Skocz do zawartości

Polowanie


Gość

Rekomendowane odpowiedzi

[Nuda przy pracy skutkuje wieloma pobocznymi projektami, z których większość nie zostaje nigdy ukończona a te mniejsze idą gdzieś tam w niebyt dysku, szuflady czy innej komody, czekając na lepsze czasy, w których będą mogły udowodnić swoją przydatność. Wczoraj w nocy jakoś mnie wzięło na skrobnięcie czegoś absolutnie w moim przypadku offowego, a efekty podziwiać / krytykować możecie poniżej :) Miłego czytania! ]

 

To nie  była najlepsza noc na polowanie, ale też nie najgorsza - w okolicy, mówił Sania, roiło się od psów. Tyle, że ja żadnego nie widziałem, a spędziłem tam całe trzy godziny. Mało tego - Sania twierdził, że nie były to zwykłe kundle ani ślepe kundle, a jakieś zupełnie nowe, dwunożne podobnież. Przed wyprawą zapytałem o to Pietkę Rudego z Powinności; facet miał ryj jak świńskie koryto, ale orientował się w sprawach najbliższych okolic jak mało kto. Powiedział mi:
- Sierioża, idioto - tak właśnie zaczął, bo to straszny skurwiel w obyciu był - Nie ma żadnych nowych psów. My tu w Powinności śledzimy rozwój Zony na tyle długo, że gdyby jakiś nowy paszkwil wyszedł ze swojej nory, to byśmy go ubili... jak psa właśnie. A że padliny dokoła nie ma, to i sierściuchy nie mają czego szukać, czasem tylko mięsacz się jakiś nawinie, ale to Stiepan - ten snajper z naszej posterunkowej wieży - zawsze mu ten brzydki ryj odstrzeli.
- Czyli, że co? Nie ma się czego bać?
Pietka zmarszczył czoło, rude kłaczyska opadły mu na zakazaną mordę i westchnął, po czym powiedział:
- Nie.
I poszedł w swoją stronę, pewnie moczyć ryja razem ze swoimi czerwonymi żołnierzykami.

No to ja, mało myśląc, uznałem, że będzie bezpiecznie. W zasadzie nie miałem wiele do stracenia, bo w kieszeniach pusto, w gębie sucho, a Sacharow obiecał okrągłą sumkę za dostarczenie materiału. Ten był, wierz lub nie, obrzydliwy; niedobrze robiło się od samego słuchania - miałem przynieść co najmniej cztery kawałki... chimerzego gówna. Tfu! Te cholerne mutanty same w sobie śmierdzą tak, że czuć je z kilometra, a grzebanie po krzakach za ich bobkami wydawało się ostatecznością. No, ale to chimery śmierdzą, nie pieniądze.

Co tu zrobić, musiałem iść. Wziąłem swój rozklekotany kombinezon - trochę przyciasny był po ostatnim praniu... Co tak gały wybałuszasz? No prać trzeba, to mi chłopaki po znajomości wrzucili do jedynej pralki w promieniu kilku kilometrów. Tanio nie było, ale przynajmniej wrażenie w Barze zrobiłem należyte. Potem plecak, następnie poczciwy, nieco nadpsuty (ale sklejony własnymi rękoma i własną taśmą) AK i byłem gotowy do drogi. Przy wyjściu jeszcze na chwilę zajrzałem do Barmana, wziąłem dwie konserwy - w ten sposób zostałem całkiem bez grosza. No, ale powrót na Wielką Ziemię oznaczał powrót do pierdla, a tam wrócić mi spieszno nie było. Ech, ta Zona...

Masz no może kielicha na poprawę nastroju? Bo tak smutno jakoś... Nie? Dobra, nieważne, słuchaj co było dalej: wyszedłem sobie z Baru, spotkałem po drodzę Rasię - pamiętasz go? To ten, co go kiedyś kociak podrapał i obcięli mu dwa palce, bo wdało się zakażenie. Teraz nieśli go chłopaki od Woronina, bo podobno szczur wlazł mu do spodni jak spał i ugryzł go w same jaja - ciekawe, czy tym razem też mu coś odetną! Nie zatrzymując się, poszedłem dalej aż do drogi na Wysypisko i tu coś nowego: skręciłem w lewo. Tam nie ma żadnej drogi, ani też śladów, że kiedykolwiek jakaś była, ale jeden stalker mówił, że jak pójdziesz przez te krzaki na północny wschód od spalonego Kamaza, to za dziesięć minut wyjdziesz na polanę, a potem w las. Poszedłem, a facet miał o dziwo rację. No i jestem ci ja w tym lesie, tu już prawie słońce zachodzi, a chimer nie widać. W sumie to dobrze - Sacharow mówił, że po dwudziestej trzeciej się pokażą, bo wcześniej śpią. Zagrzebałem się w krzakach nieopodal wyłysiałego dębu i myślę sobie: "o, tu będzie dobrze" - w końcu chimery, jak dziki, ocierają się o drzewa, nie?

Trwało to może z piętnaście minut, zanim nie przyszła pierwsza. Omiotła jednym łbem okolicę, potem drugim. Chwilę sądziłem, że szła za mną i, jej mać, szukać mnie będzie, ale nie. Coś tam pomerdała tymi łbami, powąchała krzaki i poszła w cholerę. A tak głupi, żeby łazić za nimi po nocy nie jestem. W tym czasie słońce już całkiem zaszło za horyzont, a ja zdążyłem pogodzić się z tym, że może z tej wyprawy nie wrócę. Było mi obojętne.

Siedziałem tak pogięty jeszcze z godzinę, może dwie. Wkurwiać się zacząłem, bo te przeklęte gady miały srać, a nie srały, choć ten ich charakterystyczny smród unosił się w powietrzu cały czas. Może na złość robią? - myślałem. Może wiedzą, że tu jestem i tylko się droczą? Byłem w Zonie wtedy prawie czwarty miesiąc, a tu to cała wieczność. Wiele widziałem, ale wiele się też spodziewałem, więc tylko czekałem, aż chimerzy podstęp wyjdzie na jaw i coś upierdoli mi głowę przy samej dupie.

Sądząc po wskazaniu zegarka po dziadku (ledwo widziałem, ale księżyc pomógł), było może po pierwszej, kiedy smród ustał i zrobiło się spokojniej. Gdzieś na czwartej, może piątej godzinie, góra 30 metrów ode mnie coś przebiegło w krzakach i małe to na pewno nie było. Myślę - może to te psy, co Sania mówił? Ale gdzie tam, to jedno było, a kundle rzuciłyby się kupą. No to siedziałem dalej przeklinając brak tłumika - jak trzeba będzie strzelać, to kundle może położę, ale zlecą się chimery i po mnie. W końcu, może po pół godzinie, zdobyłem się na odwagę, żeby wyczołgać dupę z krzaków i ruszyć na poszukiwanie tego gówna chimery. Sacharow mówił, że od czasu defekacji gada mam dwie, maksymalnie trzy godziny i muszę to zapakować do szczelnej torby - odchody podobno szybko ulegały rozkładowi.

Szedłem tak, w niskim przysiadzie, badając każdy skrawek ziemi i miarkując każdy krok. O pomyłkę było nietrudno, a ta - już kolejny raz w Zonie - najprawdopodobniej kosztowałaby mnie życie. Wkrótce chmury przerzedziły się i wyjrzał zza nich ogromny, jasny księżyc - to nie była pełnia, ale światło było tak jasne, że radziłem sobie z nawigacją i przysięgam, że dałbym radę wypatrzeć jakieś zwierzę, gdyby się pojawiło. Dziękując za cynk od Sacharowa o braku anomalii w rejonie, zacząłem poczynać sobie śmielej - chciałem już zanieść to gówno do bunkra, odebrać kasę i zalać się w trupa dla relaksu. Wtem, dużo bliżej niż poprzednio, niedaleko mnie coś przebiegło między drzewami. Kątem oka widziałem, że coś na dwóch nogach i mało nie krzyknąłem, ale udało się opanować nerwy. Dłoń zadrżała na karabinie, ale nie sięgnęła po niego. Cóż zrobić - idę dalej. Myślałem wtedy o tych wszystkich latach spędzonych w domu, na totalnym zadupiu, którego przez trzy czwarte życia nienawidziłem, a pozostałe kilka miesięcy w Zonie wspominałem z łezką w oku. Chłopie, mówię ci, że to było coś. Miałem serce w przełyku i głowę pełną scenariuszy tego, jak skończy się moje życie. I pomyśleć, że kulminacją tych lat spędzonych na tym łez padole miała być noc poszukiwania odchodów mutanta...

Nie - powiedziałem sobie w pewnej chwili - tak nie może być. To nie może się tak skończyć! Serducho zabiło mocniej, a głowa rozjaśniła się wizją odebrania nagrody od Sacharowa i tego, że jutro też będzie dzień. Pomyślałem nawet, że może wydam na wódkę mniej niż połowę sumki a wiesz przecież, że w moim przypadku to jak obwieszczenie końca świata. Zrozumiałem, że MUSZĘ znaleźć te cholerne bobki, choćbym miał tam pełzać do rana.

Mój zapał ostudziło coś włochatego i twardego pod prawą dłonią. Wymacałem to po omacku, akurat jak księżyc schował mordę za chmurami. W pierwszej chwili myślę sobie: kurwa, kontroler... Nigdy żadnego na oczy nie widziałem, a słyszałem od chłopaków, co to głębiej w Zonie bywali, że gadziska mają włochate cielska czasami. Potem myślę, że nie, że przecież kontroler zrobiłby mi sieczkę z mózgu do tego czasu. Więc co? Chimery nie czułem, mięsacze sierści nie mają, tak samo jak dziki. Psy są mniejsze, koty atakują z doskoku... I to wszystko, stary, w tej jednej sekundzie zawahania po tym, jak wymacałem to coś. Podnoszę głowę, by zobaczyć co wyrwie mi dziurę we łbie, a to człowiek! No, przynajmniej wyglądał z początku na człowieka, bo na dwóch nogach stał. Pytam go:
- Czego tu? Swój, czy obcy?
A głos mój odbija się gdzieś echem od pobliskich drzew, odrapanych przez chimery. Gość nic nie mówi, tylko mam wrażenie, że wgapia się we mnie. Wstaję i odruchowo cofam się o krok, sięgam do karabin i cofam się dalej, ale on stoi w bezruchu.
- Czego tu, pytam?!
Nie odpowiada, ale robi krok w moją stronę. No to ja karabin przed siebie, paluch na spust i trzeci raz:
- Cofnij się, bo rodzona matka nawet po zębach nie pozna!
I w tym momencie księżyc znów wychyla się zza chmur, a ja patrzę na gościa załzawionymi z nerwów gałami, a ten nie ma twarzy, tylko pysk! Najprawdziwszy, czarny jak smoła pysk! Nie czekam na zaproszenie, tylko odbezpieczam karabin odruchowo i duszę cyngiel do końca, a tam zamiast soczystej serii w jego włochate cielsko - cisza. Klik. Klik klik klik. Kurwa mać, wyobraź to sobie, że w takim momencie ten stary grat postanowił się zaciąć! Myślę sobie: no to chuj, wszystkie plany i wszystkie lata jakie przede mną - zaprzepaszczone. Zdechnę jak kot w paszczy tego.. czegoś. Już rzucam karabin, rozkładam łapy i mówię:
- Chodź! No chodź, kurwa! Dawaj!
Ukradkiem sięgam po nóż, bo chociaż zardzewiały, to czasem mi życie uratował. Może i tym razem, myślę jakoś instynktownie, się uda?

Stwór ociężale zrobił krok do przodu, ale stanął jak wryty i tylko zarzęził jak stary silnik. Jakby się ze mnie, kurwa, śmiał. Chciałem się wtedy na niego rzucić, ale w tym momencie podniósł włochaty łeb i zawył:
- Auuuuuu, auuuuuuuu...

(Sierioża sięgnął po szklankę i nalał sobie wody. Wódka skończyła się w Barze dawno temu, teraz wszyscy czekali na dostawę. Zaklął siarczyście na cały Bar, kiedy skończył moczyć usta. Jego rozmówca - młody stalker, który kilka tygodni temu na ostatnich nogach doczłapał się tu, wybałuszał oczy ze zdumienia.
- No i co, co było dalej? - dopytywał - Zaatakował cię?)

A gdzie tam, chłopie. Pierwsze i najważniejsze: czysty kombinezon szlag trafił. Jak ten skurwiel zaczął wyć, padłem nieprzytomny ze strachu na ziemię. Prosto w błoto i chimerze gówno, którego tak łapczywie przez ostatnie pół godziny poszukiwałem. Ułamki sekund przed odpłynięciem przypomniałem sobie o tym, co mówił Sienia, o tym nowym gatunku kundla - bo to pewnie było to.

(- Sieriożka, pierdolisz! Co mnie twój kombinezon! Powiedz lepiej, czy mocno cię poobijał i jak się przed tym bronić!)

Te młode, narwane chłopaczki... Nie poobijał mnie wcale. Nie, nie pogryzł też. No, co taką kocią mordę robisz? Mówię przecież, że nic się nie stało. Gdybym wiedział od początku, to bym sobie poskładał całą tę historię i serdecznie, tfu, pierdolił te zadania od Sacharowa! Obudziłem się już rano, na pryczy w bunkrze na Jantarze. Przede mną moje klamoty, tuż obok siedzi Sienia, Sacharow z Nowikowem tażają się po podłodze ze śmiechu. Chciałem coś powiedzieć, ale patrzę, a tu w nogach stoi mi to monstrum, które widziałem w lesie, więc zaczynam krzyczeć. Naukowcy drą mordy jeszcze głośniej i Sienia, ten pieprzony kłamca, też zaczyna się śmiać. Patrzę, a włochaty mutant zdejmuje sobie łeb, a tam wszawa morda Pietki Rudego!
- Oj, Sierioża, z ciebie to idiota pierwszej wody - mówi do mnie i zaczyna zanosić się swoim żabim rechotem.
- Co... - wydusiłem z siebie ledwo, mamrocząc pod nosem i mrugając oczyma.
- Haha, Sieriożeńka! - wtrącił się Sacharow, ocierając z oczu łzy - Jak tam gówno chimery?
Po czym wszyscy buchnęli radosnym, wesołym śmiechem. Jak tak teraz o tym myślę to żałuję, że snorki z bagien na tyłach tego nie usłyszały, bo gdyby weszły do środka, to wszystkim by miny zrzedły.

(Młody stalker wytrzeszczał oczy, nie będąc w stanie zrozumieć sensu tej historii. Nie był to najbystrzejszy dzieciak na świecie; ba, nie był najmądrzejszy nawet w tym cholernym barze. Sierioża pociągnął kolejny łyk wody, skrzywił się straszliwie na jej cierpki, jodowy posmak i pokiwał przecząco głową, uśmiechając się dobrotliwie.)

Chłopie, to proste jak budowa sierpa albo młota - albo jednego i drugiego. Historię o nowym mutancie sprzedał mi Sania, tak? Sania jest rudy, ale w Zonie się z niego naśmiewali już od Kordonu, raz nawet wojskowy patrol oszczędził go ze współczucia. Jego młodszy brat, Pietka, zamiast golić łeb, dołączył od razu do Powinności i powtarzał tę ich musztrę dotąd, dokąd nie wyrobił sobie wyższego stopnia, bo wtedy trepy mogły mu co najwyżej buty czyścić, a za kąśliwą uwagę wylądowaliby pod plutonem egzekucyjnym. Obydwoje często goszczą u Sacharowa, gdzie podobno chleją całymi dniami - jak wychodzą, to wracają co najmniej za tydzień. Nie wiem jak, ale najwyraźniej wpadli z jajogłowym na zabawny pomysł zrobienia komuś kawału i... padło na mnie. A co do reszty tej historii: pamiętasz, młodziaku, jak ludzie Barmana przebili się przez Dzicz, do tego małego magazynu tuż za rozbitym helikopterem? A pamiętasz jak go otworzyli?

(młodzik pokręcił głową, ale nie śmiał nawet mrugnąć)

Ech, ta Zona... Magazyn, Barman mówił, był zamknięty na amen. Gdy jego chłopaki tam zajrzeli okazało się, że był otwarty. W środku, w stosie różnego, radioaktywnego śmiecia, leżały zwłoki. I te zwłoki okazały się żywe.

(Sierioża wskazał na strażnika zaplecza Baru, uśmiechając się gorzko)

Tak, to był Wilczarz. Niegdysiejszy najemnik z bandy, ha ha, kundli, obecnie piesek na posyłki Barmana. Uratował mu dupę, więc ma dług wdzięczności i stoi sobie chłopaczyna, za chleb i wodę. Czasem dorabia na boku, na przykład sprzedając takim idiotom jak ja infromacje o ściśle tajnej drodze do pewnego zagajnika, tu, zaraz obok drogi na Wysypisko...

(- Dobra opowieść Sierioża! - dzieciak chyba wreszcie załapał.
- No, ma się rozumieć, chłopie! Tylko wiesz co... jedno nie daje mi spokoju.
- Co takiego?
- To gówno chimery... Sacharow przyznał się do wszystkiego i nawet w ramach rekompensaty naprawił mój poczciwy karabin, ale te bobki są mu naprawdę potrzebne. Podobno wyszło, że mogą leczyć jakieś choroby, czy jak. Wielka Ziemia ponoć finansuje mu te badania.
- I co? - oczy stalkera zapłonęły pożądliwym blaskiem.
- Nie wiem. Ja się z baru przed dostawą wódki nie ruszam i wypraw na razie mam dość. Ale Sacharow mówił, że zupełnie poważnie płaci teraz sto tysięcy każdemu, kto przyniesie choć sztukę - Zerknął na dziadkowy zegarek, przeciągnął się i dodał - Wiesz co, młody, idę spać. Ty tu sobie posiedź, pomyśl, a jak coś wymyślisz, to daj mi znać.
Chłopak kiwnął tylko głową i zanurzył usta w szklance. Sierioża wstał i powoli udał się do wyjścia, mrugnął porozumiewawczo do Wilczarza i wyszedł, maskując szeroki, radosny uśmiech.)

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 miesiące temu...

Nie gniewam się :) Z rynsztoka, bo do stalkerskiego klimatu niewiele więcej mi pasuje. Narrator, bo jakoś "osadzić" te wydarzenia trzeba, a że absolutnie nie przykładam przesadnej wagi do formy, bo to, jak wspomniałem na początku, jakieś poboczne rzeczy, ścinki, z których czasem wypełźnie coś sensowniejszego.

Jednak o interpunkcję będę walczył, bo nie widzę miejsca, w którym miałoby jej nie być... Mam zboczenie zawodowe i kompletnego, pardon my french, pierdolca na tym punkcie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Powinien :) Ale są zasady i zasady - łamanie jednych nie oznacza automatycznie błędu.

Jeśli lubisz od czasu do czasu poczytać jakieś opowiastki to obiecuję, że następnym razem będzie prościej, sensowniej i bardziej dynamicznie  :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Anton Gorodecki ależ dlaczego nie; w końcu dla czyjejś rozrywki to wrzucam, więc czujcie się upoważnieni do oceniania :) A że czasami się wywiąże dyskusja bardziej ostra czy ktoś rzuci gorzką, kąśliwą uwagę - trudno, takie życie. Przecież wiadomo, że nie spędzam X godzin, by napisać jakąś tam opowiastkę i chełpić się nią wszem i wobec. To jakieś poboczne głupotki, które może komuś umilą dzień.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 miesiące temu...

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Korzystając z tej strony, zgadzasz się na nasze Warunki użytkowania.