Kiedy ja umrę albo moja żona poddam ją spaleniu, nie w krematorium oczywiście. Wybiorę się gdzieś do lasu, najlepiej do miejsca w którym nie ma zakazu palenia np. tam gdzie są ogniska dla turystów i ją spalę na przygotowanym do tego celu stosie z drewna, koniecznie z brzozy i jabłoni. Następnie zbiorę prochy i rozsypie je na wiatr tudzież do płynącej wody, co by je zabrała w najdalsze zakątki naszego kraju. Ze sobą chcę uczynić to samo.