posłużył mu za drzwi. Nie zasunął jeszcze wyjścia plecakiem, ale i tak panował w środku półmrok. Świeże powietrze swobodnie docierało do jamy. Zdjął maskę przeciwgazową. Odetchnął pierwszy tego dnia pełną piersią, a nie przez filtry P-gaza. Zanim położył się na ziemi podszedł po omacku do plecaka i wyciągnął apteczkę oraz manierkę ze środka. Otworzył ją. Wyjął ze środka leki przeciwbólowe oraz antyrady. Jeśli szczęście mu dopisze to biegunki się nie nabawi. Zresztą dobrze by było uniknąć wszelkich skutków ubocznych. Ostatnią rolkę zużył parę dni temu. Wycisnął po jednej tabletce przeciwbólowej i jednego antyrada. Połknął pojedynczo tabletki. Pamiętał aby najpierw popić pierwszą, bo inaczej w żołądku będzie sztorm. Nie chciał teraz męczyć się z torsjami lub biegunką, tylko wrócić bezpiecznie na Arkę. Ów miejsce faktycznie było okrętem, a raczej jego wrakiem. Z czego co pamiętał założycielem bazy na Arce był niejaki Noe. Szaleniec, który wierzył, że nadchodzi Wielka Emisja. Miała ona według niego zgładzić wszystkie istnienia, a jego okręt-matka miał być schronieniem dla wszystkich stalkerów. Wołga wraz z Brzytwą parę razy gościli na Arce i to właśnie do niej zmierzali. Chcieli odwiedzić tamtejszych mieszkańców. Zwłaszcza Rydza, który był ich serdecznym druhem. Z niejednej opresji na Arce czy Skadowsku potrafił ich wyratować. Pamiętał, że stary stalker zajmował się nauczaniem kotów o Zonie. Sam kiedyś miał okazję posłuchać wykładów o krwiożerczych chimerach czy łamańcach. Był dla Wołgi jak dziadek, którego siedem lat temu utracił siedem lat temu w wypadku samochodowym. Na samo wspomnienie o nim, stalkerowi napłynęły łzy. – Nie ma już Karola Adriana Dymitra Króla. Jest tylko Wołga! – warknął do siebie, ale i tak było mu przykro. Brzytwa wielokrotnie mówił, że w Zonie każdy przestaje żyć starym życiem. Zaczyna się od nowa je budować. Chociaż dobre jak i złe nawyki mogą pomóc w tworzeniu własnego, nowego bytu. Po zażyciu lekarstw schował manierkę oraz apteczkę schował do plecaka. Następnie zasłonił nim wyjście. Dopiero teraz mógł spokojnie położyć się na ziemię. Zamknął oczy. Czekał aż nadejdzie sen. Gdy był mały uwielbiał słuchać opowieści swojej prababci Elżbiety o Piaskowym Dziadku. Przez całe dzieciństwo w niego wierzył i pragnął kiedyś go zobaczył. Z czasem jednak uznał, że ów starzec jest bajką dla dzieci. Przestał w niego wierzyć. Teraz chciał posłuchać jakieś historii. Nawet o duszku Kacperku, który pomagał ludziom mimo tego, że bali się go. Czuł się samotny. Potrzebował jakiegokolwiek towarzystwa. Chociażby to miał być jego najgorszy wróg. Ziewnął solidnie. Spróbował nie myśleć o niczym by łatwiej zasnąć. W końcu poczuł jak wkracza w objęcia Morfeusza… * * * – Chodź, chodź do mnie stalkerze! – zawołał tajemniczy głos. Wołga otworzył szeroko oczy. Zobaczył, że coś w oddali na błękitno świeci. Rozejrzał się wokół siebie. Po obu stronach panowały ciemności. Podejrzewał, że znalazł się w jakimś ciemnym tunelu lub tak naprawdę umarł, a ów światło to droga do niebios. Iść, czy nie iść? O to jest pytanie – sparafrazował Hamleta w myślach. Tak po prawdzie nie miał ochoty zostawać w ciemności. Przynajmniej nie chciał zostać w nieznanym mu miejscu. Szedł powoli przed siebie. Tajemniczy głos nadal do niego przemawiał. Obiecywał, że znajdzie on to, czego najbardziej pragnie. Myśli Wołgi były pogmatwane. Zastanawiał się czy ten cały głos nie jest wytworem jego wyobraźni. W każdym bądź razie po chwili zmrużył mocno oczy. Inaczej prawdopodobnie mógłby oślepnąć. – Jesteś już blisko, chodź do mnie – powtórzył po raz kolejny ów głos. Wołga domyślał się, że to ów światło do niego przemawia. Przejście, którym się poruszał cały czas się rozjaśniało. Widział już, że znajduje się on w jakimś starym tunelu. Dostrzegł stalowe podpory, które podtrzymywały strop. Wreszcie znalazł się on w nowym pomieszczeniu. Ów miejsce było wielką prostokątną salą. Gdyby Wołga nie miał zmrużonych oczu z pewnością dostrzegłby, że na środku stał wielki kamień świecący się na błękitno. Dokoła niego ustawione zostały białe, zapalone świeczki. Nieopodal nich paliły się jasnym płomieniem dwa kadzidła. Słodki zapach mięty oraz cynamonu dotarł do jego nozdrzy. – Mów więc, czego sobie życzysz stalkerze? – odezwał się nieznajomy. Mężczyzna spróbował go odszukać, ale nikogo oprócz niego i głazu tutaj nie było. – Czy ja umarłem? – zapytał Wołga nie przestając zasłaniać oczu ramieniem. Obcy roześmiał się serdecznym głosem. – Nie, nie umarłeś i przestań mrużyć swoje oczy – powiedział do niego ciepłym tonem. Wołga zawahał się. Nie znał intencji swojego rozmówcy. Nie był nawet pewien, czy błękitne go nie oślepi. Z drugiej strony nieznajomy miał chyba dobre intencje. Tak czy siak przestał je mrużyć. Wtedy zobaczył ów głaz. Jęknął z zachwytu widząc nieznane mu piękno. Chwila, a gdzie mój rozmówca? – spytał się w myślach. Wzrokiem próbował go odnaleźć, ale bez skutku. Wreszcie zrezygnowany spojrzał z powrotem w wielki kamień. – Gdzie jesteś? Dlaczego nie stoisz przede mną? Dlaczego widzę wielki, błękitny kamień? – spytał mężczyzna nadając swojemu głosowi paskudne brzmienie. – Tak dużo pytań, a tylko na jedno z nich odpowiem – odpowiedział obcy serdecznym tonem. Wołga nic nie odpowiedział. Czekał cierpliwie na odpowiedź. – Jestem tym, czego każdy z was szuka – odezwał się nieznajomy. – Jestem Spełniaczem Życzeń. Czego sobie życzysz? Wołgę zamurowało. To tak wygląda legendarny Spełniacz Życzeń? Wielki głaz świecący się na błękitno? Spodziewał się jakieś oazy albo studni, gdzie trzeba monetę wrzucić. Zastanowił się przez chwilę. Rozważał kilka opcji swoich marzeń, ale ostatecznie wiedział, czego pragnie najbardziej. Chce teraz znaleźć się u mojej Ani! – zawołał głośno. W tym momencie kamień błysnął oślepiającym, błękitnym światłem. Wołga upadł oślepiony na ziemię. Widział przez zamknięte powieki tylko lazurowy kolor. Rozległ się ogłuszający huk jakby piorun uderzył w środek tunelu. Pojawił się siwy dym. Wyszło z niego dwóch wysokich ludzi ubranych w biało-brązowo-zielone kombinezony z szarymi maskami. Na głowie mieli brązowe kaptury. Na czole mieli przymocowane latarki czołowe LED. W dłoniach trzymali karabiny kałasznikowa. Wołga uniósł powieki do góry. Zamarł z przerażenia. Odwrócił się szybko na lewej nodze i pobiegł przed siebie. – MONOLIT! – krzyknęli obaj mężczyźni. Włączyli latarki. Białe snopy światła pojawiły się przed nimi. Pobiegli za nim. Wołga biegł przed siebie bardzo szybko. Żałował, że nie miał przy sobie chociażby zwykłej PM-ki. Nadal słyszał odgłosy butów monolitowców. Nagle zatrzęsła się ziemia. Wołga stracił równowagę i przewrócił się. Gigantyczna zielona macka wyrosła spod ziemi. Owinęła się ciasno wokół jego nóg, a przy tym je zmiażdżyła. Stalker zawył z bólu. Nie mógł się ruszyć, a ból stale narastał. I wtedy go dopadli. Członkowie Monolitu nie okazywali zmęczenia. Zupełnie jakby byli robotami. Automatycznym ruchem wycelowali w Wołgę. Mężczyzna nie zdążył pomyśleć o czymkolwiek. Seria z obu karabinów trafiła go kolejno w głowę jak i brzuch. Następnie strzelili w mackę, która schowała się do środka. Następnie podeszli do ciała Wołgi. Raz jeszcze władowali w niego serię z karabinu… * * * – Dim! Obudź się! – Usłyszał delikatny kobiecy głos. Mężczyzna uniósł powieki do góry. Zobaczył piękną, podłużną, lekko opaloną na brązowo twarz. Zielone oczy zalśniły delikatnie od łez. Rzadkie brwi jak i rzęsy były koloru czarnego. Miała lekko zadziorny nos. Półpełne mocno czerwone usta uśmiechały się ciepło do niego. Pocałował ją delikatnie w szyję. Dopiero teraz dostrzegł złoty łańcuszek na jej szyi. Objął ją mocno. Nie protestowała. Lewą dłoń przesunął nieco wyżej. Prawa wylądowała na kształtnych pośladkach. Kobieta delikatnie pocałowała go w oba policzki. Delikatny uśmiech nieco się rozszerzył. – Miałem zły sen. Wiesz, kochanie? – odezwał się cicho Dymitr. Wtulił się w nią mocniej. Zapach jej ciała działał na niego oszałamiająco. – Wiem, ale teraz nie myśl o tym. – Pogłaskała go delikatnie po prawym policzku. Następnie delikatnie wyswobodziła się z jego objęć. Położyła się obok niego na prawym boku. Lewą dłoń położyła na swojej nodze. – Wiesz, nasz synek potrafi już pisać pierwsze zdania – zwróciła się do niego z radością. – Może będzie pisarzem jak ja? Albo dziennikarzem? – wyraził swoją opinie. – Pewnie tak, już się cieszy, że napisze coś dla ciebie. – Ma szczęście, że jego tata zdążył napisać dostatecznie dużo książek by ludzie z wydawnictwa go polubili – mruknął. – Na pewno postaram się załatwić mu możliwość wydania własnego dzieła. – Jesteś kochany. – Przytuliła go bardzo mocno. – Jednak wolałabym abyś najpierw go nauczył pisać różne historie. – Racja, niech potem współtworzy ze mną antologię. Ciekawe czy też polubi fantastykę? – zastanowił się. – Pewnie tak, póki co niech się rozwija. Jestem dumny z niego i to bardzo. – Pocałował ją delikatnie w usta. – A co ci się śniło? – zmieniła temat. Dymitr lekko spochmurniał, ale opowiedział jej wszystko ze szczegółami. Kobieta powstrzymała się od śmiechu. Jej mąż miał wybujałą wyobraźnię. Z drugiej strony te opowieści o nieznanym świecie fascynowały ją do tego stopnia, że sama chciałaby się tam znaleźć. Przytuliła go raz mocno i pocałowała go namiętnie w usta. – Wiesz czego teraz chce? – spytała go uśmiechając się kusząco do mężczyzny. W odpowiedzi mruknął coś potwierdzająco... * * * Półgodziny później leżeli w łóżku przytuleni do siebie. Nadal delikatnie obdarowywali się pocałunkami. Oboje czuli radość i szczęście jakie mogło ich spotkać. Nagle usłyszeli dźwięk dzwonka u drzwi. – Pójdę sprawdzić kto to – zaproponował wstając z lekkim żalem z łóżka. – Nie zapomnij wrócić kochanie do mnie – zawołała za nim Ania i przykryła się kołdrą. Dymitr włożył szybko czarne laczki na nogi. Uśmiechnął się delikatnie do kobiety. Widział fioletowe ściany i wiszące na nich obrazki przedstawiające różne wazony z kwiatami. Nad wyjściem wisiała ikona przedstawiającą Matkę Boską z Dzieciątkiem, a po obu ich stronach znajdowały się czarne, drewniane krzyże. Dzwonek do drzwi stale dzwonił. Dymitr zaczynał się denerwować. Mruczał różne przekleństwa pod nosem. – Kogo diabli niosą o tej porze? – mruknął rozeźlony pod nosem. Wszedł na korytarz. Ruszył przed siebie. Nie zwracał uwagi na szafę w której trzymali ubrania, ani na puste wieszaki Minął popiersie swojego przodka Semena Iwanowicza. Słynnego kozaka z Ukrainy co brał udział między innymi w tak zwanej „Rzezi Wołyńskiej”, ale nie przelewał krwi tylko pomagał Polakom i Ukraińcom w ucieczce z kresów. Wśród ocalałych znalazła się jego przyszła żona. Przyszedł na ganek. Niewielkie pomieszczenie było praktycznie puste. Stała niewielka, ale szeroka szafka. W niej trzymali wszelkiej maści obuwie. Od zwykłych kapci po buty na obcasie. Podszedł do brązowych drzwi. Wyjrzał przez judasza na zewnątrz. Przed drzwiami stał starszy mężczyzna. W dłoniach trzymał jakąś książkę i gazetkę. Dymitr przełknął głośno ślinę. Z wielkim oporem otworzył połowy drzwi i wyjrzał za nie. – Dzień dobry panu! – zawołał entuzjastycznie nieznajomy. – Nazywam się Edmund Tarkowski i jestem tu po to aby przynieść panu oraz pańskiej rodzinie dobrą nowinę! – W Polsce do władzy doszli ludzie rozumni?! – wykrzyknął z udawanym zdumieniem Dymitr. – Ależ nie, nie, ja przynoszę panu światłość Monolitu! Tylko on jest nam w stanie pomóc w tych chorych czasach! – zawołał nieznajomy patetycznym głosem. – A co to za sekta? – zdumiał się Dymitr. Nie zauważył jak nieznajomy sięgnął prawą dłonią po pistolet znajdujący się w kieszeni z tyłu spodni. – Nie jesteśmy sektą! – oburzył się obcy. – Głosimy ludziom dobrą nowinę o jedynym słusznym Bogu jakim jest Monolit! – Tak, tak – powiedział szybko Dymitr. – Pan wybaczy, ale zaraz będę miał gości i muszę dokończyć sprzątanie pokojów. – Ależ szanowny panie – obcy wyczuł, że rozmowa zmierza ku końcowi więc postanowił postawić sprawę jasno. – Mogę chociaż wejść do środka i pobłogosławić pański dom co by Monolit patrzył na was przychylniejszym wzrokiem? – Skoro naprawdę musicie… – rzekł zrezygnowanym tonem. Nie potrafił jakoś odmawiać ludziom, gdy ładnie prosili. Otworzył szerzej drzwi i gestem zaprosił obcego do środka. Na swoje nieszczęście nie zauważył jak nieznajomy chowa broń do kieszeni. Wszedł powoli na ganek. Uniósł lewą dłoń do góry i zaczął mamrotać modlitwy w dziwnym języku. Dymitr czekał cierpliwie, ale stwierdził, że pójdzie przynieść gościowi kubek wody oraz kilka hrywien. Ostatecznie może nie lubił nowych sekt, jednak był dobrym gospodarzem i niespodziewanych gości potrafił przyjąć pod swój dach. Gdy tylko wyminął sekciarza zdawało mu się, że usłyszał groźby pod swoim adresem. Pokręcił delikatnie głową. Nie mógł sam w to uwierzyć. Chyba jestem przewrażliwiony – pomyślał będąc już przy drzwiach od kuchni. W tym momencie nieznajomy wyjął z kabury pistolet. Wycelował szybko i pociągnął za dwa razy za spust. Huk z broni rozległ się w całym domu. Ciało Dymitra opadło na podłogę. Krew z pleców oraz głowy wypłynęły powoli. Zaraz na korytarz wybiegła Ania. Zobaczyła martwego ukochanego. Ale nie zdążyła nic powiedzieć, bo w tym samym momencie nieznajomy i w nią wystrzelił do końca magazynek w pistolecie. Trup kobiety dołączył do Dymitra. Jucha sączyła się obficie z ran i popłynęła w stronę obcego. – Ku chwale Monolitu! – zawołał radośnie po rosyjsku. Następnie zanurzył lewą dłoń w ich krwi i zaczął powoli kreślić litery na szafie. „Wszystkich niewiernych dosięgnie ręka Monolitu!" * * * – Ku-ku-kurwa! – zawołał Dymitr budząc się. Usiadł na śpiworze i spojrzał zadumany w dogasające ognisko. – Ale miałem popieprzony sen – mruknął. Przeciągnął się mocno. Podniósł się z ziemi. Ruszył w stronę pobliskiej wieży wartowniczej aby zmienić Sierpa i pełnić za niego wartę. OD AUTORA: Jeśli dotrwałeś do końca tego tekstu, pozwól na moją małą dygresję, która wyjaśni Tobie o co tutaj chodzi. Dawno temu, gdy Fabryka Słów wierzyła jeszcze w serię S.T.A.L.K.E.R, zapragnąłem podążyć ścieżką ówczesnych Fabrycznych autorów (chodzi o tych spod znaku "Fabrycznej Zony"). Raczkowałem. Knociłem. Co widać na załączonym fragmencie tekstu, Dzisiaj go odnalazłem w prywatnym archiwum czatu ze Sławkiem Nieściurem, który sporo od tamtego czasu mnie nauczył. Przeglądając na szybko ten tekst, uważam, że ma spory potencjał. Może nie jako "fanfik" z Zony, ale na pełnoprawny tekst niezwiązany z uniwersum Stalkera, choć pewne elementy mogłoby przetrwać, ale pod inną postacią (brak charakterystycznych mutasów jak kontroler, czy snork, bo dziki, psy, to są wszędzie, a frakcje również do wywalenia oprócz określenia "Stalker" na tych co wędrują po Strefie). W przyszłości, a być może po napisaniu "Topornych Opowieści" (fantastyka pod okiem i patronatem Andrzeja Pilipiuka) siądę, przepatrzę wszystkie potencjalne pomysły "około stalkerowe" i odmaluje dla siebie porządny zbiór opowiadań (chyba, że wyjdzie mi z tego powieść). Będziecie mieli co czytać. Prywatnie z tego tekstu "na szybko" podoba mi się hasło związane z Monolitowcem jak i sama wędrówka przez Zonę. Trochę takie niedopracowane, ale klimatyczne. Kiedyś na półce będziecie mogli z dumą postawić poprawiony tom moich opowieści około stalkerowych. Obiecuje wam to, nie wiem kiedy, ale będzie. Dakjcie znać, co wam się podobało w tym krótkim tekście (6 stron A4), a co nie. Przyda się. Może do reaktywacji? 1 Quote Link to comment Share on other sites More sharing options...
Recommended Posts
Join the conversation
You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.
Note: Your post will require moderator approval before it will be visible.