Ostatnie życzenie Zlany potem omijam pobłyskujący małymi płomieniami żarnik. Przemoczony sprzęt i strój ciążą niemiłosiernie. Słońce zaczęło już wyłaniać się znad widnokręgu. Wciąż pada, przez co jestem przemarznięty mimo użycia narciarskich wkładów ogrzewających. Przyśpieszam kroku, bo już widać Skadovsk – ostoję stalkerów na Zatonie. Zchodzę, a raczej spadam ze zbocza niewysokiego wzgórza prosto w tymczasowe bagno. Zapadam się prawie pod kolana i z trudem stawiam kroki, ale brnę dalej. Nie mam pojęcia jak daleko ciągnie się grząskie, śmierdzące i zimne błoto. Słońce było już prawie całe wyszło zza ściany drzew, gdy chmury rozrzedziły się i na niebie ukazała się niezwykle rzadka w zonie tęcza. Ale nie mam teraz czasu na przyglądanie się temu niezwykłemu zjawisku. Ruszam dalej, aż po przebyciu około dziesięciu metrów wydobywam się. Chcę przyśpieszyć, ale w ostatniej chwili powstrzymuję się od tego. Przyzwyczajenie, czy zwykła rozwaga? Ja nie znam odpowiedzi. A przynajmniej nie mam czasu się nad nią zastanawiać, gdy w gąszczu zmutowanej około dwumetrowej trawy zaczyna coś szeleścić. „Dzik” myślę podnosząc broń „jak jeśli łowca się zatnie to zagryzę tego zwierza” rzucam w myślach tradycyjny suchar, dla „zmiękczenia” wyćwiczonych ruchów zdejmowania strzelby z ramienia przez co robię mniej hałasu. Lufa już zieje mrocznym wnętrzem w kierunku wciąż okropnie hałasujących krzaków. Z serca spada kamień gdy w końcu z chaszczy wydostaje się dwoje stalkerów w barwach Wolności. Ale skąd się tu wzięli? -Ktoś ty? – pyta stalker w masce, przez co wypowiedź przypomina raczej stłumiony bełkot. Bełkot tak mi dobrze znajomy i przyjazny. -Wasilij? – zadaję „głupie pytanie na „dzień dobry” -A kto pyta? -Ty stary prychu! –Wykrzykuję ze śmiechem – Nie poznajesz kompana wyprawy pod Jupitera?! -Dmitrij? -A kto niby? -Gdzieś ty się podziewał nie widziałem cię całe wieki! Chodź do środka, bo w zonie pecha przynosi. Czesiek idź po Trębacza, żeby mnie zmienił – drugi stal ker bez komentarza ruszył ku kłądce, a my za nim. Wchodzę po starej trzeszczącej kładce. Przy włazie do wnętrza wraku zdejmuję przemoczony sprzęt i umieszczam go w prywatnej „skrzynce”. Już tutaj da się słyszeć z dołu przerażający harmider. Wasilij odstępuje mnie na chwile pod pretekstem potrzeby zapalenia, ale wiem, że i tak idzie się uchalać. Bez oglądania się za nim schodzę na dół i wręcz oszołamia mnie przeokropny tłum i zapach potu oraz smród niemytego psa. Skręca mnie gdy schodzę na najniższe piętro. Okropny tłum. Wszędzie sylwetki odziane w kurtki, skafandry a niekiedy egzoszkielety. -Jeżeli jeszcze raz nie dasz mi tych pieniędzy, to dopilnuję, żebyś zawisł na haku któregoś z dźwigów portowych!!! – Drze się wściekły brodacz na skulonego świerzaka skulonego przy swoim stoliku. -Co tu się dzieje? – pytam żartobliwym akcentem -Dmitrij?! Co u ciebie słychać? -A nic… było się to na jednym drzewie, na drugim… Zagryzło się parę monsterów… zresztą lepiej to ty opowiadaj co tu się dzieje! -A co ma się dziać? Zima nadchodzi i stalkerzy zbierają się do zimowania. Niezłe sumki nazbierali ,a dla niektórych to nawet i na dwie zimy starczy. A i długoterminowego jedzenia u mnie nie brak. A ta Wolność pytasz? Hmm. Sami tutaj przyszli, zapłacili za pobyt i wyżywienie i obiecywali ochronę. Dla mnie to tylko bonusy. I mutanty ubijają.. i tą… no tę Powinność… już kilku ukatrupili, ale mniejsza z tym… - tu podrapał się po brodzie i przypatrzył dwójce uchlanych bandytów ewidentnie szykujących się do bójki. – Ej wy! Tak ty! Co się patrzysz jak idiota? Jak zamierzacie się tu bić to wypierdalać, bo to jest spokojne miejsce! Przepraszam Dmitrij. Potem pogadamy zgoda? -Jak chcesz. Odszedłem zagłębiając się w ludzkiej masie spoconych, brudnych i śmierdzących idiotów i pół mózgów nie mających pojęcia o życiu w strefie. Odszedłem już dobre kilka minut temu, a wciąż słyszę donośne bluzgi Brodatego zmieszane z urywanymi (nie)żartami o stalkerze Pieteovie. Szwędam się w poszukiwaniu znajomych twarzy, gdy na każde PDA przychodzi wiadomość o nadciągającej emisji. Wrak tradycyjnie zaczyna lekko się trząść, a Głowa zaczyna boleć niewyobrażalnym bólem. Zawsze mnie boli przed Emisją, ale nigdy aż tak. Ten ból jest nieporównywalny do niczego. Nagle kilku stalkerów z głuchym pacnięciem pada na ziemię. Potem kolejni i następni. Ja również… *** Boli mnie głowa… puls przyśpieszył niewyobrażalnie… Ból przyciśniętych czymś niewyobrażalnie ciężkich nóg jest nie do wytrzymania. Próbuję uklęknąć, gdy uświadamiam sobie, że leżę w lepkiej i śliskiej mazi… prawdopodobnie żółci wymieszanej z krwią. Z zewnątrz dobiegają „skrobania i rzężenia”. Uszy powoli się odtykają. Po kilku próbach udaje mi się wstać. Coś ciągnie mnie do Łowcy. Czuje się tak jakby to on mnie przyzywał. Jak by teraz chciał, bym to ja był jego bronią. Chwiejnym krokiem, potykając się o ciała nieprzytomnych stalkerów ruszam po schodach, ku „skrzynce”. Tupot i skrobanie narasta. Przyśpieszam. Wchodzę po schodach. Dzieje się tu coś okropnego, tyle, że nie mam pojęcia co. Nie wiem nawet czy to sen czy jawa. Znów skrobanie. Takie ludzkie… takie melancholyjne… takie pozbawione życia. W tym momencie uświadamiam sobie co się dzieje. Biegnę i wyjmuję Łowcę. Załadowuję, gdy Kołowrót włązu aczyna rdzewnie trzeszczeć. Pięć, sześć, siedem… Już prawie cały magazynek. Drzwi otwierają się gdy lufa łowcy jest w nie wycelowana. Mimo wszystko nie strzelam ,gdy w drzwiach ukazuje się Postać owinięta w szmaty podziurawione dziurami, które wydają się krwawić. „Głowa” unosi się, i spoglądam w oczy martwe, w oczy pozbawione sensu życia… spoglądam w oczy zombie. Naciskam spust. Nieumarły zostaje odrzucony na pięć metrów w tył, a ja zatrzaskuję właz, i zamykam go na skobel. Zbiegam na dół, by zaalarmować resztę. Na dole zastaje mnie tłum odrętwiałych i ledwie żywych ludzi. Ludzka masa odżywa. Otwieram usta, by coś powiedzieć, ale nie mogę z siebie wydusić nic prócz jednego słowa które wryło się w pamięć każdego obecnego tam człowieka… Jedno słowo, które przeraża i napawa lękiem. Powiedziałem „Zombie”… *** Siwy opatruje sobie rękę, gdy ja myślę o tym co było wczoraj. Strzeliłem do Waslilija, a raczej tego co z niego pozostało… Muszę wziąć się w garść, ale jest to niewyobrażalnie ciężkie zadanie. Muszę zaplanować jak się wydostać z tego piekłą. Pieprzona demokracja. Wybrali mnie skurwysyny jedne. Ale co zrobisz? Nic nie zrobisz.. Siedzimy tu już od ponad siedmiu dni i kończy nam się jedzenie i środki medyczne. Na dodatek to skrobanie wyniszcza psychikę po kawałku. Każda minuta „pozornej ciszy” to tak naprawdę cisza przed byrzą. Musimy działać i to szybko. Tylko, że nie mam pojęcia co mam robić *** -Waldek nie oddalaj się tak! -A bu Cu mi zrubisz?! Nie wiem co mam odpowiedzieć. W takich sytuacjach najgorszą odpowiedzią jest cisza, ale nie to teraz mnie obchodzi. Całą ekipa stalkerów weteranów szła powoli już od trzech dni. Wyruszyli z Janowa zaalarmowani nagłym zanikiem jakiejkolwiek łączności ze Skadovskiem, gdzie przed tygodniem było ponad sto sygnałów. Czuję, że musimy się spieszyć. *** Wszyscy zebraliśmy się przy oknach gdy tylko skrobanie ustało. Obuch już celował „suką” w zbutwiałe deski okna spoglądając na nas mętnym wzrokiem zupełnie pozbawionym strachu. Rudy szykował granaty a Herkules miał pod pachą swojego LKM’a i nawijał na niego pas pocisków. A ja? Ja stoję jak idiota i modlę się o powodzenie. Bo jeśli się nie uda to wszyscy zginiemy. W końcu rozlegają się strzały „suki” obucha, a tuż za nim ryk LKM’u i stukot granatu. Huk i ból przeszywający całe ciało. Adrenalina. Wyskakuję przez okno i wpakowuję potężną brenekę prosto w klatkę piersiową niczego niespodziewającego się zombie. *** -Pośpieszcie się! -Kto strzelał? -Już niedaleko! Ruszać dupy! Kolumna posuwała się coraz szybciej w kierunku wzgórza. Gdy dobiegli na szczyt ktoś zaklął, ktoś inny zaczął się modlić. Ja spojrzałem w szkła lornetki. Widok, który mi się ukazał był nie do opisania… *** Przeładowuję, gdy kolejny potwór wychodzi zza kabiny i wyciąga do mnie sztywne ręce. Czuję że nie zdążę przeładować. Wyciągam z pochwy nóż i zamachuję się. Zombie chwieje się lekko i staje w miejscu zupełnie jakby chciał się zoriętować w odniesionych obrażeniach. Ja znów się zamachuję tym razem celując w tętnicę (lub to co z niej zostało). Udało się, ponieważ potwór zaczyna charczeć, i w końcu przewraca się i wypada za burtę. Podnoszę Łowcę i ruszam dalej. Znów słyszę terkotanie LKM’u Herkulesa i marne popukiwanie „pipidówki” Obucha. Słychać, że z tamtej strony idzie im lepiej. Kolejni stalkerzy wydobywają się z wnętrza wraku. Przeładowuję. Zostały trzy pociski. Wybiegam zza kabiny i naciskam spust. Jeden zombie upada, drugi żuca się na mnie i uwięził w „żelaznym” i martwym uścisku zimnych łapsk. Zombie zrzuca mnie ze statku. Ja ciągnę go za sobą. Spadamy oboje. *** Wszyscy biegną. Słyszymy wystrzały, jęki i krzyki. Ktoś strzela. Wybiegam zza krzaków. I już widzę cele. Padam na ziemię i naciskam spust. Seria powala zombie, który dostał w plecy. Inni już biegną do przodu, rzucając się z nożami, a inni po prostu strzelają. Inni stalkerzy oczyścili już połowę barki. *** Ból w pogryzionej ręce i potłuczonych plecach doskwiera boleśnie. Nóż trzymam w lewej ręce i dźgam nim wciąż szamoczącego się zombie. Znów huk granatu. Zombie upadł, ale na jego miejscu pojawiło się dwoje innych. Nie mam już siły. Wszędzie strzały i huki, jęki rannych i krzyki gryzionych żywcem. Dźgam kolejnego potwora, gdy nieznana siła odrzuca mnie w tył. Krew tryska z lewej części klatki piersiowej, a ja krztuszę się krwią. Nagle podbiega do mnie jeden bojownik i chyba coś krzyczy. Chyba, bo nic nie słyszę i teraz przestałem widzieć. Czy to koniec? Zginąłem tak marną śmiercią? Na zastanawianie się nad odpowiedzią nie starcza mi czasu… *** Cały sprzęt rozdaliśmy jego przyjaciołom, a jego pochowaliśmy z resztą najlepiej jak potrafiliśmy. Mamy nadzieję, że będzie z nas zadowolony gdy wstanie. Miejmy tylko nadzieję, że nie nadejdzie to zbyt szybko… Od autora: Liczba wyrazów: 1 560 Godzina przepisywania : 22 – 23 Parę słów od autora: Witajcie! Mam nadzieję, że mimo błędów i możliwego braku spójności, które mimo mojego czujnego oka i tak na pewno się ujawiną mniej więcej z powodu wklejania z worlda ;)to mam nadzieję, że mimo wszystko spodobało się wam opowiadanie pisane na lekcjach ;) I nie nie piszę z przymusu, lecz z przyjemności. Problem w tym, że nie jestem wcale dobrym pisarzem -_- ale mam nadzieję, że uda mi się to poprawić. Tak więc życzę wam wszystkim miłego dnia drodzy stalkerzy!!!