Skocz do zawartości

Samica w samczym świecie. [+18]


Rekomendowane odpowiedzi

Rozdział XIV – ONA

 

 

Nie mogłam wydobyć z siebie ani jednej łzy, choć wewnętrznie byłam rozdarta. Siedziałam z czołem opartym o siedzenie Susła i pustym wzrokiem gapiłam się w podłogę. Ponury nie był ze mną szczery, a ja tak mu zaufałam.

Głupia, naiwna.

Myślałaś, że cokolwiek znaczyłaś dla stalkera? O czym ty w ogóle myślisz? Halo, w domu czeka na ciebie twój facet. Facet, którego zdradziłaś i wcale się tym nie przejmujesz. Nie byłabyś zła, gdybyś po powrocie do domu nie zastała Thomasa albo gdyby okazało się, że przez ten czas co tu byłaś, on zdążył cię zdradzić z inną. To byłaby idealna okazja do tego, by zakończyć ten związek oparty na przyzwyczajeniu, a nie prawdziwym uczuciu.

Byłabyś wolna.

Wolna, zupełnie jak Ponury. Robiłabyś na co tylko masz ochotę, umawiałabyś się z kim chcesz, nie szargałabyś sobie nerwów w ciągłych kłótniach. Samotność nie jest zła, o ile potrafi się korzystać z wolności jaką daje.

Czułam, że Spalony uparcie mi się przygląda.

- Anulka, wszystko gra? Załatwić ci michę lodów i winko? – Spytał z takim niepokojem, jakbym zaraz miała im na tym tylnym siedzeniu zejść.

Pokręciłam głową.

- Dziękuję, ale pomysły oparte na fikcyjnym obrazie kobiet przedstawianych w banalnych romansidłach mi nie pomogą.

- No wiesz, takie stereotypy nie biorą się znikąd. Wydaje mi się, że żadna kobieta nie pogardziłyby wizją zajedzenia i zapicia smutku.

- Przykro mi, że burzę twój koncept. – Mruknęłam, nie mając ochoty na dalszą dysputę.

Widziałam, że oberwał od Susła z pięści w ramię. Mężczyzna syknął i zdaje się, że chłopcy wymienili się znaczącymi spojrzeniami, bo Spalony dał mi spokój.

Zaczęłam wyglądać przez okno. Porobiłam nawet parę zdjęć biegającym w oddali mutantom, a potem przeglądałam fotki i oglądałam zwierzaki na zbliżeniach. Przechodziły mnie ciarki po plecach, gdy patrzyłam na te wyłupiaste bezmyślne oczy. Spalony powiedział, że to mięsacze i rzadko kiedy atakują ludzi, ale i tak nie chciałabym natrafić na takiego rozpędzonego stwora.

- Rozjedź go. – Szepnął Spalony, gapiąc się na coś na drodze. – I tak już nie ma nóg.

 Nie zdążyłam popatrzeć co mielibyśmy rozjechać, bo lekko nas podrzuciło, jakbyśmy przejechali po kłodzie.

- Na co najechaliśmy? – Spytałam, wyłapując we wstecznym lusterku wzrok Susła. Szybko uciekł oczami z powrotem na drogę.

- Nic, co zasługiwałoby na normalne życie. – Odparł Spalony i wyszczerzył do mnie kły. – Jesteśmy blisko twojego nowego tymczasowego domku.

Zagryzłam nerwowo wargi, bo zaczęłam się denerwować. Nowe miejsce, nowe osoby. Czy pracownicy będą mnie akceptować? Czy będą tam jakieś kobiety? Czy będzie z kim porozmawiać?

Nabrałam powietrze w płuca, gdy zatrzymaliśmy się przed całkiem solidną bramą, za którą znajdowała się niepozorna kopuła porośnięta od góry mchem.

- Ale jazda, zamieszkasz z Teletubisiami. – Palnął Spalony, gapiąc się na rzekome centrum badawcze. Wysiadłam z auta i rozejrzałam się po okolicy. Wokół otwarte tereny, jakieś bagna, trochę drzew. Spodziewałam się czegoś bardziej spektakularnego. Zauważyłam, że przy furtce znajduje się domofon. Nacisnęłam guzik.

- Ty, Suseł. Na pewno dobrze trafiliśmy? – Usłyszałam za plecami głos Spalonego.

Obejrzałam się na mężczyzn i Suseł pokiwał twierdząco głową, spoglądając w ekran swojego komputerka.

- Dostawa?

Odwróciłam się z powrotem i w jedynych wrotach prowadzących do wnętrza kopuły stanęła szczupła kobieta w średnim wieku, ubrana w prosty biały lekarski kitel, a na ramiona miała zarzuconą szarą chustę. Długie czarne włosy powiewały na wietrze.

- Yyy, nie… Anastasia. Mam pomóc w badaniach.

- Ohh, dzień dobry! Już cię wpuszczam. – Kobieta bardziej opatuliła się chustą, a następnie podbiegła do furtki. – Jestem Akira. – Uśmiechnęła się do mnie ciepło. Od razu poczułam sympatię do tej Azjatki.

 - Anastasia. – Powtórzyłam raz jeszcze i przeszłam przez bramkę, po czym obejrzałam się na podążających za mną mężczyzn.

- Chwileczkę panowie. Wy nie możecie wejść. – Akira zastąpiła im drogę.

Spalony uniósł brwi w zdziwieniu.

- Dlaczego nie? Jesteśmy przyjaciółmi Anulki, chcemy zobaczyć gdzie będzie pracować i…

- Wasza przyjaciółka będzie pracowała tutaj. – Kobieta weszła mu w słowo. – Nie musicie się o nią martwić, jest w dobrych rękach. Przykro mi panowie, ale naprawdę nie mamy czasu na odwiedziny. – Uśmiechnęła się przepraszająco i powoli zamknęła furtkę.

- No… w porządku. – Mruknął Spalony i po chwili palnął się w czoło. – Ah, zapomniałbym. Ana, poczekaj. – Wyciągnął z auta bronie, które dostałam w prezencie od Ponurego. – Weź je ze sobą.

Drgnęłam w zawahaniu, lecz ostatecznie postanowiłam podejść i odebrać bronie z rąk przyjaciela.

Mężczyźni zaczęli się wycofywać, Spalony pomachał mi na pożegnanie.

- Trzymaj się Anulka, wkrótce się zobaczymy.

Uśmiechnęłam się bez przekonania.

Widziałam, że zaczęli między sobą szeptać. Zaniepokoiło ich zachowanie kobiety? W zasadzie miała rację, nie powinni wchodzić na teren ośrodka, a i ja miałam ochotę tymczasowo odciąć się od wszelakich osób mogących przypominać mi o Ponurym. A te bronie… Cóż, rzucę je gdzieś w kąt, bo tutaj raczej do niczego mi się nie przydadzą. Kobieta chwyciła mnie pod ramię, jakbyśmy nagle zostały najlepszymi przyjaciółkami i z uśmiechem zaprowadziła do środka.

* * *

Kopuła okazała się być tylko niepozornym wierzchołkiem góry lodowej. Prawdziwe centrum badawcze znajdowało się w podziemiach. Na dole ośrodek był podzielony na część mieszkalną i badawczą. Długie białe korytarze prowadziły do znakomicie wyposażonych sal zabiegowych i operacyjnych, składziku na leki, laboratorium. Czułam się jak w nowoczesnej klinice z bogatym zapleczem diagnostycznym. Tylko jakoś tak… pracowników brak. Po drodze nikogo nie spotkałyśmy.

- Miejsce to zostało stworzone przez niejakiego profesora Pawłowa. – Akira posłała mi uśmiech, podczas oprowadzania po części badawczej. – Profesor zajmował się krzyżowaniem mutantów, a konkretniej ślepych psów z naszymi zwykłymi czworonogami występującymi poza Strefą. Wierzył, że stworzy mutanty zdolne do udomowienia, wyćwiczenia posłuszeństwa człowiekowi. Niestety profesor odszedł tej zimy i od tamtej pory tylko ja wraz z mężem i synem kontynuujemy jego pracę. Dzięki twoim próbkom możemy udoskonalać kolejne pokolenia...

- Gdzie trzymacie psy? Jak wyglądają hybrydy? – Spytałam, chwytając za aparat.

- Zaraz sama zobaczysz, Anastasio. Wszystko, co tutaj zaobserwujesz nie może wyjść poza ośrodek, dobrze?

Zatrzymałyśmy się przy solidnych metalowych drzwiach. Kiwnęłam głową, czując jak rośnie we mnie napięcie. Akira przeciągnęła specjalną kartą przez czytnik, zapaliło się zielone światełko i weszłyśmy do środka.

* * *

Poczułam się jakbym była w schronisku. Szłyśmy szerokim wybetonowanym korytarzem, a po obu stronach mijałyśmy kolejne boksy z mutantami – każdy zwierzak był zamknięty oddzielnie. Teraz lepiej mogłam się przyjrzeć bezocznym psom, choć te ogarnięte furią rzucały się na kraty i drapały w ściany. Wydawały z siebie tak przeraźliwe dźwięki, od których włosy stawały mi dęba.

- W jaki sposób je schwytaliście? – Spytałam podczas robienia im zdjęć. Ręce drżały mi z nerwów. Bliskość ślepych psów robiła na mnie ogromne wrażenie. To te potwory mijaliśmy w tunelu. To one ugryzły Ponurego. To przed tymi zębiskami mnie ochronił.

- Strzałki ze środkiem usypiającym. Psy muszą być naprawdę w głębokim śnie, by móc do nich podejść. Samo znieczulenie ogólne jest niewystarczające. Ah, no i posiadamy tylko samice. – Uśmiechnęła się zdawkowo. - Chodźmy dalej.

Przeszłyśmy przez kolejne drzwi do identycznego pomieszczenia. Z tą różnicą, że psy miały trochę gęstszą sierść i już nie wydawały tych diabelskich dźwięków, a szczekały na nas i powarkiwały.

- Jak się pewnie domyślasz, tutaj mamy pokolenie F1… - ciągnęła Akira, natomiast ja namiętnie robiłam zdjęcia. – W ostatniej sali będzie F2. Dalej nie zaszliśmy.

- Mówiłaś, że trzymacie same suki. Co robicie z narodzonymi samcami?

Akira na moment się zawiesiła, więc obejrzałam się na nią przez ramię. Stała ze wzrokiem utkwionym gdzieś przed siebie, a gdy zauważyła, że na nią patrzę posłała mi uśmiech.

- Wypuszczamy na wolność. – Odparła powoli. – Przejdźmy dalej.

Nie spodziewałam się wyglądu osobników trzymanych w ostatnim pomieszczeniu. W boksach chodziły psy z gęstą nastroszoną sierścią i… najlepsze było to, że zwierzęta posiadały oczy. Przekrwione gałki oczne spoglądały w naszą stronę rozumnym wzrokiem. W przeciwieństwie do swoich rodzicielek, przedstawicielki drugiego pokolenia były wręcz niepokojąco spokojne. To dziwne, ale obudziły we mnie jeszcze większy lęk niż czystej krwi mutanty.

- Będziesz mogła pracować na tych sukach i stworzyć F3. Pierwsze dwa pomieszczenia cię nie interesują, jasne? My pracujemy z tamtymi mamkami. A teraz chodź, pokażę ci twój pokój.

* * *

W drodze do części mieszkalnej Akira zakazała mi przechodzić przez jakieś czerwone drzwi, które mijałyśmy. Za dnia ona, jej mąż i syn tam pracują i nie chcą, abym im przeszkadzała. Nie ma problemu. Gdybym jednak czegoś od nich chciała, do komunikacji mam użyć interkomu. Tak to mam do dyspozycji własną kuchnię, prywatną łazienkę z wanną i prysznicem oraz sypialnię z wygodnym dwuosobowym łożem. Akira opuściła mój nowy pokoik, a ja z uśmiechem walnęłam się na łóżko i z przyjemnością wciągnęłam zapach świeżej pościeli. Chwilę później złapały mnie wyrzuty sumienia. W porównaniu ze stalkerami, ja tutaj wręcz tonęłam w luksusach. Część mieszkalna spokojnie pomieściłaby tuzin dorosłych mężczyzn. Nie musieliby spać na brudnych materacach czy zimnych podłogach.

Zagryzłam wargi. Nie powinnam się tym przejmować. Sprawiedliwość nie jest częścią tego świata.

Jeszcze tego samego dnia ściągnęłam stare opatrunki i wzięłam długą relaksującą kąpiel. Leżąc w wannie moje myśli samoistnie wędrowały do Ponurego. Gdzie teraz jest? Co robi? Czy też o mnie myśli? Czy kręci się koło niego jakaś kobieta?

Ohh Ana, uspokój się.

Przymknęłam oczy i starałam się odsunąć od siebie myśli o mężczyźnie, którego już nigdy więcej nie zobaczę.

 

 

Ciąg dalszy nastąpi…

  • Super 1
  • Dodatnia 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W poprzednim "odcinku" jak dla mnie "momenty" o zabarwieniu erotycznym były zbyt chamskie, nawet jak na standardy Zony. Reszty tekstu nie komentuję pod jakikolwiek względem, ponieważ pewnie sam bym tego lepiej nie napisał.

Samo przedstawienie fabuły najpierw z perspektywy jednego, z potem drugiego bohatera najbardziej kojarzy mi się o dziwo nie z żadną książką, a z serią filmów: "Zniknięcie Eleanor Rigby" (nie mylić z gatunkiem:P).

Kimkolwiek jesteś @Kola to choć twój warsztat pisarski od czasu do czasu przesiąka wonią tandety (żeby nie powiedzieć zapachem kobiecej wydzieliny), to nie ukrywam, że czyta się go lekko i przyjemnie, a chyba o to w szeroko pojętej prozie chodzi. Tak trzymaj. 

  • Dodatnia 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kola - kiedyś na cała Polskę leciała w radiu audycja osławionego studia 202 (https://www.radiowroclaw.pl/articles/view/55063/ZLOTA-60-TKA-STUDIA-202#) i padał tam tekst w skeczach dotyczących filmów, książek czy sztuk teatralnych:

... a momenty były!?

ba! i to jakie!

;) :biggrin:

p.s. zmieniłaś narrację a może byś tak na Julka od cezarów zaleciała i napisz w trzeciej osobie jak to on miał w zwyczaju (navigare necesse est)

Edytowane przez vidkunsen
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Anton Gorodecki
Przyznam, że niemal wszystkie pisane przeze mnie teksty - nieopublikowane wiersze i opowiadania - są wulgarne i mogą razić w oczy. O ile z wierszy wycieka bezpośredni i brutalny klimat gore oraz chamskie poczucie humoru (wręcz rynsztokowe), to opowiadania są zawsze czystymi erotycznymi pląsami. Dobrze się w tym czuję, więc... ten typ tak po prostu ma. :P
Wygoogluj regułę 34. Hej, ja tu wypełniam lukę!
Choć i tak staram się hamować od bardziej wyuzdanych opisów, ale korci...!

Co do narracji, pomysł zaczerpnęłam z książek Mii Sheridan - książek, po które nigdy w życiu nie sięgniecie, bo to tzw. BABSKIE ROMANSE. :D



@vidkunsen
Ujmę to tak: nie moje pokolenie. :D Ale uśmiechnęłam się, słuchając kilku fragmentów audycji.

Mikro-spoiler. W opowiadaniu istotnie będzie narracja w trzeciej osobie, lecz wszystko w swoim czasie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

XV rozdział – SPALONY

 

 

Siedziałem na podłodze w siadzie skrzyżnym i w pełnym skupieniu wyciągałem nożem drobne kamyczki, które zaklinowały się w bieżniku mojego buta. O, kawałek mutanciej kupki też się znalazł. Oderwałem wzrok od tegoż pochłaniającego zajęcia i zerknąłem na rozwalonego na materacu Susła czytającego książkę. Podjąłem nurtujący mnie temat.

- Nie podobała mi się ta suka, a tobie Suseł? Ta z ośrodka badawczego. Anulka nie jest żadnym więźniem. Dziwne, że się tej babie nie postawiła.

- Może miała już ciebie dość. – Zasugerował Suseł, nie odrywając wzroku od stronic.

Zmrużyłem oczy w chwilowym zamyśleniu.

- Nie, to niemożliwe. To jest najmniej prawdopodobna opcja, wiesz? Pojedziemy do niej… przykładowo jutro, okej? Nie będę mógł dalej normalnie funkcjonować, dopóki nie upewnię się, że z Anastasią wszystko dobrze.

- Wytrzymałeś już tydzień. Co się tak nagle zacząłeś przejmować losem obcej laski? Dziewczyna i tak nie jest tobą zainteresowana.

Burknąłem, okazując swoje niezadowolenie. Prawda rzucona w ryj mi się nie spodobała.

- No wiem, że nie… Ale myśli o niej nie dają mi spokoju, czaisz? Poza tym, jaka ona tam obca. – Wróciłem do wydłubywania najbardziej opornego kamyczka, kiedy coś mi się przypomniało. – Ty! W ogóle nie mówiłem ci jaki widok zastałem wtedy z rana! No, w ten dzień cośmy zawozili Ankę do tej jędzy. Słuchaj – wyciągnąłem girę i szturchnąłem nią Susła w ramię, by się lepiej skupił na moich słowach. Z obrzydzeniem spojrzał na mój palec wystający z dziurawej skarpety, ale łaskawie oderwał się na chwilę od lektury. – Wszedłem do pokoju Anki, a tam obok niej Ponury sobie leżał. Prawie, że na waleta się przytulali. Zgadłbyś?

- I co z tego? – Westchnął. – Mogą robić co chcą, są dorośli.

- Ajj ty. – Machnąłem na niego ręką. - Oczekiwałem większego entuzjazmu na takie wieści.

- Baby na targu mniej plotkują od ciebie.

Żachnąłem się i wróciłem do przerwanego zajęcia.

* * *

Następnego ranka obudziłem Susełka tuż po piątej rano. Prawie nie spałem tej nocy, bo tak zaczęło mnie sumienie gryźć, że może do jakiegoś wariatkowa zawieźliśmy Anulkę. Chciałem, by mnie towarzysz podwiózł, bo jednak nie uśmiechało mi się wędrować samotnie z buta między zombiakami.

Suseł spał  skulony na materacu jak jakiś hibernujący jeż.

- Suseł wstawaj, musimy jechać sprawdzić, czy nasza dziewczynka jeszcze żyje. – Zacząłem nim trząść, klepać po twarzy - bez skutku. Bezceremonialnie wbiłem mu palec pod żebra. No! Wzdrygnął się i skulił jeszcze bardziej, mamrocząc coś pod nosem, ale nie dosłyszałem.

- Co powiedziałeś?

- Że jesteś nienormalny. – Burknął, wysunąwszy łeb spod koca. – Daj mi spać, jest środek nocy.

- Stary, nie budziłbym cię z byle powodu. Ja mam… OBAWY.

Westchnął już lekko podkurwiony.

- Bierz auto, ale mnie zostaw w spokoju.

Zamilkłem. Suseł tylko raz dał mi poprowadzić swojego UAZika. Po tamtym razie mieliśmy cały bok do roboty. Wtedy pierwszy raz widziałem towarzysza tak konkretnie wkurwionego. A wszystko przez to, że się z nim zagadałem i nie zauważyłem, że najeżdżamy na „karuzelę”. Po wypadku powiedział, że nigdy więcej nie da mi usiąść za kierownicą, a tu proszę…

Nie przypomniałem mu o tamtym przykrym dla niego wydarzeniu. Niech mu będzie, pojadę sam! Wygrzebałem kluczyki z plecaka towarzysza i po cichu opuściłem pokój.

* * *

Pół godziny później maltretowałem dzwonek od domofonu. Po minucie naprzeciw mnie wybiegła ta podejrzana kobieta.

- Zwariował pan?! Żeby przed szóstą rano stawiać na nogi porządnych ludzi?! – Zatrzymała się metr od bramki, skrzyżowała ręce na piersi i zmierzyła mnie nieprzychylnym wzrokiem od góry do dołu. Postanowiłem przyjąć tę samą postawę.

- To się okaże, czy porządnych. Chcę się zobaczyć z przyjaciółką.

- Anastasia teraz śpi i nie będę jej budziła na pana życzenie. Mówiła też, że nie chce widzieć żadnych gości, bo musi się skupić na pracy. Czy muszę przypominać, że osoby nieupoważnione i tak nie mają wstępu na teren ośrodka? –Rozłożyła ręce w bezradnym geście. - Przykro mi.

Okej, może faktycznie przyjechałem o zbyt wczesnej porze.

- Zaczekam, aż się obudzi. Wtedy niech jej pani przekaże wiadomość, że ja tutaj na nią czekam. Odjadę, gdy tylko będę miał możliwość porozmawiania z Anką. Choćby i pięć minut, to ważne.

Kobieta przyglądała mi się podejrzliwie, ale ostatecznie skinęła głową.

- Dobrze, ale nie obiecuję, że do pana wyjdzie. To może być strata czasu.

- Bajecznie! – Niewzruszony odwróciłem się na pięcie i zawróciłem do auta, by nie sterczeć jak ten głąb pod bramą.

* * *

Obudził mnie huk. Potem kolejny i kolejny. Kurwa, przysnąłem!

Otworzyłem oczy i rozeznałem się szybko w sytuacji – przede mną na masce klęczał śliniący się zombiak płci żeńskiej i zawzięcie walił pięścią w przednią szybę. Oprzytomniałem w sekundę.

- Dziadówo jedna, to auto kumpla! – Chwyciłem spod fotela pasażera łom i zacząłem kręcić korbką w celu otwarcia okna. Może jednak lepiej wysiąść? – Pierdole taką zabawę.

Urwałem korbkę. Wypadłem z auta i bez wahania żelastwem jebnąłem panią zombie w ramię. Celowałem w łeb, ale trudno. Szarpnięciem zrzuciłem ją z maski.

- Paszoł won, paskudo!

Gadzina plątała mi się pod nogami jak robak na haczyku. Wydawała z siebie dziwne dźwięki, jakby chciała się z waleniami komunikować. Chwyciła mnie za kostkę. Zamachnąłem się oburącz jakobym grał w golfa i uderzyłem panią zombie prosto w łeb. Poleciała w bok, wydając z siebie zduszony jęk. Trochę się jeszcze ruszała, dlatego gotów byłem jebnąć jej po raz kolejny, ale… nie, nie było takiej potrzeby, ponieważ szybko uszło z niej życie.

- Nie biję kobiet, ale ty byłaś wyjątkowo napastliwa. Nie byłaś w moim typie, przykro mi. Suseł też by ciebie nie zaakceptował. Rozpieprzyłaś mu szybę, widzisz? – Wskazałem na ogromną pajęczynę pęknięć, pochylając się oskarżycielsko nad brzydkim trupem. - No nie widzisz, bo już nie żyjesz.

Wrzuciłem narzędzie zbrodni do samochodu i poszedłem znowu upomnieć się o widzenie z Anulką.

* * *

Ana podbiegła do bramki. Z jej wyrazu twarzy wyczytałem, że była wyraźnie zaniepokojona.

- Co się dzieje, Spalony? Dlaczego budzisz Akirę o szóstej rano? Coś się stało z Ponurym? – Wydyszała, rzucając się na pręty.

Opanowałem grymas.

- U mnie wszystko gra. Dzięki, że pytasz. - Oparłem łeb o ogrodzenie i zlustrowałem dziewczynę uważnie. Nie mogłem powstrzymać komentarza. - Pasuje ci ten fartuszek.

Ana przewróciła oczami i odstąpiła dwa kroki.

- Jeśli wyciągnąłeś mnie na zewnątrz tylko po to, by sobie poflirtować, to lepiej już pójdę…

- Nie, czekaj! Anulka spokojnie, popuść jajowody. Jestem tu, bo martwiłem się o ciebie. Trzymają cię tu jakbyś w zakładzie zamkniętym była. Możesz do mnie wyjść?  - Wyciągnąłem do niej łapska, ale ani drgnęła. Opuściłem ręce w rezygnacji. - Tamta kobieta wcale a wcale mi się nie podoba. Normalnie ciary mam na plecach, kiedy się na mnie gapi. Niemiła taka, niegościnna…

Ana zaciskała palce na skroniach. Wkurzyła się?

- Spalony, dość. – Ucięła ostro. - Nie znasz Akiry ani tego miejsca. Nie wiesz co tu się dzieje. Tu jest mi DOBRZE, okej? Mogę robić co chcę, nikt mnie nie kontroluje. Naprawdę, mam dużo pracy z hybrydami i nie mogę tak sobie… - Nagle Ana urwała zmieszana, jakby powiedziała coś, czego wcale nie chciała. Jakby zapomniała ugryźć się w język. – Wiesz, lepiej będzie jeśli stąd pójdziesz. Nie musisz się o mnie martwić, jestem dużą dziewczynką i… Spalony, nie wracaj tu.

Zdumiony jej postawą, odsunąłem się od ogrodzenia. Czy to dalej była Anastasia, którą poznałem?

- Dlaczego wszystkich od siebie odpychasz? Liczyłem na cieplejsze spotkanie z przyjaciółką…

- Posłuchaj. – Znowu mi przerwała. - Nie zawracaj mi już głowy i skup się tylko i wyłącznie na sobie. Ja nie należę do waszego świata. Nie potrafię cały czas być w drodze i nie mieć swojego bezpiecznego kąta. – Westchnęła głęboko, a jej spojrzenie i ton znacznie złagodniały. - Niczego od ciebie nie chcę, ani nie oczekuję. Muszę wracać.

Nie wiem, co zrobili Anulce pod tą kopułą, ale nie była sobą.

A może… TO było najprawdziwsze oblicze Any? Nie, nie możliwe.

Nabrałem ochoty na pogadanie z Ponurym, ale odkąd wróciliśmy do baru, ślad po nim zaginął. Na wiadomości też nie odpisywał. Czułem, że znalezienie go będzie najlepszym pomysłem. Nie mogłem siedzieć z założonymi rękami, bo po rozmowie z Anką, jej sprawa jeszcze bardziej mnie zaniepokoiła.

 

 

Ciąg dalszy nastąpi…

  • Super 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

13 godzin temu, Kola napisał:

Dobrze się w tym czuję, więc... ten typ tak po prostu ma.

Co racja to racja. Przedstawicielem tego typu jest, między innymi ,Sapkowski. Lubi sobie " popisać". Od razu widać ,że w realu bieda :P 

Ale oczywiście to też jest dla ludzi, wielu lubi sobie "poczytać". :D 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 

XVI rozdział – ON

 

 

Dyszałem ciężko, a pot spływający po twarzy i ciele drażnił moją skórę.

Sposób na wyżycie się, zapomnienie, oczyszczenie umysłu. Adrenalina uderzała w żyły, krążyła po ciele.

Chciałem więcej. Trzy rundki mnie nie zaspokoiły. Wciąż czułem głód, było mi mało.

Zerknąłem na ciało leżące u moich stóp. Na dzisiaj zużyte. Poproszę o kolejne.

Splunąłem na ziemię krwią z dodatkiem ukruszonego zęba. Facetowi, z którym przed chwilą walczyłem pomogłem wstać. „Dzięki bracie” – wychodziły ze mnie słowa, choć miałem wrażenie, że moje ciało przestaje do mnie należeć. Że jestem tylko duchem w obcej powłoce, która desperacko potrzebuje terapii. A za najlepszą terapię uważa walkę i dostanie w ryj parokrotnie.

Kurwa, namiastka Fight Clubu.

- Koniec walk na dzisiaj, brak chętnych. – Mówił do mnie właściciel areny i dodał konspiracyjnym szeptem. – Przyjdź jutro do piwnic, bracie. Potrzeba ci większej dawki adrenaliny.

- Niech będzie. – Odpowiadam beznamiętnie.

Parę minut później ląduję przy barze. Nieogarnięty, nie doprowadzony do porządku przed przekroczeniem progu lokalu. Jebie ode mnie krwią i potem. Nikt do mnie nie podchodzi. Zajebiście, bardzo mi to odpowiada.

Prostuję zdrętwiałe palce, ściągam brudne owijki i rzucam je na blat. Obok ląduje kominiarka.

To do mnie niepodobne. Nie wiem, kim się stałem przez te… zaledwie dwa tygodnie. Mentalnie zjeżdżam w dół po równi pochyłej. Z dnia na dzień jest coraz gorzej.

Przypominam sobie wczorajszy wieczór. Do pokoju trafiłem z laseczką o zafarbowanych na rudo włosach. Po co akurat ją wybrałem? Pieprzona oszustka. Przez te włosy zwróciłem się do niej per „Ana”. Klęczała przede mną i gdy podniosła na mnie zdziwione spojrzenie - odwaliło mi. Dosłownie, wpadłem w szał i wyrzuciłem ją z pokoju. Wyrzuciłem, bo nie była Nią. Popieprzona sprawa.

Źle się czuję. Zgięty w pół wracam do pokoju, gdzie uwalam się na zachlapany krwią materac i tuląc do siebie butelkę opróżnionej prawie do dna wódeczki, daję się porwać w objęcia Morfeusza.

* * *

Od rana moje ciało trawi wysoka gorączka. Nie mam 37stopni, jest o wiele gorzej. Nie mam siły się ruszyć aby cokolwiek zjeść, czy choćby pójść po wodę. Leżę skulony przy chłodnej podłodze pod brudnym kocem i oblewam się zimnymi potami, a moje ciało przechodzą spazmy. Zdechnę tu. Zdechnę jak bezpański pies i znajdą moje ciało po czterech dniach, kiedy w końcu zacznie im jebać na korytarzu trupem, a z mojego brzucha będą wychodzić larwy.

Wspaniałe życie samotnika, nie ma co.

Zapadłem w sen, tylko to mi pozostało.

* * *

Przebudziłem się po paru godzinach. Gorączka ani trochę nie zelżała. Duma nie pozwalała mi umrzeć w tak haniebny sposób, dlatego zmusiłem się do wstania. Naciągnąłem na łeb kominiarkę.

Doczołgam się do tych przeklętych piwnic, choćbym miał zginąć w walce. Innego sposobu na swoją śmierć nie akceptuję.

* * *

- Jesteś pewien, że chcesz stanąć do walki? – Spytał facet o szczurzej twarzy, łapiąc za zasuwę drzwi. – Już wyglądasz jak trup, a to jatka na śmierć i życie. Widzowie chcą krwawej potyczki, żądają widowiska, kapujesz? To nie jest dla każdego…

-Nie musisz mnie bardziej zachęcać. – Powiedziałem ze spokojem i obejrzałem nóż, który dostałem. Pierwszy raz będzie walka z użyciem broni, pięknie.

Wszedłem do pomieszczenia, zamknięto za mną drzwi.

Czas zacząć polowanie. Od razu poczułem się lepiej.

Chwyciłem nóż jakbym trzymał sopel lodu. Szumiało mi w uszach, obraz się rozmazywał. Pieprzona gorączka. Poklepałem się po twarzy, by trochę mnie otrzeźwiło. Bądź czujny. Może szybkie poderżnięcie gardła? A potem dokładne cięcie brzucha na wskroś i powolne wyciąganie trzewi?

Zmarszczyłem brwi. Skąd u mnie takie myśli? Kim ja się staję? Cholernym zabójcą? Krwawym cyrkowcem występującym przed publicznością? Chyba tak. To już bez znaczenia.

Szedłem niespiesznie w głąb pomieszczenia. Wokół pełno było drewnianych skrzyń, za którymi można się schować. Niektóre z nich miały charakterystyczne wyżłobienia, jakby zostały przez kogoś podrapane. Gdzie jest mój przeciwnik? Strzeliłem oczami w bok. Za grubą szybą znajdowała się nieliczna publika. Ledwo widziałem zarysy niewzruszonych postaci.

Przystanąłem, nasłuchując dziwne szuranie o betonową podłogę. Coś dziwnie sapnęło. Po drugiej stronie skrzyń ktoś był. Zacząłem się skradać i wtedy na górę wskoczył… kurwa, ślepy pies! A nie, wróć. To bydle miało oczy i bacznie śledziło każdy mój najdrobniejszy ruch. Śmierć stanęła mi przed oczami.

Co tu się wyprawia? Ludzie walczą przeciwko mutantom? Czy może… po prostu są ich przekąskami?

Cześć, piesku. To ja, twoja karma.

Nie, nie przyszedłem tu skończyć jako posiłek. Będziemy tak na siebie patrzeć w nieskończoność?

Nie zastanawiając się dłużej, wykonałem gwałtowny ruch i udało mi się wbić nóż w psi bok. Albo ja albo on. Zabrałem rękę z ostrzem, nim bydlak zdołał mnie użreć. Machnął za to łapą i przeorał mi twarz pazurami. Materiał facjaty mi nie ochronił, ale też nie takie było jego zadanie. Jestem tu incognito, tak? Stalker XYZ być może zostanie zaraz zjedzony. Publika będzie zachwycona. Cóż za widowiskowa śmierć.

Odskoczyłem w tył i to zachęciło psa do natarcia. Cofając potknąłem się o belkę i wylądowałem na ziemi. Pies dał susa prosto na mnie. Szczęśliwie nie zdążył mnie dziabnąć, bo kopnąłem go w pysk i pospiesznie zacząłem się spod niego wyczołgiwać. Poderwałem się do góry i dopadłem drzwi… pozbawionych klamki. Pięknie się urządziłeś. Zachciało mi się igrać ze śmiercią! Zmieniłem zdanie, już nie chcę ginąć. Nie w taki sposób.

Panicznie zacząłem wzrokiem szukać innego wyjścia. Jakoś musieli tu wpuścić tę bestię, tak? Muszę przebiec na drugą stronę pomieszczenia, może inne drzwi będę mógł w stanie otworzyć.

Pies potrząsnął łbem i szykował się do kolejnego skoku. Nie. W tej chwili ucieczka mogłaby się dla mnie źle skończyć.

To był impuls. Poderwałem ze skrzyni zakurzone płótno, rzuciłem je prosto na łeb odbijającego się od ziemi psa. Odsunąłem się, także drań rąbnął pyskiem w drzwi. Korzystając z okazji, że zwierzę próbowało wyplątać się z materiału, wskoczyłem na jego grzbiet, docisnąłem psi łeb do podłogi i wbiłem w niego nóż. Dźgnąłem go parę razy, aby upewnić się, że już się nie podniesie. Po chwili bestia przestała wierzgać.

Ktoś otworzył drzwi.

Wybiegłem przez nie jak wypuszczone na wolność dzikie zwierzę. Nie chciałem tam wracać. Nie oglądałem się za siebie. Po prostu biegłem przed siebie, na powietrze, byle jak najdalej od tych psycholi. Po kilkudziesięciu metrach zatrzymałem się, by odetchnąć. Zaraz mi serce wyskoczy. Cały drżałem z wysiłku. Już nie mogę, nie mam siły. Pokuśtykałem jeszcze parę metrów i wtedy kątem oka zobaczyłem zbliżające się oślepiające światła. Przez szumy w uszach przebijał warkot silnika. Kurwa, rozjadą mnie jak lisa na drodze. Śmierć mi dzisiaj nie odpuści. Auto minęło mnie prawie że w ostatnim momencie i „zaparkowało” gdzieś w zaroślach. Stałem jak kołek i zamglonym wzrokiem gapiłem się na postaci wyskakujące z kabiny. Może mam omamy przez tę gorączkę, ale z pojazdu wysiadł Spalony, a zaraz za nim Suseł.

- Koleś, prawie cię rozjechaliśmy! Życie ci niemiłe?! – Spalony wymachiwał do mnie rękami, a Suseł z niepokojem oglądał stan auta.

Z bezsilności ściągnąłem maskę. Wyraz twarzy Spalonego natychmiast złagodniał, podobnie jego ton.

- O rany, Ponury. Z nieba nam spadłeś! – Dopadł mnie i chwycił za ramiona. Dobrze, bo inaczej runąłbym na ziemię. Nie tylko gorączka i wysiłek mnie wyczerpały, ale też całodniowa głodówka. Brakowało mi sił, by normalnie stać, a adrenalina ze mnie szybko ulatywała. – Od paru dni cię szukamy! Czemu cię tak poturbowało? I dlaczego tak jebiesz? Wyglądasz jak zombie.

- Widzisz? Ledwo na nogach stoi. Zabierzmy go stąd… - Powiedział Suseł i oboje chwycili mnie pod ramiona. Jak dobrze, że na mnie trafili.

W trakcie włóczenia nogami do auta mój żołądek postanowił wywinąć sobie koziołka, przez co udekorowałem żółcią pobliskie krzaki. Spalony i Suseł twardo mnie podtrzymywali, jeden klepał pokrzepiająco po plecach. Dobrze, że nie obrzydzał ich mój krytyczny stan. Wrzucili mnie na kanapę z tyłu i przypięli pasami. Kurde, czułem się jak chore dziecko odebrane ze szkoły przez rodziców.

- Słuchajcie… tu niedaleko jest zajazd, w którym się zatrzymałem. Podrzućcie mnie… - zacząłem, lecz Spalony wszedł mi w słowo.

- Nie, Ponury. Zabieramy cię w inne miejsce. Może nawet dobrze się składa, żeś ledwo żywy. Anka przestanie przyjmować zatwardziałą obronną postawę i się złamie, gdy zobaczy ciebie w takim stanie.

Tak mamrotał pod nosem, że ledwo co do mnie dochodziło. Nieważne. Musiałem im jeszcze o czymś powiedzieć.

- Widziałem kundla z oczami. – Mamrotałem półprzytomnie. - Ślepego psa jakby. Nie ma takich na wolności. Może to jakaś paskudna rasa sprowadzona spoza granic…

- Tak, Ponury, tak. Ślepy pies z oczami, rozumiemy. – Spalony przytakiwał, choć wcale mi nie wierzył. Myślał, że bredzę. – Anka, mam nadzieję, że nie śpisz…

 

 

Ciąg dalszy nastąpi…

  • Super 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 lata później...

 

 

XVII rozdział – ONA

 

Pierwszy raz od kilku dni wyszłam na zewnątrz budynku. Niestety przyroda wokół nie zachwycała, wręcz przeciwnie - przyprawiała mnie o dreszcze, dlatego też nie przyglądałam jej się uważniej. Okłamywałam samą siebie, że nie widzę humanoidalnych postaci niezgrabnie poruszających się w oddali na czterech kończynach. Wmawiałam sobie, że umysł płata mi figle, choć w głębi serca wiedziałam, że to nieprawda. Skupiłam się na strzelaniu z łuku.

Akira wraz z mężem wyjechali dzisiaj wczesnym rankiem w „interesach”. Widziałam ich jak pakowali do furgonetki dwa samce psów. Na pewno pojechali je wypuścić gdzieś daleko od ośrodka i może w drodze powrotnej gdzieś się zatrzymali… no nie wiem, zgaduję. Zostałam sama z ich synem, na oko osiemnastoletnim. W dodatku chyba niemową, bo ani razu nie usłyszałam jego głosu. Na pytania odpowiadał zazwyczaj ruchem głowy albo w ogóle nie reagował. Chłopak i tak rzadko pokazywał mi się na oczy, nie żeby mi to przeszkadzało.


Muszę przyznać, że coraz częściej łapałam się na tym, że tęsknie wracałam myślami do rozmów z Ponurym, do nieodgadnionego wzroku Susła, nawet do głupich uwag Spalonego. Tęskniłam za „normalnym” kontaktem z drugim człowiekiem. Stałam się pracoholiczką, musiałam zajmować czymś myśli. Często pracowałam po nocach, co kończyło się tym, że zasypiałam przy mikroskopie albo z głową na klawiaturze komputera.

* * *

Strzeliłam do prowizorycznej tarczy przymocowanej do pnia drzewa, lecz strzała tylko świsnęła obok. Kolejne podejście było niewiele lepsze. Byłam mocno skupiona na celu. Wdech, wydech, spokojnie. Już miałam strzelać, kiedy usłyszałam, że ktoś się zbliża, jakiś pojazd. Odwróciłam się i na widok znajomego auta niekontrolowanie puściłam maksymalnie napiętą cięciwę. Strzała pognała w stronę przybyszów i z impetem przebiła przednią oponę.

TRZASK!

Samochód niezgrabnie wyhamował, ślizgając się po błotnistej nawierzchni. Ze świstem gwałtownie wciągnęłam powietrze, rzuciłam broń na ziemię i zasłoniłam usta dłońmi. Z duszą na ramieniu podbiegłam do ogrodzenia, kiedy z auta wyskoczył Suseł. 

- O matko, przepraszam! - krzyknęłam. - Nic wam nie jest?

Otworzyłam szeroko oczy, obserwując mężczyznę, który z nieprzeniknionym wyrazem twarzy wyciągnął grot strzały z przebitej opony.

Z kabiny wyszedł Spalony ze słowami:

- Kobieto! Do swoich strzelasz? – Jęknął, spoglądając nerwowo na towarzysza. Bał się jego reakcji, bo przecież to było auto przyjaciela. – Suseł, tylko bez nerwów.

- Zaskoczyliście mnie, przepraszam!

Zagryzłam wargi, szukając w ich oczach przebaczenia. Co za ulga, że nikomu nic się nie stało. Suseł machnął ręką, jakby chciał powiedzieć: "nie przejmuj się". Spalony odetchnął i z uśmiechem kontynuował:

- Spoko, wszyscy trzej żyjemy. Jeszcze. Na zapasówce dokulamy się do warsztatu, ale na razie… dobrze cię widzieć, Anulka!

Uniosłam w zdziwieniu brwi.

- "Trzej”? Kogo jeszcze wieziecie?

Spalony z lekkim zmieszaniem podrapał się po karku.

- Taak, no wiesz… przywieźliśmy Ponuraka. Zrozum, nie mieliśmy innego wyjścia. Już dwa dni temu mieliśmy go tu w nocy przywieźć, ale Suseł się… no powiedzmy zlitował, bo kiedy Ponurak zorientował się, że jedziemy do ciebie, to zaczął się buntować. Jakby demon w niego nagle wstąpił. Nie chciał, abyś oglądała go w takim stanie – uśmiechnął się bez przekonania i kontynuował wyjaśnienia - no to próbowaliśmy się nim jako tako zająć. Tylko, że jedna z ran jakoś tak paskudniej zaczyna wyglądać, a lekarz poza zasięgiem, więc już postawiliśmy na swoim i przyjechaliśmy do ciebie, bo ty przecież lekarka... od zwierząt co prawda, ale Ponury to od zwierzęcia dużo się nie różni. - Machnął ręką, jakby odganiał muchę, po czym spojrzał na mnie z nadzieją. Przysięgam, że przez chwilę wyglądał jak Kot ze "Shreka". A przynajmniej tak mi się skojarzył. - To jak, pomożesz?

Początkowo się wahałam, bo ostatnie rozstanie z Ponurym nie zakończyło się dobrze, ale z drugiej strony nie mogłam zostawić człowieka na pastwę losu. Wyszłam poza bramę, podeszłam do samochodu. Serce ścisnęło mi się z bólu na widok tragicznie bladej twarzy Ponurego do połowy niedbale przykrytego dziurawym kocem. Podniosłam jego koszulkę, przeprowadzając krótkie oględziny obrażeń. Widziałam, kiedy uchylił powieki i wbił we mnie udręczone spojrzenie.

Zwróciłam się do Spalonego:

- Pomożesz mu wstać? Przyniosę wszystkie potrzebne środki, przygotuję wyprawkę leków i stąd odjedziecie.

Może tylko mi się wydawało, ale towarzysze wymienili między sobą wymowne spojrzenia. Spalony kiwnął mi twierdząco głową. Pewnie spadł im kamień z serca.

- Dam sobie radę... - mruknął Ponury urażonym głosem i z grymasem na twarzy podniósł się ciężko do siadu.

Uśmiechnęłam się zdawkowo i po chwili zniknęłam we wnętrzu budynku.

 * * *

Nie było mnie góra pięć minut. Gdy wróciłam z małym tobołkiem wypełnionym lekami, środkami odkażającymi i jałowymi opatrunkami, samochodu już nie było.

Był za to Ponury pozostawiony przez swoich towarzyszy na omszałym pniaku.

- Wykiwali mnie! - Warknęłam z niedowierzaniem kręcąc głową. Byłam zła na Susła i Spalonego. - Jakim cudem odjechali? Przecież mieli oponę przebitą!

- W życiu nie widziałem tak szybkiej wymiany koła. - Powiedział Ponury, a ja wyczułam w jego tonie nutkę uznania dla tych zdrajców.

Westchnęłam głęboko w tej bezsilności i machnęłam ręką na Ponurego, dając mu znać, by za mną poszedł.

- Chodź. Nie ma sensu, żebyśmy tu siedzieli.

Kontrolnie spojrzałam przez ramię, upewniając się, że Ponury wykonał moje polecenie. Lekko kulał, ale starał się iść z dumnie podniesioną głową, pomimo licznych obrażeń.

* * *

Zaprowadziłam go do mojego pokoju, gdzie kazałam usiąść na pościelonym łóżku. Kiedy wyciągałam z torby najpotrzebniejsze rzeczy, Ponury powoli ściągnął koszulkę oraz spodnie. Zauważyłam kątem oka, że na stolik nocny odłożył pistolet.

 

W milczeniu odkaziłam co trzeba było, oczyściłam ropiejące miejsca, założyłam parę opatrunków. Jedna rana wymagała odnowienia poszarpanych brzegów i następnie zszycia. Przed tym zabiegiem zaoferowałam, że ostrzykam miejsce lidokainą, ale Ponury stanowczo odmówił i powiedział, że wytrzyma bez znieczulenia miejscowego. Na koniec podałam mężczyźnie antybiotyki oraz środki przeciwbólowe i przeciwzapalne.

- Dziękuję.

Popiwszy leki wodą, zaczął się z powrotem ubierać.

- Odpocznij Ponury, prześpij się. Jest już wieczór, więc nigdzie cię o tej porze nie puszczę, nie jestem bezduszna. Wyruszysz jutro rano. Zaraz przyniosę ci jakąś kolację, musisz się zregenerować.

* * *

Gdy Ponury drzemał w moim łóżku, ja siedziałam piętro niżej w laboratorium. Przetarłam zmęczone oczy, kiedy odsunęłam się od mikroskopu. Stłumiłam ziewnięcie i zerknęłam na zegar ścienny wskazujący godzinę piątą nad ranem.

Nie miałam zamiaru wracać do pokoju, kiedy Ponury w nim spał, choć miałam wielką ochotę położyć się nawet i obok mężczyzny i zapaść w głęboki sen. Szybko odsunęłam od siebie te myśli i dopiłam resztkę kawy. Czas zrobić kolejną.
Podniosłam się z fotela i... zamarłam. Wsłuchiwałam się w odległe hałasy, jakby... strzały?

- Co do licha...
Zaniepokojona wyszłam z laboratorium i szybkim krokiem ruszyłam długim korytarzem w stronę hałasu. Strzały dochodziły z psiarni.

* * *

- Ponury, co się dzie…? – urwałam w pół słowa, ponieważ widok jaki tam zastałam odebrał mi mowę. Wszystkie zwierzęta, co do sztuki, były zastrzelone. Plamy krwi rozkwitły na ścianach, czerwone kałuże rosły pod nieruchomymi ciałami. Zasłoniłam usta dłonią, przechodząc do kolejnego pomieszczenia, gdzie widok był podobny. W ostatnim zastałam Ponurego klęczącego przy jednym z ciał, ale… to ciało nie należało do psa. Wciągnęłam gwałtownie powietrze, kiedy dotarło do mnie, że Ponury usilnie próbował zatamować krwawienie z przestrzelonej szyi syna Akiry. Chłopak krztusił się własną krwią.

- Coś ty zrobił… - Szepnęłam, na co Ponury gwałtownie odwrócił głowę w moją stronę. Widziałam ogień w jego oczach.

- Ana, pomóż mi. Uratujemy go.

Nie mogłam się ruszyć. Patrzyłam nieruchomym wzrokiem jak chłopak po prostu odpływał w ramionach Ponurego. Palce postrzelonego, jeszcze przed chwilą mocno wbijające się w przedramię stalkera, teraz całkowicie się rozluźniły.

- Psia mać, nie zdychaj mi tu, chłopie! - Ponury wrzasnął tak stanowczo i głośno, że aż drgnęłam ze strachu.

Dłonie Ponurego, całe we krwi, ślizgały się po bladej szyi nieruchomego chłopaka w desperackiej próbie ratunku. Było za późno. Nie widziałam wyrazu twarzy stalkera, ale po jego załamanej pozie czułam, że ma do siebie ogromny żal.

- Nie mogłem na to pozwolić... - Przerwał ciszę zachrypnięty głos mężczyzny. Podniósł na mnie udręczone spojrzenie. Nic na to nie odpowiedziałam, więc chyba uznał, że nie zrozumiałam o co mu chodzi, bo zaraz wskazał szerokim gestem na martwe zwierzęta. - To, co tu się zadziało, nie powinno mieć miejsca. Wiem, co robicie... robiliście z tymi psami. I to nie jest dobre. A ten dzieciak… - kontynuował - wszedł mi w drogę. Wbiegł do pomieszczenia i odruchowo strzeliłem… - Powoli wstał i wyciągnął zakrwawione ręce w moją stronę, lecz odruchowo się cofnęłam. Po jego twarzy przebiegł grymas bólu. - Ana, nie wiesz, co się z tymi psami dzieje, prawda? Poprzez krzyżowanie ze zwykłymi pchlarzami stają się piekielnie inteligentne i przez to podatne na szkolenie. To maszyny do walk. Walczyłem z jednym z nich. Tu nie dzieje się nic dobrego. Pracujesz dla złych ludzi, ale to już koniec.

Mimowolnie zacisnęłam pięści.

- Nie do wiary. - Szepnęłam i głos mi się delikatnie załamał. - Cała moja praca i praca innych osób poszła na marne, w porządku. Zostało jeszcze kilka próbek. - Przebiegłam wzrokiem po nieruchomych psach, a następnie podniosłam zimne spojrzenie na towarzysza. Byłam pod wrażeniem, że mogłam przełknąć gulę w gardle i kontynuować z lodowatym opanowaniem. - Ale Ponury... ty zabiłeś niewinnego człowieka. Dzieciaka wręcz. Nie powinieneś się wtrącać. Wciąż nie wierzę w to, co widzę... a raczej KOGO. Nie przypuszczałam, że możesz być tak lekkomyślny i impulsywny. Myliłam się bardzo co do ciebie. - Uniosłam rękę, by Ponury mi nie przerwał, bo widziałam, że już otwiera usta, by się bronić. - Nie masz tu czego szukać. Odejdź, widzę, że już ci się poprawiło.


Odtrąciłam jego wyciągniętą w moją stronę rękę z niekrytym obrzydzeniem.


- Odejdź stąd, póki nad sobą panuję. - Wycedziłam przez zęby. Byłam na siebie zła, że przez nadmiar tłumionych emocji, do oczu zaczęły napływać mi łzy.

 


Ciąg dalszy nastąpi...
 

  • Dodatnia 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 lata później...

XVIII rozdział

ON

 

Ani myślałem zostawiać Anastazji w tym przeklętym budynku. Nie ruszyłem się z miejsca, więc to ona w końcu wykonała ruch i odwróciła się na pięcie. Automatycznie ruszyłem za nią.


- Ana, chodź ze mną, proszę cię... - ciągnąłem, idąc krok w krok za rudowłosą. - Zaprowadzę cię z powrotem poza Strefę, gdzie będziesz bezpieczna. Wrócisz do swojego domu, do normalnej pracy i zapomnisz o tym, co się tutaj wydarzyło.


Prychnęła tylko jak wściekła kotka, nie racząc mnie nawet jednym spojrzeniem. Weszła do swojej sypialni i już miała mi zatrzasnąć drzwi przed nosem, ale byłem szybszy i zablokowałem je butem. W końcu podniosła na mnie buntownicze spojrzenie. Jej usta zaciśnięte w wąską linię i zmarszczone brwi powoli topiły moje nadzieje na powodzenie w wydostanie stąd kobiety. Dość tego. Chyba trzeba było zmienić strategię.


- Jesteś cholernie denerwująca - warknąłem w końcu i zdecydowanym ruchem pchnąłem drzwi.


Ana odskoczyła przestraszona zmianą mojego podejścia. Zauważyłem jak wyraz jej twarzy natychmiast się zmienił - z hardej buntowniczki w zlęknioną ofiarę cofającą się przed drapieżnikiem. Trochę zabolało, kiedy spostrzegłem, że biega wzrokiem po pokoju, jakby szukała czegoś, czym mogłaby się przede mną obronić.


- Nie chcę zrobić ci krzywdy... - zacząłem i już miałem ciągnąć dalej mówiąc, że jeśli będzie potrzeba to wyniosę ją stąd choćby siłą, ale w porę ugryzłem się w język. Nie chciałem jej bardziej straszyć. Już i tak mój wygląd mógł przyprawiać o ciarki. Zakrwawione ręce i ubrania raczej nie budzą u innych zaufania.


Wtedy Ana zrobiła coś nieoczekiwanego. Dała nura w bok i rzuciła się na łóżko. Z niepokojem obserwowałem jak sięga pod poduszkę, gdzie trzymała podarowany ode mnie nóż. Skierowała ostrze w moją stronę. Ręce jej się trzęsły, kiedy tak ściskała je oburącz przed sobą. Na widok przerażenia i desperacji w jej oczach opuściły mnie trochę siły.


- Naprawdę? - Spytałem, rozkładając ręce w bezradnym geście. - Dźgniesz mnie, kiedy się do ciebie zbliżę?


Wykorzystałem ten zauważalny cień zawahania w jej postawie. Skoczyłem ku niej i palnąłem ją po łapach na tyle mocno i zdecydowanie, by wytrącić z nich nóż. Zupełnie się tego nie spodziewała. Ostrze z brzdękiem upadło na posadzkę jakiś metr ode mnie. Kobieta przylgnęła plecami do rogu pokoju i strzeliła oczami w stronę narzędzia, po czym wróciła zlęknionym spojrzeniem na mnie.


"Co teraz?" - mówiły jej oczy.

Usilnie tłumiłem w sobie ochotę przytulenia i uspokojenia kobiety, ale zarazem miałem ochotę zawinąć ją w koc, zarzucić sobie na ramię i wynieść z tego piekielnego miejsca. To była gorzka myśl, ponieważ na zewnątrz Anastazja wcale nie byłaby bezpieczniejsza.
Podniósłszy nóż z podłogi zauważyłem jak Ana otwiera usta, by już mi coś powiedzieć, kiedy wtem usłyszeliśmy kroki na korytarzu, a potem podniesione głosy. Zamarłem, a Anastazja wciągnęła z sykiem powietrze.


- To Akira. - Szepnęła prawie niedosłyszalnie i pokręciła głową próbując mnie odwieźć od pomysłu, by przywitać gospodarzy z pistoletem w ręku. Zawahałem się. Palcami już dotykałem kabury, a w drugiej dłoni mocniej ścisnąłem rękojeść noża. I tak miałem krew jakiegoś dzieciaka na rękach. Ci ludzie, kimkolwiek byli, nie przywitają mnie tu z otwartymi ramionami. Tylko czy to oznacza, że mam strzelić do kogoś na oczach Anastazji?


Słyszałem, że ktoś biegł w stronę tego pokoju, a ja wciąż się wahałem, wpatrując się w szeroko otwarte oczy kobiety.
Będę później tego żałował.


Wyciągnąłem odbezpieczony pistolet w momencie gdy jakaś obca kobieta wbiegła do pokoju. Zauważyłem wiatrówkę w jej rękach. I wtedy czas jakby zwolnił. Wycelowaliśmy w siebie w tym samym momencie.

Doszedł mnie krzyk Any.
- Ponury NIE!
Anastazja pojawiła się przy mnie, odepchnęła moją wyciągniętą z pistoletem rękę w bok.

...

Padł strzał.
Ale to nie ja nacisnąłem spust.

...


* * *


ONA

 

Pod Ponurym zaczęły uginać się kolana. Nie wiedziałam co się dzieje. Próbowałam go podtrzymać chwytając go pod ramię, ale ten się szarpnął i zatoczył w stronę łazienki. Chciałam go chwycić za koszulkę na plecach, ale materiał tylko wymknął mi się spomiędzy palców. Poszłam za nim.


- Jesteś ranny? - Spytałam z niepokojem patrząc jak Ponury pochyla się nad umywalką i kurczowo trzyma się za brzuch. - Pokaż... - Dotkęłam jego dłoni zaciskającej się na miejscu pod mostkiem, ale zdecydowanie odtrącił moją rękę. W kolejnej chwili wyrzucił z siebie do umywalki całą zawartość żołądka, po czym upadł na podłogę, głową uderzając o framugę drzwi.


Padłam przy nim na kolana. Nie został postrzelony w brzuch, to tylko skutek uboczny... No właśnie. Dopiero teraz zauważyłam wbitą w jego udo czerwoną strzałkę. Wyciągnęłam ją natychmiast mocnym szarpnięciem. Zrozumiałam jaką specjalistyczną broń trzyma kobieta.
Kątem oka widziałam jak podchodziła do nas wolnym krokiem.

- Odejdź od niego Anastazjo, to morderca. Ma krew mojego syna na rękach...
- To był wypadek - ucięłam, choć samej było mi trudno uwierzyć w te słowa. Sapnęłam, układając Ponurego do pozycji bocznej, by nie ryzykować zadławienia kolejną porcją treści żołądka. - Proszę, musimy mu pomóc. Przecież on umrze!


Ostatni wyraz powiedziałam bardziej piskliwie niż chciałam. Głos po prostu się załamał. Miałam już dość wrażeń na dzisiaj. Nie miałam pojęcia jak dużą dawkę dostał Ponury, nie była przecież przeznaczona dla ludzi. Nie była, prawda?
Nie chciałam, by przeze mnie umarł. Dotknęłam jasnych włosów mężczyzny w miejscu gdzie pojawiła się krew.


- Nie mogę na to pozwolić. - Powoli wycedziła kobieta, zatrzymując się przy mnie.


Nie wiedziałam, czy miała na myśli to, by nie pozwolić Ponuremu umrzeć, czy raczej nie pozwolić go uratować. Podniosłam na nią wzrok i już znałam odpowiedź.
Tuż przed tym jak mnie zaatakowała, zobaczyłam w jej oczach pustkę. Instynktownie podniosłam ramię, aby się osłonić, ale nic to nie dało. Poczułam ukłucie w szyję.
Wzięło mnie błyskawicznie. Przeszło mi przez myśl, że jednak mogłam posłuchać mężczyzny i z nim odejść.


- Ty... ty... - Nie potrafiłam z siebie więcej wykrztusić, ogarniała mnie senność i nie mogłam nic na to poradzić.
Czułam jak cała wiotczeje. Osunęłam się powoli na ciało Ponurego. Nim odpłynęłam w ciemność, widziałam jak do pokoju wchodzi kilka osób ubranych w białe fartuchy.

 

Czy to mój...

...

koniec...?

 

 

  • Dodatnia 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Korzystając z tej strony, zgadzasz się na nasze Warunki użytkowania.