Skocz do zawartości

Schturm

Weteran
  • Postów

    160
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    5

Treść opublikowana przez Schturm

  1. O jakiej "hybrydzie zwanej religią" mówisz? Powiedz jaśniej bo czasami mam problemy ze zrozumieniem twojego szyku słownego.
  2. Wiem, rozumiem cię. Też wrzucałem do minecrafta stalker mody.
  3. Do tego moda? Niestety nie, poszukaj w google, może coś znajdziesz. Ale mówię ci, że mod do gta nie zastąpi prawdziwego Stalkera. Nareszcie, żegnaj kocie witaj Wędrowcze!!!
  4. Był już stalker mod do SA: Wygląda jak wygląda, ale Stalker jest tylko jeden i GTA tego nie zmieni Smoke, miałeś korzystać czy korzystałeś z Cleo?
  5. To jest mod na katalog Cleo? Bo jeśli nie to nie mam pojęcia. Instalowałem kupe modów do SA i wszystkie były na kat Cleo.
  6. Też w bliższym czasie zamierzam coś napisać, bo mimo że głosowałem na SmokeHeada, to vidkunsen inspiruje jeśli chodzi o prawdziwą, brutalną Zonę. Może coś o Powinności, może o najemnikach, nieważne. Ma być twardo, brudno i krwiście. :pirate:
  7. Epicka nuta ten hymn najemników @vidkunsen. Aż chciałbym mieć takie glany!
  8. Oddaję głos na opowiadanie SmokeHeada Albowiem: -Dawno się tak nie uśmiałem. -Rozwinięte i pomysłowe. -Pokazał, że można wprowadzić do Zony efekty komiczne. A to rzadko się komukolwiek udaje. -Opowiadanie nie przygnębia klimatem i rozwesela po ciężkim dniu. Opowiadanie vidkunsena: Było super, profesjonalne, poważnie, realistyczne jak cholera. Brud, smród i mrok. I bardzo dobrze. Ale pisałeś to mocno specyficznym językiem, po którego lekturze rozbolał mnie mózg i musiałem wziąć tabletki na uspokojenie. W dodatku te przekleństwa. Nawet Smoke tyle nie nabluzgał, wiem że twoja subkultura i w ogóle ci na to pozwala, ale ich ilość odepchnęła mnie od opowiadania. Wiem, wiem, cienias ze mnie, nie przejmuj się. W końcu to Zona, wojna, brutalność i krew, przekleństwa są na porządku dziennym. I dlatego jest realistyczne. :kciukwgóre: Opowiadanie Walika "Czosnka": I super, dobre opowiadanie. Te pięcio-zdaniowe dzieciaki z konkurencji mogłyby się od ciebie sporo nauczyć. Konkretna historia i zrozumiałe zdania. Ale... było chaotyczne i szybkie. Mogło być bardziej rozwinięte. I wkurzała mnie obecność tego podziału na krótkie części, jedna po drugiej od razu nowa akcja. Ale pewnie marudzę, bo jestem zmęczony po dziewięciu lekcjach. Ale mimo tego: Kawał dobrego opowiadania. :yes: Doświadczenie czyni mistrza :ninja: A moje opowiadanie: Pisałem, bo miałem wenę, już wcześniej coś planowałem. I trafiła się okazja na konkurs. I wyszło co wyszło. Inspirowałem się książkami Meesha, co pewnie widać. Imiona postaci z głowy wymyśliłem na szybko. Napiszcie co o nim myślicie, co wam się podobało a co nie
  9. Zawsze chciałem pojechać na wycieczkę do takiej prawdziwej Rosji, nie do byłej republiki radzieckiej tylko głębokiej Rosji, tam gdzie jedyne drzewa są iglaste, gdzie niedźwiedzie wchodzą do miasta, a w zimie śnieg pada na pięć metrów. Mam babcię na Łotwie w obwodzie "Latgale", jeżdżę tam ostatnio co dwa lata (kiedyś było co rok). Czuć tam klimat zachodniego wschodu, na klatkach schodowych postradzieckich bloków pachnie fermentującymi burakami, wszyscy wokół piją kwas chlebowy, co drugi przechodzień może mieć nóż w kieszeni, okazjonalnie można też zauważyć memoriały radzieckich bohaterów i popiersia Lenina. Ostatnio rodzice wolą jednak zakwaterowywać się w bardziej dzikich rejonach nad okolicznymi jeziorami, gdyż wiekowa babcia czuje się coraz gorzej, a w jej domu praktycznie już nikogo nie ma i nie chcielibyśmy tam mieszkać, bo trafiła do domu opieki. A szkoda, chociaż babcia przeżyła niemieckie naloty, całe ZSRR i ogólnie dużo.
  10. @czernobyl10, nie wiesz nawet ile ja kiedyś w Armę 2 grałem. O taaak, to były złote czasy mojego kompa... :P Ta cała kampania "Harvest Red" a później ta druga szokująca z tym śmigłowcem. I jeszcze kilkumiesięczna zabawa z edytorem misji. Raz próbowałem nawet zrobić inscenizację bitwy o Stalingrad, bez modów bo internetu nie miałem. Tak jak ty jestem fanem Army, może nie tak wielkim, ale to jedna z najlepszych gier w jakie grałem!
  11. Dlaczego? Oglądałem film i tam źli byli sami SS-mani, a nie polacy i ukraińcy. Czy coś uszło mojej uwadze? A ci niemcy co dawali im jedzenie to był Wehrmacht, zwykli niemieccy żołnierze, w których można było zauważyć jeszcze ludzkie odruchy jak współczucie, w przeciwieństwie do fanatyków z SS.
  12. A właśnie wyszedł jakiś czas temu polski film "Miasto '44". http://www.filmweb.pl/film/Miasto+44-2014-637019 O powstaniu Warszawskim, zrobiony nowoczesnymi metodami. Materiały na niego zbierali 8 lat, a do nakręcenia całości razem z wyciętymi scenami zużyli 71 km taśmy filmowej. I wyszło im prawdziwe cudo. Może nie każdemu przypadnie do gustu, miłości tam za dużo tak naprawdę nie ma, jest za to "krew i bebechy", dzięki którym film jak dla mnie jest jak polska wersja "Wroga u bram" bez jakiejś tam propagandy i z polakami w roli głównej. No może odrobinkę czasami wieje lekką żenadą, ale to słabo odczuwalne jak się ogląda. Zabrali nas na niego dzisiaj z klasą do lokalnego kina. I jest to najlepszy film na jakim byłem w towarzystwie kolegów z klasy, a filmy wybierane przez szkołę rzadko bywają fajne. A rosyjskich filmów o wojnie jest naprawdę pełno. Ja dawno temu oglądałem czarnobiałego "Ojca żołnierza". Nakręcony w którymś tam sześćdziesiątym-jakimś, może i propagandowy, ale jeden z moich ulubionych rosyjskich. :yes:
  13. @Vidkunsen, zarejestruj się na jandexie i pobierz moda. Nie musisz ściągać dupereli typu "Yandex-Disk", ja też miałem limit, a zarejestrowałem się, wysłałem tylko smsa po kod aktywacyjny i mogłem pobierać.
  14. Zdrowia dla was, dużo kobiet, forsy, dobrej pracy, jedzenia i spełnienia marzeń. Niech jedynymi zasadami dla was będą zasady moralne. :ninja:
  15. CHIKI BRIKI STRONG 0.2 https://www.youtube.com/watch?v=RniL-sNPDWM :ninja:
  16. Nie doszedłem nawet do tego momentu, nie chciało mi się męczyć z tymi niedoróbkami. Przyszedłem do wioski kotów, po około ośmiu wywałach przy próbie powrotu do menu głównego przez zapromieniowanie na śmierć, wreszcie pogadałem z tym siwym Wanem z bliznami na twarzy, a następnie zginąłem przy wpadnięciu w elektro. Gdy ponownie uruchomiłem grę po męczarniach komputera trwających tak z 10 minut, wczytując trafiłem na pulpit. Ten mod jednak nie jest dla mnie. Nie na moją cierpliwość.
  17. @kondotier u mnie punkty 1, 2, 4 i 6. Wywalam moda, idę grać w cokolwiek innego.
  18. Zedytować? To spróbuj zedytować sobie coś takiego: Nic nie rozumiem z tego szyfru, tym bardziej po rosyjsku. Więc nie ma innego wyjścia?
  19. Jak odpalam grę to napisy w dialogach i na mapie wyglądają mnie więcej tak: nrdęći ćę rnalaęr ilfędó lę. Jak to naprawić? Bo na przykład w Sigerious mod nie miałem takich problemów, napisy były normalnie po rosyjsku.
  20. Schturm

    Misery

    Jakby znów nie działało możesz zwiększyć pamięć wirtualną, bo może masz jej za mało na odpalanie gry z modem. W końcu Misery to kawał porządnego moda, nie bez powodu plik ma 1.6 GB.
  21. Pisz cokolwiek, byle by się nadawało. Ogranicza cię jedynie wyobraźnia. :)
  22. Opowiadanie z tematu "Centrum" Autor: Wasilij ESKORTA Był późny sierpniowy wieczór, niebo spowite szarością, słońca nie widać, ale ogólna widoczność w normie. Profesorkowie pykali przyciski na swoich urządzeniach przypominających telefony z antenkami, a ja oparty o ścianę nie robiłem w zasadzie nic. Patrzyłem na ich skupione mordy w okularach i myślałem o różnych głupotach. Siedzieliśmy w rozpadającym się bloku w Prypeci w mieszkanku bez zewnętrznej ściany. Z daleka majaczył we mgle sarkofag z kominem CzAES. Co parę minut słychać było smutne skomlenie psów i jakiegoś większego bydlaka. Zapewne doszło do jakiejś walki. Wszędzie śmierdziało wilgotnością i mokrym cementem. Waliło niemiłosiernie, ale to dlatego, że przed chwilą padał deszcz. W sumie to zawsze tak wali. Gorszy zapach jest tylko w bunkrze Iłmanowa, ale to już inna historia.- W porządku panie Wasilij, poziom promieniowania w normie, piętro wyżej byłoby wyższe tło, ale tu jest niegroźne. - głośno powiedział Uzumin, wyrywając mnie z transu spowodowanego wpatrzeniem się w sarkofag. Żartowałem, to nie powoduje żadnego transu. Po prostu już zasypiałem, ale śmieszą mnie głupoty o tej całej hipnozie przy gapieniu się na CzAES. Ludzie za dużo naoglądali się Władcy Pierścieni to im się teraz w głowie poprzewracało. Przetarłem twarz brudną ręką i odpowiedziałem jajogłowemu:- Zrozumiałem profesorze. Śpiący jestem, powinniśmy się zatrzymać na noc, bo na dole niebezpiecznie.- Niech nas pan poprowadzi jeszcze pod ten plac zabaw za blokiem, widoczność i tło w normie to nie ma dużego ryzyka.Ta jasne. "Na szczęście" w tym momencie z dołu zaszczekało jakieś badziewie i profesorek zmienił zdanie, bo innaczej by nie odpuścił. Zostajemy na noc. Oboje zaczęli rozkładać jaskrawo czerwone śpiwory na zakurzonej podłodze. Ja natomiast - zdjąłem plecak, położyłem na nim głowę i przyciąłem komara jak "prawdziwy twardziel". Tych dwóch spało już po dwóch minutach, a ja zawsze miałem problemy z zasypianiem. O tak, potrafiłem nie zasypiać jeszcze trzy godziny mimo tego, że próbowałem. Cóż, na całe szczęście zasnąłem po jakichś piętnastu minutach, bo cały dzień bez wytchnienia szlajaliśmy się po obrzeżach miasta. Soczysty, chłodny ranek ze słoneczkiem. To uwielbiam najbardziej w Zonie. Godzina szósta. Budzę się. Leżę przez parę sekund, próbując wychwycić najmniejszy szmer. Nic. Spoglądam w lewo - Uzumina i Kofiejewa brak. W prawo - to samo. Po śpiworach też ani śladu. Zrywam się, podczołguję do krawędzi podłogi by sprawdzić czy jeden z nich nie leży na dole, obgryziony lub obgryzany przez mutanty. Nic nie widzę, chociaż mogli już zjeść ich szczątki i nic nie zostawić. Dobra, nieważne, nie chcę nawet o tym myśleć. Wstaję więc, zarzucam na ramię opartego o ścianę kałasza i po skrzypiącej podłodze wychodzę na zimną klatkę schodową. Mierzę lufą w dół schodów i powoli stawiam coraz niżej kroki. Byliśmy na trzecim piętrze, więc na dół nie jest aż tak daleko. Ostrożnie schodzę po betonowych schodach obsypanych tynkiem z sufitu. Kawałki szkła i zaprawy murarskiej gruchoczą mi pod nogami. Otwieram drzwi wyjściowe z gwałtownością ślimaka. Wystawiam lufę w lewo i w prawo - gówno widać. Wychodzę i przytulam się ramieniem do ogromnego koła spalonego kamaza. Zastygam, szukając jakiegokolwiek ruchu. Ruszam pod wierzchołek bloku, wyglądam zza niego na plac zabaw, żeby sprawdzić czy tych dwóch tam siedzi. Uff. Boże Wszechmogący... Znaczy się Putinie Wszechmogący. Zabiję tych idiotów, takiego stracha mi napędzili. Narazili całą operację na porażkę i wciąż to robią, stojąc z detektorami na tym widocznym w całej okolicy placu zabaw gadając naprawdę głośno i nie zważając na mutanty, które lada chwila wyjdą z tępą mordą zza krzaków robiąc głęboki burdel. Stukam kolbą w ścianę bloku, żeby się odwrócili. Lecz nie robią tego, są skupieni do granic możliwości. Dostrzegam leżącego na ulicy niby-koto-pso-coś. Ma tak zmasakrowany pysk, że trudno stwierdzić czym właściwie było. Za pewne dostał ze śrutu od Kofiejewa. Dobra dość tych fanaberii. Podchodzę do placu zabaw, wymawiam jednoznaczne "pssst!'. Odwracają się.- Ooo, panie Wasilij, zdrastwujtie! My tu sobie nowe punkty ustalamy do następnej drogi i pomiary wykonujemy! A tego psa to Kofiejew ustrzelił. W pojedynkę był bez stada, to i bez ryzyka!- Kurna, pacany, przestańcie drzeć się na całe osiedle, wracać na klatkę schodową! - Krzyczę szeptem.- A już już! Poczeka pan sekundkę...Dobra, sekundka minęła. Wbiegam na plac i pociągam Uzumina w kierunku bloku.- Dobra, chodź Kofiej, idziemy. - Posłusznie stwierdza swój rozkaz.Ostrożnie wchodzimy na klatkę schodową. Zatrzaskuję drzwi... O cholera. Dobra mniejsza o to, naprawi się. Wchodzimy z powrotem do naszego tymczasowego mieszkania. Teraz już normalnym lecz zdenerwowanym tonem, mówię do tych pacanów co o tym myślę. - Kurna wasza mać, nie mogliście mnie ostrzec, że idziecie na pomiary? Obeszłoby się bez przemocy i niepotrzebnych strzałów. Cieszcie się, że ten strzał nie ściągnął na was mamuśki tamtego. Dosłownie mielibyście przesrane.- Ale panie Wasilij, spokojnie! - Mówi coś wreszcie wiecznie milczący profesor Kofiejew - My tu mamy zlecenie i ważną pracę, nie możemy się uzależniać od pana zegarka.- No to mówię właśnie, dlaczego mnie nie poinformowaliście, że wychodzicie?- Spowolniłby to pan, a my jesteśmy bardzo punktualni, jako że czas to pieniądz, a my... - Uzumin coś tam jeszcze gadał, ale stwierdziłem, że nie warto się kłócić, bo uparci jajogłowi nigdy nie dają za wygraną. Rzuciłem tylko:- Dobra, ale zróbcie to jeszcze raz, a was pozostawię na pastwę Zony. Okej?- Oczywiście, panie Wasilij!Tylko ich tak straszę. Tak naprawdę tych jajogłowych muszę przeprowadzić pod samą zajezdnię kolejową CzAES, bo "tam mają pomiary". Muszę to zrobić, bo wynagrodzeniem za taką umowę jest dziesięć tysięcy rubli, co bardzo mi się przyda na dawno zaległe modyfikacje do karabinu i potrzebne wiadomo-dlaczego konserwy z tuńczyka. W całym moim trzyletnim stażu w Zonie od dwa-jedenastego pod elektrownią nie byłem ani razu. Nie chce mi się ani trochę tam iść. Ale co mi tam. Życie stalkera to w pewnym sensie życie gangstera. Wplątasz się w to i nie wyjdziesz, a jedyną drogą do wolności jest śmierć. Tak więc - czy zginę zaraz, czy za pół roku nie ma znaczenia - i tak zginę. Zona to nic dobrego, ale jak już zaczniesz to staje się nałogiem. Nie ma już dla ciebie miejsca na Dużej Ziemi. Jest tylko Ona. I nic poza nią. Tak jak fanatyczna miłość. Każdy się zakocha i za Nią szaleje. Nie ma na to lekarstwa. Nawet naukowcy i wojsko mają to samo. Trudno ich zmusić, żeby Ją opuścili. Były nawet przypadki dezercji z tego powodu. Wyciągam z plecaka suszone brzoskwinie, na szybko zjadam całe dwie sztuki i popijam wodą. Nie wódką. Jest taka zasada wśród stalkerów - nie pije się alkoholu w czasie wypadu. To kończy się nie tylko bólami głowy, lecz także trudnościami w celowaniu w kierunku wroga. Był taki jeden Sasza. Chlał litrami na każdej wyprawie w Zonę. I faktycznie zginął - bo nie podzielił się wódą z bandytami. Taki los stalkera. Nigdy nie wiesz co cię czeka. Zdecydowaliśmy się kontynuować. Zatrzaśnięte drzwi klatki schodowej nie dały się otworzyć. Musieliśmy skakać przez okienko parteru w jednym z mieszkań. Kofa potłukł sobie kość piszczelową, na szczęście nie krzyczał. Miał nawet nadzieję, ze tego nie zauważyłem, bo oglądał się po naszych twarzach. Udałem że nie widzę, nie będę chłopaka stresował. Ruszyliśmy w kierunku południowo - wschodnim. Prosto do elektrowni. Poruszaliśmy się w ustalonym szyku Ja - Kofiejew - Uzumin. Trzymaliśmy się ścian bloków i czegokolwiek. Około ósmej wyszliśmy na prospekt Lenina. Zatrzymaliśmy się na moment, aby rozpoznać teren. Dałem znak profesorkom, aby poczekali, a ja poszedłem kawałek dalej. Robiło się gorąco, pot zaczął mi ściekać po plecach i policzkach. Wiatru nie było wogóle. Na ulicy osadziły się niewielkie "trampoliny", podnosząc wodę z kałuży. Machnąłem ręką do jajogłowych, żeby przeszli na drugą stronę ulicy. Odwróciłem się przed siebie...Cholera jasna. Z kałuży dwadzieścia ileś metrów ode mnie pił wodę ogromny kaban. Jakim cudem wcześniej go nie zauważyłem - tego nie wiem, wyraźnie Zona robi sobie pośmiewisko z moich umiejętności. Najgorsze było jednak to, że Kofa i Uzumin dalej biegli na drugą stronę ulicy w ogóle go nie zauważywszy. Dobiegli w pół drogi na zieloną wysepkę oddzielającą oba części prospektu. Wtedy wielki, ciężki ryj odwrócił się w ich stronę i zaczął nerwowo chrumczeć. Rzucił się na nich, Kofiejew chciał dobyć strzelby, ale zamiast tego wypadła mu ona z ręki i zaczął spieprzać razem z Uzuminem w kierunku powrotnym. Wybiegłem za nimi i mutantem, pociągnąłem serią po jego zadku. Głośno zakwiczał i rzucił się na mnie. Odskoczyłem na bok raniąc go drugą serią prosto w tłustą szyję. Wyraźne zwolnił, wykonując zakręt o trzysta-sześćdziesiąt stopni w biegu i... ku mojemu i tamtych szczęściu wpadł w trampolinę. Złapała go za nogę i wciągnęła w samo centrum anomalii. Potem już tylko zawróciłem do profesorków, starając się nie patrzeć na krwawy spektakl. Z wyrazu twarzy Uzumina i głośnego, żałosnego kwiczenia kabana wnioskowałem, że dobrze tego nie widzieć.- W porządku panowie profesorzy? - Zapytałem moich towarzyszy.- W porządku panie W. Takiego kabana to myśmy dawnienko nie widzieli. - Odpowiedział Kofa. Tak go nazywam w skrócie, wiecie że chodzi o Kofiejewa. - Pobiegnie pan po moją strzelbę?- Ależ oczywiście panie profesorze.Kultura musi być więc grzecznie pobiegłem po jego SPAS-a 14, po czym bez entuzjazmu wręczyłem mu brudnego grata. Obejrzał go - cały w błocie, wrzucił go inteligent jeden do kałuży. No trudno, w końcu nie chcący to zrobił. Ale broni już mu nie wyczyszczę, nie ma mowy. Zarzucił na ramię. Ruszyliśmy grupką przez całą szerokość prospektu, po drugiej stronie zatrzymując się na parę sekund nasłuchując niebezpieczeństwa. Cisza - dobra nasza. Przeszliśmy kawałek prospektem "Entuziastiw", po czym przechodząc na drugą stronę, stanęliśmy na skraju lasu. Kucnęliśmy by sprawdzić czy nic nas nie goni. Nie goni. Ale między blokami paliło się ognisko przy którym wyraźnie widać było ludzkie sylwetki. Podniosłem wybajerowaną do granic możliwości, naukową lornetkę Uzumina i spojrzałem przez nią w ich stronę. Nie znam ich, nie wiem co za frakcja, czy może to zombie albo żołnierze. Wiem na pewno tyle, że nie będziemy wchodzić sobie w drogę. Przed nami gęsty, szumiący las. Miernik Geigera wystukiwał rytm jakiegoś marszu z amerykańskiej wojny secesyjnej, a przynajmniej tak mi się wydawało. Cholerne sentymenty. Włożyłem ciasną maskę przeciwgazową, w której było jeszcze goręcej ale wolałem się spocić i śmierdzieć niż napromieniować się i dostać raka. Naukowcy zrobili to samo, Kofa miał mały problem z naciągnięciem jej. Ześlizgiwała mu się z twarzy, musiałem zakryć sobię usta, by nie zobaczył mojego uśmiechu. Speszyłby się. Wyglądało to naprawdę zabawnie, biedny chłopak. Kofiejew był dwudziestoczteroletnim geniuszem z wrodzoną nieśmiałością. Asystentem siwiejącego już Uzumina, co nie powstrzymało go od nabycia większej od niego wiedzy na temat Zony. Wiedział niemalże wszystko o anomaliach, mutantach, artefaktach i innych lokalnych osobliwościach. Powolnymi krokami zagłębiliśmy się w dzicz. Słońce grzało teraz naprawdę niemiłosiernie, czułem tylko zapach starej gumy i chemikaliów z mojej maski, a słyszałem szelest suchej trawy i ściółki zgniatanej przez nasze ciężkie buciory. To właśnie las. Najmniej bezpieczne miejsca w Zonie pełne wszelkiego diabelstwa, anomalii i pułapek. Każdy twój dźwięk może zwabić największą bestię z krzaków i zadecydować o twoim życiu lub śmierci. Nie wolno w nim rozmawiać, należy poruszać się wolno i ostrożnie, najlepiej w małej grupie, bo sam jesteś skazany na śmierć. Unikaj lasów, choćbyś przedłużył sobie drogę o całe kilometry. Taki błąd właśnie popełniliśmy. Ale było już za późno, szliśmy już chyba pół godziny, między drzewami świtało słońce. Byłoby idealnie gdyby nie ślepe psy idące prosto na nas, głośno warczące i skomlące.- Panie Wasilij, ślepe psy! - Krzyknął Uzumin. Debil cholerny, teraz już na pewno nas słyszeli. Poderwałem kałasza i cofnąłem się parę kroków, gdy wataha pięciu psów już na nas biegła. Wywaliłem chybioną serię. I dupa. Koniec magazynka. Spieprzyłem za najbliższe drzewo na przeładowanie, dosłownie cztery sekundy. Kofa tym razem z sukcesem dobył broni i wystrzelił trzy razy z wielkim hukiem raniąc dwa mutanty. Po przeładowaniu wychyliłem się zza drzewa i już miałem strzelać gdy tuż za mną jeden ślepak zatopił zęby w moim... plecaku. Jak ja to uwielbiam. Błyskawicznie zrzuciłem go z ramion, odwróciłem się i pojechałem serią po głowie psa. Padł martwy. Celuję z powrotem w stronę reszty, psy gdzieś znikły, Kofa leży, a Uzumin go opatruje. Obok nich dwa martwe psy. Cholera. Nie dobrze gdy jest się rannym w Zonie. Szczególnie podczas misji.- Kofiejew, co się stało? - Pytam z autentycznym zmartwieniem. W końcu to moi towarzysze. Jacy by nie byli, muszę o nich dbać.- Będzie żył. - Uzumin mówi za Kofiejewa - Ma niewielkie ugryzienie na prawym udzie, ale to nic. Założę opatrunek i ruszamy dalej.Patrzę na plecak. A niech to szlag - rozpruty i dziurawy jak ser szwajcarski. Na szczęście na nieużywanych kieszeniach, więc problemu raczej nie będzie. Trzeba tylko mapę i proch dezynfekujący przełożyć do kieszeni spodni. Kofa chwiejnie wstał, przeszedł parę kroków i stwierdził, że może chodzić. To idealnie. Ruszyliśmy ostrożnie, żeby nie wpaść na pobliską "karuzelę" i nie dogonić tych zbiegłych kundli. Nogi w butach chlupotały mi od potu, maska p-gaz ślizgała mi się po twarzy. Po kilkunastu minutach częstotliwość drzew i stukania licznika Geigera wyraźnie spadła. Z wielka ulgą zdjąłem maskę, wdychając soczyste powietrze, kucając na chwilę i rozpoznając okolicę. Z lewej daleko widać stare garaże Prypeci, z prawej jakiś mały zakład, z przodu pole, a z tyłu las. Zaraz, gdzie ich znowu wcięło? Widzę jak powoli z oczami wlepionymi w swoje kalkulatory wychodzą z krzaków. Chrząkam tylko nerwowo i macham żeby się pospieszyli. Nie widzą mnie. No jasne. Pozwalam sobię na chwilę relaksu, biorę łyka wody, a Uzumin wpada na mnie potykając się o własną głupotę (czyli o mnie), po czym podnosi się, rozgląda, zauważa mnie i dopiero zdejmuje maskę p-gaz. Kofa szedł zaraz za nim, ale przez swoją małomówność nie ostrzegł go, że jestem na jego drodze.- O panie Wasilij, długo pan na nas czeka?- Nie, ani trochę. Słuchajcie panowie, musimy ruszyć między tymi magazynami i silosami po prawej stronie, a według mapy zaraz będziecie mieli swoją zajezdnię. Zbierzcie się do kupy i ruszamy.Właśnie zauważyłem swoją rozlaną piersiówkę wody. Musiałem ją upuścić, gdy Uzumin na mnie wpadł. Gorzej być nie mogło. Mamy przed sobą jeszcze całe pół kilometra, a wody już nie ma.- Oj panie W, proszę się nie przejmować. - Uzumin wyciąga właśnie swoją wielką metalową manierkę - Mam tu cały zapas. Przeleję do pana pojemnika i będzie dobrze. Mimo, że na nich czasem narzekam, to jednak dobrze nie być w Zonie samemu. Zawsze masz do kogo gębę otworzyć, nawet gdy zazwyczaj nie mówisz za dużo. Kumpel podzieli się z tobą wszystkim (no, prawie wszystkim), a sam jesteś zdany tylko na siebie. Szanse przeżycia w grupie rosną nawet dziesięciokrotnie. Warto więc znaleźć towarzysza na wypady. Ja Uzumina i Kofiejewa poznałem przy współpracy z profesorem Iłmanowem - największą naukową szychą w północnej części Zony. Mam z nim umowę na dokumenty i artefakty. Dobrze płaci, a jak trafi się jakieś większe zlecenie jak to, wtedy grzech odmówić. W końcu mamy umowę, a zysk jest po obu stronach. Ruszyliśmy więc dalej wzdłuż betonowego krzywego muru jakiejś niewielkiej fabryki. Z lewej mieliśmy widok na zardzewiałe, wiekowe silosy. Przed nami rysowała się górka jakiegoś śmiecia. Sarkofag był już z tego miejsca naprawdę ogromny. Skończył nam się murek, wyglądam zza rogu - jacyś ludzie. Czekam chwilę, informuję szeptem profesorków, że mamy towarzystwo. Kofa chwyta strzelbę i trzyma ją w gotowości. Znowu wyglądam - ten ktoś patrzy prosto na mnie. Po sekundzie robi wielkie oczy i drze mordę bluzgając na moją matkę. Podrywa jakiegoś gnata i strzela. Bandyci. - Twaju mat'! Suuuuki!Wychylam kałacha i strzelam serią. Gnoje poukrywali się za stosami betonowych płyt. Daję towarzyszom gestem do zrozumienia, żeby znaleźli osłonę. Kryję się za kontenerem, oni też za mną. Bandyci coś tam krzyczą i strzelają w naszą stronę. Z tyłu mieliśmy piękną drogę ucieczki. Zdecydowałem więc, że to bez sensu. Wywaliłem jeszcze serię w ich kierunku, po czym zbiegliśmy z miejsca zdarzenia, ukryliśmy się za wielką górką z gruzu i dalej hyc za jakiś murek. Dobra, chwila odpoczynku. Zbierały się chmury, słońce powoli za nimi znikało. Zrobiło się trochę chłodniej, co nie zmieniało faktu, że wciąż się pociłem. - Panie W, którędy teraz? - Nareszcie wypowiedział się Kofiejew.Musiałem spojrzeć na niego wielkimi gałami, żeby odreagować stres. Cholera, nie wiem co gorsze - Bandyci czy mutanty? Kofa wyraźnie przestraszył się mojego spojrzenia, po czym dotarło do mnie, że coś powiedział. Wydusiłem z siebie tyle:-Eee yyy teraz? Aha to tam gdzieś. - pokazałem palcem w stronę sarkofagu. Po czym nastała cisza. Moja głowa wyraźnie stała się ciężka, a ja otumaniony. Chyba nie tylko ja. Uzumin i Kofa też siedzieli i gapili się na wszystko z wytrzeszczem. Wiedziałem, wiedziałem, cholera wiedziałem. Byliśmy naprawdę zabójczo blisko sarkofagu. Zaledwie ponad kilometr. Działa to na mózg, bez żartów. Zacząłem mieć wątpliwości, że w ogóle tam dotrzemy. Pod tą zajezdnie znaczy się. Pod sam sarkofag nie podejdę za żadne ruble. Połknąłem antyrad, łyknąłem wody i wstałem. Podciągnąłem za ręce Uzuma i Kofę, pokazałem im gdzie idziemy. Damy sobie radę, nie wolno się poddawać, nawet mimo to, że mamy mętlik w głowie. Przeszliśmy pomiędzy niewielkimi magazynami. Wyszliśmy na niewielkie pole. Co parę chwil odwracałem się żeby sprawdzić czy tych dwóch idzie za mną czy już zamienili się w zombie. Na końcu polanki widać było parę wraków ciężarówek i jakiegoś beteera. Pewnie droga.Wtedy usłyszałem z prawej strony jakieś dziwne dźwięki. Odwracam się i jakieś sto metrów ode mnie widzę mały zbiór drzew. Z tamtąd dochodzi dźwięk. Coś jakby gwałtowne wciąganie powietrza przez zakatarzony nos z małymi przerwami. Szybko odbiegłem w lewo. Nie chciałbym dowiedzieć się co to u licha było. Grunt że mnie nie widziało. Chyba. Dobiegam do jezdni. Chwilę czekam. Z prędkością geparda przelatuję przez jezdnię . Za nią widzę tory kolejowe. To te co prowadzą do zajezdni. Tak?... Przy tym całym zawrocie głowy zapomniałem o najważniejszym. Gdzie do ciężkiej cholery są te tory do tej pieprzonej zajezdni, nosz kurna jego mać! Lecę dalej za tory, przez wąski pasek drzew. Potykam się o leżące nie-wiadomo-co i padam twarzą w ziemię. Podnoszę się powoli i dopiero wtedy... Zdaję sobie sprawę, że zgubiłem profesorków. Jakby tego było mało to nie wiem gdzie dokładnie jestem. Właśnie zwaliłem całą misję. Pewnie leżą teraz gdzieś i są właśnie obgryzani przez jakieś monstrum. Patrzę na to o co się potknąłem - martwy stalker. Po ogólnym stanie wnioskuję, że zginął nie dawno. Nie miał żadnych ran, zadrapań. Nagle nieboszczyk przewraca głowę w moją stronę i otwiera szare ślepia bez źrenic. Scena jak z kiepskiego horroru. Strzeliłem dwa razy w jego czerep, a zombiak ani drgnął. Kopnąłem jego głowę, przewróciła się bezwładnie. Teraz już nie żyje. Co mam teraz robić? Ocieram twarz brudną, spoconą ręką.-Spróbuję po nich wrócić - Mówię sam do siebie.Podciągam spodnie i ruszam do drogi. Kładę się przed nią próbując dostrzec na polance jakiekolwiek ślady naukowców. Nic nie widzę, lecz słyszę. Znów ten sam przerażający dźwięk od strony tamtych drzew. Może to anomalia? A może to jest to co pożarło... Nie! To nie mogło ich pożreć! Oni na pewno gdzieś tu są! Zaczyna padać lekka mżawka. Kapanie kropel robi się coraz głośniejsze. Wtem dostrzegam Uzumina leżącego przy tamtych drzewach z tym dźwiękiem. On już jest stracony, widzę z daleka okrwawioną twarz. Kurna mać. W mordę... Nie pójdę tam i nie uratuję go. Być może rycerz na białym koniu zrobiłby to. Ale nie ja. W Zonie wszyscy troszczymy się najmocniej o siebie. Dobra, ale gdzie jest Kofiejew? Ze skupieniem rozpoznaję teren i nie dostrzegam jego zwłok. Po chwili Kofa wychodzi zza niewielkiego silosu po drugiej stronie pola i nerwowo rozgląda się. Czyli żyje. Podchodzę bliżej, żeby mnie zauważył, ale oczywiście, jak to zwykle nie zauważy mnie, choćbym świecił jak słońce. Podchodzę jeszcze bliżej. Wtedy ten Szum ucicha... Zamieram z przerażenia i błyskawicznie padam na ziemię. Ręce mi sie trzęsą. Mierzę w te cholerne drzewa. Przemykają między nimi jakieś niewyraźne kształty. Potężny ryk spłoszył pobliskie ptaki. Już wiedziałem, że mamy przerąbane. Dobiega do mnie Kofa. Ja wstaję, bo skoro to coś i tak mnie widzi to nie ma sensu się kryć. Dwa białe, świecące ślepia w przezroczystej galarecie zbliżają się do mnie zabójczo szybkim tempem. Kofiejew stoi jakieś pięć metrów ode mnie i strzela. Gubię z oczu dwa ogniki. Chwila ciszy. Pijawka.- Zabi... - Kofa nie zdążył dokończyć kiedy ogromny potwór wpadł na niego i odepchnął swoją klatą na trawę.Odwróciłem się i zacząłem walić ile wlezie. Wróg syknął i znów gdzieś znikł. Rozglądam się nerwowo. Gdzie on jest?! Kofa wstaje. Usłyszałem ciężkie kroki dosłownie dwa metry ode mnie. Odruchowo walnąłem serię, najwyraźniej celnie bo Pijawka straciła niewidzialność. Zobaczyłem jej oblicze w całej okazałości - szarobrązowy, oślizgły zgarbiony człowiek z mackami zamiast otworu gębowego. Spojrzał na mnie, ryknął plując śliną i rozdmuchując macki. Już chciałem strzelać, już bym go zabił, gdyby nie koniec magazynka. Należy przeładowywać po każdej akcji. Eh... Spieprzyłem więc w stronę silosu zza którego wyszedł Kofiejew, przeładowywując w biegu. Po zaciągnięciu zamka, odwracam się, patrzę, a Kofa w tym momencie rozchrzanił łeb mutanta na pomidorówkę strzałem ze swojego SPASa. Ogromne truchło biegnąc jeszcze wpadło prosto na niego, przygniatając go po czym zamarło. Podbiegam, profesor patrzy na mnie i mówi:- Pomoże mi pan? Tylko tyle z siebie wydusił. Posłusznie schyliłem się by podnieść oślizgłe ciało Pijawki. Jej palce i resztki macek wciąż drgały w odruchu nerwowym. Ciężkie to było cholernie ale Kofa się wyczołgał. Zaczynam do niego:- Panie Kofiejew, niestety straciliśmy pana Uzumina. Musimy ruszać dalej, jesteśmy naprawdę blisko zajezdni. Skinął głową. Niechętnie ale skinął. Wyraźnie posmutniał, w końcu Uzu był jego najbliższym partnerem. Ale nie płakał, widać bywało u niego gorzej. Poszliśmy więc z powrotem przez polanę, za drogę i do torów. Musieliśmy biec bo odgłosy wystrzałów i pachnące zwłoki mutanta zaraz ściągną tu ślepe psy. Mój wciąż żywy towarzysz dał mi znać, że te tory nie prowadzą do zajezdni i musimy przejść dalej za drzewa, na drogę i wzdłuż w stronę sarkofagu. No to może on tu zostanie przewodnikiem, zna się skurczybyk to by dotarł tam bez pomocy. Żartuję. Ból głowy rzuca mi się na mózg. Ale przywykłem i póki co go nie czuję za bardzo. Idąc już spokojnie ruszyliśmy wzdłuż betonowej drogi z wielkich płyt prosto w stronę elektrowni trzymając się drzew rzecz jasna. Na jej końcu zza krzaków już wyłoniło się wielkie biało-zielone pudło. Nigdy nie wiedziałem do czego służyło ale jest charakterystyczne. Magazyn chyba, jedna z części elektrowni. Po drugiej stronie drogi mijaliśmy magazyny i budynki administracji. Zagnieździły się w nich anomalie, słyszałem trzaskanie "elektro". W końcu ją widać - Zajezdnia kolejowa, najwyraźniej terminal załadunkowy, wnioskując po dźwigu bramowym widocznym zza płotu. Przebiegamy na drugą stronę w jej kierunku. Ból głowy wyraźnie mi się nasila ale staram się o nim nie myśleć. Wychodzimy na teren zajezdni. Czysto, anomalie typu "trampolina" i "elektro".- Panie Wasilij tutaj mogę dokonać tych pomiarów, zajmie to około piętnastu minut.- Spokojnie, panie Kofiejew. Mamy czas.O w mordę! Piętnaście minut? Już dawno coś nas może wywęszyć. Ale nic na to nie poradzę, mogę go tylko poganiać. Siadam pod murkiem, spluwę trzymam w gotowości i biorę ostatniego łyka wody. Budzę się gwałtownie, zasnąłem na chwilkę. Nie mogę zasypiać! Nie teraz. Patrzę czy Kofa żyje. Żyje i wciąż pracuje. Pytam czy długo jeszcze.- Jeszcze momencik panie W!Wstaję żeby oblecieć wzrokiem okolicę. Wszędzie cisza. Deszczyk się kończy, widać już słońce. Wiatr się za to nasila. Zaczyna dmuchać od strony sarkofagu. Poganiam Kofę. On kończy, zapisuje coś w swoim detektorze, chowa go i patrzy na mnie.- Gotowe? - Pytam- Jasne, możemy ruszać!No nareszcie! Już myślałem, że mi broda urośnie... A no tak. Już urosła. Zebraliśmy się więc, Kofiejew spakował detektory i kalkulatory. Musieliśmy zawrócić się na koniec tej drogi do przejazdu kolejowego, a z tamtąd do bazy na stacji "Janów" zostanie rzut beretem. Przed nami jakieś dwa kilometry. Żeby nie tracić czasu ruszyliśmy. Wiatr wiał coraz mocniej. Ból głowy ani trochę nie odstępował. Ziemia zaczęła drgać. Najwyraźniej trzeba było szykować się na najgorsze. Byliśmy już w połowie drogi do przejazdu kolejowego, gdy trzaskanie piorunów i grzmoty były coraz bliżej. Zaczęliśmy biec do najbliższego magazynu. Otwieram zardzewiałe drzwi, które uchylają się z oporem i głośnym skrzypem. Wpadamy do środka, Kofę jak to naukowca trzeba było zaciągać siłą do środka. Gapił się, koniecznie chciał to zobaczyć. Zapalam latarkę i widzę: Ośmiu wojskowych siedzących z nogami przytulonymi do brzucha między skrzyniami. Trzech gapi się na mnie, wyraźnie zdziwieni, reszta trzyma głowę między nogami, żeby ochronić się przed niszczącą siłą Emisji. Na szczęście byłem z naukowcem, zatem u wojskowych mam fory. Usiedliśmy między nimi zasłaniając się śmierdzącymi starym drewnem skrzyniami. Trzeba było z nimi przeczekać, czasem dla ocalenia trzeba siedzieć nawet z bandytami. I co z tego, że zaraz ograbią cię ze wszystkiego co masz? Grunt to przeżyć. Chociaż przeżycie traci sens gdy nic już nie masz. Trzęsienie ziemi narastało, niebo zaczynało mienić się czerwienią, grzmoty były już nad nami, wiatr szalał przewalając słabsze drzewa. Słychać było głośne krzyki i wystrzały z zewnątrz. Zakryłem usta, by zniwelować palący ból gardła i zamknąłem oczy, bo to one pierwsze padają ofiarą terroru Emisji. Nie wiem co się działo na zewnątrz, wszystkie mutanty w okolicy zapewne też się kryją, albo je zaraz wybije. To dobrze bo będziemy mieli bezpieczniejszą drogę do Janowa. Po dwudziestu minutach szaleństwa Emisja zaczęła słabnąć. Grzmoty ucichły, wiatr też, a niebo pokrywało się szarością, by za moment zrzucić na nas deszcz. Otworzyłem oczy by obejrzeć sytuację, Kofiejew i Wojskowi rozglądali się, głównie patrzyli na mnie. Liczyłem na pomoc od nich w dostaniu się do Janowa. Niestety usłyszałem smutne:-Stalkerze, zmiataj stąd, bo cię podziurawimy! I tego naukowca też weź, nie chcemy byście przeszkadzali nam w misji!No trudno się mówi. Pewnie to szeregowi, wnioskując po płaskich, tępych mordach i braku sprawdzania mi dokumentów. Kapral czy jakiś oficer zrobiłby to w pierwszej kolejności, jeszcze przed Emisją. Otworzyłem drzwi, wychyliłem głowę by rozpoznać teren. Czysto, na drodze nic nie leży. Wyszliśmy z magazynu. Spokojnie dotarliśmy do przejazdu kolejowego. Parę razy coś nam przebiegło drogę, ale nie atakowało. Pewnie wystraszone ślepe psy. Z tamtąd wzdłuż torów dotarliśmy bezpiecznie do Janowa. Powrót na bazę "Pobieda" minął mi bez większych trudności. Po paru dniach dotarliśmy na Zaton do bunkra Iłmanowa by odebrać nagrodę i odstawić Kofiejewa. Iłmanow nie był szczęśliwy z powodu śmierci Uzumina, a jakby tego było mało to jeszcze pomiary miał niekompletne. Dostałem zamiast umówionych dziesięciu tysięcy skromną raczej sumkę pięciu tysięcy rubli. Cap cholerny. Ostatni raz kogoś mu eskortuję.W dwie godziny później byłem nareszcie w domu na stacji "Pobieda" w północnym Zatonie. Zaprawdę powiadam wam - nie ma lepszego uczucia, niż zmyć z siebie brud po długim wypadzie, najeść się i zasnąć jak niedźwiedź na zimę. Następny wypad? Nie mam pojęcia. Może za tydzień, może za dwa. Nie śpieszy mi się. Chociaż im dłużej siedzisz w bazie, tym uczucie próżności nasila się. Jak będę potrzebował pieniędzy to się coś wykombinuje.
  23. Zgłaszam się do konkursu. Temat nr 2. Ale nie obrazisz się chyba, jeśli nie zamieszczę tam Monolitu? Napiszę co mi palce na klawiaturę naniosą.
  24. A zaczynałeś grę od nowa? Bo po instalacji nowego patcha zaleca się to zrobić. Ewentualnie pogrzeb w opcjach oświetlenia, miałem podobnie i mi pomogło.
  25. Jeździć na rowerze lubię, ostatnio częściej bo wakacje. Co parę dni robię półtoragodzinny objazd najdzikszych terenów w mojej okolicy (Mazowsze). Ile bym dał, żeby mieszkać na podhalu... A jeszcze więcej, żeby urodzić się chińczykiem. Z muzyki ogólnie słucham wszystkiego, mam takie fazy, np. przez jakiś czas rap, następnym razem metal, dubstep itd. Ostatnio upodobałem sobie egzotyczne brzmienia, szczególnie arabskie i azjatyckie. Niedawno myślałem i pomyślałem, że marnuje czas przez siedzenie w domu i granie. Chciałbym zrobić coś naprawdę odjechanego i wyjść z tego cało, ale życie to nie film akcji z tobą w roli głównej.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Korzystając z tej strony, zgadzasz się na nasze Warunki użytkowania.